Więcej

    Góry, źródła, purmariny i… Ze szlaku Włóczęgów Wileńskich w Gruzji (6)

    Czytaj również...

    Dzisiejsze Borżomi przedstawia sobą położony wśród gór solidny kurort z niepewną jednak przyszłością Fot. Waldemar Szełkowski
    Dzisiejsze Borżomi przedstawia sobą położony wśród gór solidny kurort z niepewną jednak przyszłością Fot. Waldemar Szełkowski

    Konstytucja Gruzji i księga toastów — jest tym samym wydaniem — powiadają złośliwcy. Nieprawda. Księgi różne, lecz tak samo istotne w Sakartwelo.

    — Tak, jesteśmy od Mamuki — twierdząco skinąłem głową do dyrektora sanatorium w Borżomi, który odebrał nas z centrum uzdrowiska. Kolejny nocleg mieliśmy załatwiony.

    Należy zaznaczyć, że kwestia noclegów w Gruzji nie zawsze układa się pomyślnie, zwłaszcza osobom oszczędnym. Najgorzej takim chyba w Tbilisi. Hoteli niedrogich, odpowiedników naszej klasy 2- i 3–gwiazdkowych, raczej nie ma. Na luksusowe wielu nie stać. Znaleźliśmy więc odpowiednik schroniska młodzieżowego — dwa piętra zwykłego mieszkania 19-wiecznej kamieniczki dostosowane do potrzeb niewybrednych turystów, gdzie na sąsiednim łóżku śpi para Izraelitów, za drzwiami Francuzi czy Belgowie, piętro wyżej grupa Polaków, a na klatce schodowej pochrapuje ktoś narodowości nieokreślonej. Z rana „U Iriny” (a takie ogólnie krąży określenie hoteliku), kolejki do kuchenki i łazienek, w rozgardiaszu mieszają się języki — gwar jak pod wieżą Babel.

    Noclegów w namiotach wiele osób odradzało, ale są miejsca, gdzie bezpieczeństwo jest zapewnione.

    — Tutaj pod klasztorem możecie śmiało, święta ziemia, na pewno nikt was nie ruszy — usłyszeliśmy we wsi Gremi.

    Gruzini witają się i żegnają w sposób serdeczny — po uściśnięciu dłoni jeszcze całują w policzek Fot. Waldemar Szełkowski
    Gruzini witają się i żegnają w sposób serdeczny — po uściśnięciu dłoni jeszcze całują w policzek Fot. Waldemar Szełkowski

    Najlepsze noclegi niewątpliwie są pod dachem Gruzinów.  „25 łari od osoby, a poczęstunek i anegdoty bezpłatnie” — pewnego razu przekonał do noclegu u siebie mieszkaniec Mcchety. Podczas biesiady wyznał, że jest z rodu książęcego i ubolewał, iż teraz trudne czasy i za nocleg zmuszony jest brać opłatę.

    Z noclegiem w Borżomi dopomógł poznany w Gori lekarz anestezjolog o imieniu Mamuka, współpracownik Tatiany Kurczewskiej, prezes Związku Polonii Medycznej w Gruzji, która niejednokrotnie udzielała informacji o poruszaniu się w Gruzji i w sprawie noclegów.

    Tym razem nie był to dom rolnika, a potężne kilkunastopiętrowe sanatorium, lata świetności mające już za sobą. Kuracjusze zamieszkują tylko kilka ostatnich pięter, w pozostałych rozmieszczono uciekinierów z Abchazji z początku lat 90. Na ich piętrach winda nie staje, a przez szpary ze schodów widać poodrywane ze ścian kafelki, brak klamek, sanitariatów itd. Od państwa otrzymują mizerną zapomogę, pracy nie ma, więc radzą jak potrafią. Podobnie wykorzystanych sanatoriów w uzdrowisku jest więcej.

    Dzisiejsze Borżomi przedstawia sobą położony wśród gór solidny kurort (18 tys. stałych mieszkańców) z niepewną jednak przyszłością. Wspaniałe lecznicze źródła z gorącą lub zimną wodą, zabytkowe wille, szereg świecących pustką i podupadających sanatoriów-kolosów. Uzdrowisko posiada duże perspektywy, ale pod warunkiem, że przybędą tam kuracjusze zza granicy, rodzimych do podniesienia uzdrowiska na dawny poziom jest zbyt mało.

    Bliżej bramy parku częściej mijają nas ludzie z butlami wypełnionymi słynną i drogą u nas „Borżomi”. Za bramą szereg źródeł o różnym natężeniu minerałów oraz ciepła.

    Początkowo byłem rozczarowany — nie, nie taka woda mineralna, jak w naszych sklepach. Wkrótce miejscowi wskazali najlepsze źródełko: poza parkiem i deptakiem wbita w koryto rzeki rura, a z niej tryska doskonała woda mineralna, którą do stołu miejscowi biorą wiadrami.

    Stół i przy nim biesiada — po gruzińsku purmariny — pochodzi, co ciekawe, od gruzińskiego puri — chleb. Chleba jadają dużo i ma on w sobie jakiś dawny symbol dostatku, nawet do herbaty na stole pozostaje chleb. Chleb ma różny kształt, w zależności od regionu i sposobu wypiekania. Zawsze spłaszczony i najczęściej lekko wydłużony, ale bywa też okrągły bądź długi jak baton francuski. W dużych miastach, rozumie się, standardowy a’la Europa.

    Gospodarz dwoma kijkami zręcznie wydostawał z zionącego gorącem pieca świeżutkie puri Fot. Waldemar Szełkowski
    Gospodarz dwoma kijkami zręcznie wydostawał z zionącego gorącem pieca świeżutkie puri Fot. Waldemar Szełkowski

    W Kachetii trafiła się nam okazja zastać piekarza przy pracy. W przydrożnej wiejskiej piekarni gospodarz dwoma kijkami zręcznie wydostawał z zionącego gorącem pieca świeżutkie puri. Piec przedstawia sobą niby potężnych wymiarów dzban wkopany w ziemię z dużym otworem u góry. Po wygaszeniu ognia surowe placki przylepia się do ścianek, a żar od środka wypieka chlebek.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Biesiada gruzińska może trwać w nieskończoność, ale tradycyjnie obiado-kolacja pochłania 3-5 godzin. Danie pierwsze, drugie, trzecie, czwarte… I na ile jeszcze stać gościa. Sami Gruzini jadają dużo i z satysfakcją patrzą na nasze mniejsze w tym możliwości.

    — Wam zupę charczo i jeszcze drugie danie? — zapytała pewna kelnerka. — Zupę mamy tylko na 5 osób, ale wam wystarczy, przecież jesteście znad Bałtyku. Szybko połapała się, że jesteśmy Polakami, a my — po jej rysach i akcencie, iż nie jest Gruzinką.

    — Skąd? — uśmiechnęła się. — Z Bieniakoń, też Polką jestem, ale od dawna mieszkam w Gruzji, tutaj córka ma rodzinę, więc pozostałam.

    Niedawno spróbowałem gruzińskie charczo w litewskim wydaniu. Godne pożałowania. Naturalne kaukaskie przyprawy próbowano skompensować pieprzem, więc po prostu paliło w ustach, a odrobiny mięsa, podstawę dania, odnalazłem w zupie z trudem. Szaszłyk gruziński natomiast może wielu rozczarować. Mięso nie marynują, przypraw niewiele i dużo zależy od umiejętności kucharza.

    Dumą stołu są chacziapuri i chinkali. Pierwsze pewien Gruzin określił jako gruzińską pizzę, z tym tylko, że bez mięsa i warzyw, a słony ser jest zapieczony w środku. Najlepsze bodajże jest właśnie chinkali. Ugotowane pierogi w kształcie grzybków są ze zwykłego ciasta, z rosołem i mięsem w środku. Coś podobnego jak nasze kołduny. Z tą różnicą, że u nas podają je w rosole, a u nich sztuka zjadania polega najpierw na odkąszeniu i wyssaniu rosołku, a potem zjedzeniu całości. Smakuje znakomicie i pozostaje tylko na wpół surowa nóżka chinkali, a ich liczba pozostawionych na talerzu świadczy o ilości zjedzonej potrawy i możliwościach biesiadnika. Rekordem podobno jest 50 sztuk. Niewiarygodne! Po dziesięciu obiad masz już zaliczony.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Nieodłącznym elementem purmariny są toasty oraz osoba kierująca biesiadą lub zabawą — tamada, którego rolę spełnia gospodarz albo najstarszy mężczyzna przy stole. Jakie toasty, kto wygłasza i kiedy już tańce, wszystko zależy od niego.

    — To jest akademia — rzekł pewien Gruzin o rodzinnych tradycjach stołu. Długie toasty zamieniają się w przemówienia poruszające przeszłość i przyszłość, legendy i realia tego kraju. Najczęściej są o przyjaźni i poświęceniu się, trzeci tradycyjnie wznosi się za tych, co już są w niebie — i chyba tam jest dobrze, skoro nikt stamtąd na ziemię nie wraca — podsumował jeden z toastów gospodarz.

    Pyszne dania i barwne toasty bez pieśni nie oddadzą jednak w pełni atmosfery gruzińskiej biesiady. Zwłaszcza męskie głosy posiadają niepowtarzalne brzmienie. Gruzini są dumni ze swego oryginalnego języka i pisma.

    — Nie ma na świecie innych podobnych — mówią o sobie. — A litery nasze ukazują istotę kraju, przypominają pnące się w górę winorośle. Alfabet gruziński jest jednym z 14 istniejących do dziś alfabetów świata. Zgodnie z historycznymi źródłami ułożył go w III w. ormiański mnich św. Mesrop Masztoca.

    Język gruziński na przykład posiada 3 rodzaje litery „t” — stąd niskie gardłowe dźwięki. Ćwiczyliśmy je, kiedy próbowaliśmy prawidłowo wymówić imię pewnej gospodyni Tiko, które raczej należy wymawiać gardłowo: Thiko.

    Końcówkę natomiast często zmiękczają, co w rozmowie z pracownicą sanatorium stworzyło komiczną sytuację.

    — A teraz wy dokąd? — zagadnęła.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — W gory — odpowiedział po rosyjsku ktoś z ekipy.

    — W gori? — zmiękczyła właśnie końcówkę. — Po co znów jechać do Gori? U nas w Borżomi ładniej — odradzała nam wędrówkę górską, mając na myśli miasto Gori.

    Mały Kaukaz, co prawda, nie cieszy zaśnieżonymi szczytami, ale wędrówka połoninami na wysokości 2-3 tys. m. n. p. m. jest doskonałym relaksem. Na terenie Narodowego Parku Borżomi — Karagauli — jest 9 opracowanych tras, na szlaku domki pasterskie lub schroniska, brakuje tylko większej liczby turystów.

    Na szlaku częściej spotykaliśmy wypasających bydło pasterzy, natomiast brakowało tylko większej liczby turystów Fot. Waldemar Szełkowski
    Na szlaku częściej spotykaliśmy wypasających bydło pasterzy, natomiast brakowało tylko większej liczby turystów Fot. Waldemar Szełkowski

    Częściej spotykaliśmy wypasających bydło pasterzy, a w jednym z placków pozostawionym przez krowę — wyraźny ślad łapy niedźwiadka.

    — Tak, tutaj są niedźwiedzie — potwierdził przewodnik, a my przełknęliśmy ślinę. Następnego dnia trafiły się ślady dorosłego osobnika i kolejne świadectwo obecności króla tych regionów.

    Dwaj mijający nas pasterze rzucili w stronę przyjaciół muzułmańskie pozdrowienie — Salam alejkum.

    — Gamardzioba — odrzekli nasi po gruzińsku. Tamci, zaskoczeni znajomością gruzińskiego słownictwa, zeskoczyli ze swych niskich acz wytrzymałych koników, na które posadzili turystów, a wszystkich poczęstowali świeżymi ogórkami. Poza ojczystym gruzińskim innych języków raczej nie znali, więc braki uzupełnialiśmy gestykulacją. Następnie pożegnanie, a Gruzini czynią to w sposób serdeczny — po uściśnięciu dłoni jeszcze całują w policzek. Oni na koń, a my — za plecaki.
    Jeden z nich mijając mnie odebrał telefon, błyskawicznie spoważniał, coś rzekł i ruszył galopem w stronę przełęczy.

    — Co się stało? — zapytałem przewodnika.

    — W dolinie niedźwiedź zaatakował człowieka! — padło w odpowiedzi.

    Podobne spotkanie z niedźwiedziem najczęściej kończy się śmiercią. Tym razem chłop miał szczęście. Parę godzin później spotkaliśmy go w gronie przyjaciół odprowadzających go do szpitala na inną stronę przełęczy. Rękę miał na temblaku, ale był już w dobrym humorze po kilku głębszych czaczi.

    Cdn.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Bitwa niemeńska. Ostateczne zwycięstwo

    Wiktoria pod Warszawą nie przesądziła jeszcze o zwycięstwie w wojnie polsko-bolszewickiej. Lenin nie odwołał światowej rewolucji, a Tuchaczewski był jeszcze pewien swojego zwycięstwa i jego rozkazy wciąż mówiły o zajęciu Warszawy. Nad Niemnem, przede wszystkim w okolicy Grodna, bolszewicy...

    Warszawa również wileńską krwią obroniona

    Zwycięska Bitwa Warszawska 15 sierpnia 1920 r. i wygrana wojna polsko-bolszewicka przekonały Polaków, że po wielu latach rozbiorów i klęsk można pokonać wroga o wiele liczniejszego. Polskie zwycięstwo uchroniło Europę przed bolszewickim barbarzyństwem, a małym narodom na 20 lat...

    Plecak szykować czas (2)

    Powracam z nostalgią do zdjęć, notatek i reportaży, wspomnień z włóczęg bliższych i dalszych, czym nieraz dzielę się na Facebooku. Nie tylko przeszłością żyję, wciąż powstają plany ruszenia w siną dal. To już prawie 30 lat takiego życia... życia...

    Plecak szykować czas (1)

    Powracam z nostalgią do zdjęć, notatek i reportaży, wspomnień z włóczęg bliższych i dalszych, czym nieraz dzielę się na Facebooku. Nie tylko przeszłością żyję, wciąż powstają plany ruszenia w siną dal. To już prawie 30 lat takiego życia... życia...