Więcej

    Rita i Jan Narwojszowie — nauczyciele z zawodu i powołania

    Czytaj również...

    Od 30 lat razem Fot. archiwum

    Państwo Rita i Jan Narwojszowie, pedagodzy z polsko-rosyjskiej Szkoły Średniej w Grzegorzewie w tym roku obchodzili swe piękne jubileusze. Pani Rita — 60–lecia, pan Jan — 70–lecia. Pedagodzy z powołania i zawodu przez wiele lat ofiarowywali swym uczniom nie tylko wiedzę, ale przede wszystkim swe serca.

    Nauczyciel w porównaniu z przedstawicielami innych zawodów jest oceniany przez ogromną ilość ludzi: rodziców, innych nauczycieli, dyrekcję, wydziały oświaty czy ministerstwo oraz powstające coraz to nowe służby i instytucje sprawiające pedagogiczny nadzór.

    Najważniejsza jednak dla każdego nauczyciela jest ocena jego pracy przez uczniów, każdego dnia, na każdej lekcji. Ale gdy byli uczniowie po ukończeniu szkoły przed 10, 15 laty pamiętają o dniu urodzin swoich wychowawców i potrafią przygotować w tajemnicy przed nimi szczególne święto (nie licząc się ani z czasem, ani z kosztami) taka ocena jest szczególnym uznaniem.

    Jak powiedział pan Jan Narwojsz: — To jest jak barometr naszego życia i dziś wiem, że warto było 48 lat spędzić w murach szkoły.

    Niezwykle sympatyczna para starszych ludzi, inteligentnych, do dziś zakochanych w sobie. W sierpniu będą obchodzili 30–lecie swego związku małżeńskiego.

    — Szkoła w pracy, szkoła w domu — tak o relacjach rodzinnych z uśmiechem mówi pani Rita. O swych uczniach mówią: „Nasze dzieci”. Z tym szczególnym wzruszeniem, z jakim o swych pociechach mówią jedynie rodzice.

    — A dlaczego o nas? Niech pani napisze o naszych dzieciach — zaczynają rozmowę nasi jubilaci i przez kilkanaście minut nie można powstrzymać potoku imion i nazwisk uczniów państwa Narwojszów, którzy byli najpilniejsi, najzdolniejsi, najbardziej pomysłowi, naj… Wymieniając nazwiska swych uczennic, zaraz się poprawiają, znają ich obecne nazwiska, która ile ma dzieci, jak im w życiu się powodzi. Goszczą ich u siebie w domu, otrzymują kartki świąteczne, telefony z pozdrowieniami z okazji różnych świąt. Są zapraszani na wesela, odwiedziny, chrzest dzieci swych wychowanków.

    Z kolei byli uczniowie swoim nauczycielom przygotowali niespodziankę w postaci uroczego święta w podzięce za ich wieloletni trud.

    Uroczyste powitanie chlebem i solą Fot. archiwum

    — Zatelefonowała do nas nasza była uczennica i jedynie poprosiła, abyśmy niczego nie planowali na 18 kwietnia… A potem wszystko zaczęło się jak w filmie. Długa limuzyna zatrzymuje się pod drzwiami naszego domu, wiezie na wycieczkę po Wilnie, a potem na uroczystość w Domu Kultury w Grzegorzewie, gdzie był przygotowany piękny koncert. Zaprosili mego ukochanego piosenkarza Algisa Frankonisa! Dziewczynki pamiętały, że bardzo go lubię. Zaśpiewał dla nas osiem piosenek — po polsku, po rosyjsku, po litewsku, a nawet po hiszpańsku. Przywieźli mi pozdrowienia nagrane od mego ulubionego aktora dramatycznego z Wilna Aleksandra Agarkowa, przygotowali piękny film o nas z dowcipnymi komentarzami przestawiający zdjęcia z minionych lat — opowiada wzruszona do dziś pani Rita.

    — Szampan, czekolada, nastrojowa muzyka w limuzynie. Spotkanie „Cyganów” — wesołych, hałaśliwych, powitanie chlebem i solą. Pogrążona w ciemnościach sala przed rozpoczęciem uroczystości, dwa trony (jak później się okazało wypożyczone ze studia filmowego), wiele przyjaciół, rodziców, byłych i obecnych wychowanków. Wchodzimy do sali, która tonie w ciemnościach, droga wyłożona płatkami róż, nie mogliśmy słowa przemówić ze szczęścia, wzruszenia, radości…. Każda klasa przygotowała swój występ, słowa podziękowania. Każdy uczeń — na swój sposób — oryginalnie, żartobliwie — potrafił okazać swoją wdzięczność — mówi pan Jan.

    Na święto swych wychowawców przybyli nawet ci uczniowie, którzy dziś mieszkają poza granicami Litwy. Znaleźli możliwość i chęć podziękować swoim nauczycielom.

    — Nasze jubileusze, to czas pewnego podsumowania, byłam tak wzruszona i zachwycona swoimi dziećmi, że dziękuje Bogu, że wybrałam ten zawód! — dodaje pani Rita.

    Pani Rita pochodzi z Białorusi, tam ukończyła szkołę średnią i studia na uniwersytecie w Mińsku. Ale zawsze była zakochana w Wilnie. Tu składała swe modlitwy i podziękowania za udaną sesję egzaminacyjną, za zdrowie i opiekę Matki Boskiej w Ostrej Bramie. Tu — na szybkim pociągu „Czajka” — z Mińska przyjeżdżała w gościnę do życzliwych i kochanych wujka i wujenki. Gdy zdobyła zawód filologa oraz nauczyciela literatury i języka rosyjskiego nie wahała się, wiedziała, dokąd chce jechać, do ukochanego Wilna, miasta marzeń i snów.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Będąc w ósmej klasie, 26 listopada 1965 roku, napisałam wypracowanie pod tytułem: „Moje marzenie”. Tę pracę moja mama zachowała do dziś. Napisałam wówczas, że chcę być nauczycielką języka rosyjskiego i literatury, którą ubóstwiałam. Dlaczego rosyjską? Białoruska była jakaś daleka, a polskiej nie znałam. Języka polskiego nauczyłam się z modlitewnika — opowiada pani Rita.

    Uroczyste powitanie chlebem i solą Fot. archiwum

    Lubiła literaturę. Książka była dla niej wszystkim. Przypomina, z jakim natchnieniem czytała nowo wydane powieści i opowiadania, które publikował ówczesny literacki magazyn „Junost”. Najczęściej w nocy, z latarką pod kołdrą. W ciągu 36 lat pracy pedagogicznej starała się, aby świat literatury przybliżyć swym wychowankom, czasami uchylając im rąbka tej innej, nieoficjalnej, nieprzyznanej za czasów sowieckich, zabronionej twórczości rosyjskich pisarzy. Jej autorytetem i człowiekiem, z którego powodu zdecydowała się na studia filologiczne, był Anton Szikalec, jej nauczyciel ze szkoły w Swirze.

    W 1986 roku rozpoczęła swą karierę pedagogiczną w szkole na Antokolu. Do pracy szła jak na święto, tak zresztą jest do dziś. Kocha dzieci i uważa, że praca pedagoga to nie tylko przekazywanie wiedzy, to znalezienie drogi czy wąskiej ścieżki do każdego z nich. Nieważne, czy jest ich dziesięciu, czy trzydziestu.

    Zawsze była bardzo aktywna. Chciała mieć dużo pracy, swój pierwszy zespół i dyrekcję. Zawsze wspomina ze wzruszeniem pierwsze lekcje, wyjazdy i imprezy. Ileż tego było w ciągu tych dziesięcioleci.

    — Być dobrym nauczycielem? — z odpowiedzią zastanawia się jedynie przez chwilę. — Trzeba po prostu kochać dzieci. Tylko tyle. Albo aż tyle. Ważne jest poznać dziecko, umieć zrozumieć jego świat uczuć i przeżyć. Umieć dostrzec jego zdolności i umiejętności, umieć słuchać i słyszeć. Ja zawsze bardzo lubiłam lekcje wychowawcze ze swymi wychowankami, nasze rozmowy o wszystkim i o niczym jednocześnie, nasze bardzo ważne dla mnie chwile szczerości — mówi pani Rita.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Jan Narwojsz pochodzi z Ławaryszek, tam się urodził i ukończył szkołę średnią. Jego autorytetem był wspaniały nauczyciel geografii i biologii Stanisław Górkowski, osobowość wszechstronnie rozwinięta, muzyk, tancerz i bardzo dobry człowiek.

    — Jego lekcje były dla mnie prawdziwym przeżyciem i marzyłem pójść w jego ślady. Jednak w tym roku, gdy ukończyłem szkołę średnią, nie było możliwości, aby studiować geografię, więc zdecydowałem się na polonistykę. Pracowałem jedynie trzy miesiące, później zabrano do wojska. Trzy lata w dalekim Murmańsku. Nie zdradziłam jednak swego marzenia, bo aby studiować geografię, wyjechałam aż do Wołogdy, tam ukończyłem studia na uniwersytecie. Potem była praca w szkole w Wołkarabiszkach (ówczesny rejon niemenczyński) — ponad 10 lat, a dalej los chciał, abym trafił do szkoły na wileńskim Antokolu. I pewnego deszczowego dnia spotkałem uroczą dziewczynę… z którą razem jesteśmy już 30 lat! — opowiada lakonicznie o swym życiu pan Jan Narwojsz. W ciągu swej wieloletniej pracy zawodowej wykładał język polski, geografię, miał kiedyś nawet lekcje chemii.

    — Zakładałem rodzinę, będąc już dojrzałym człowiekiem. Wcześniej moje życie miało nieco inny rytm. Moja mama była chora, miała astmę. Byłem najstarszym dzieckiem w rodzinie, więc czułem się odpowiedzialny za mamę. Miałem dużo lekcji, bo zdobycie odpowiednich leków, owoców, witamin wymagało nie tylko środków finansowych, ale też znajomości, starań — przypomina nasz rozmówca.

    Pan Jan w Grzegorzewie uczył polskiego i geografii. Od roku jest na emeryturze. Swą pierwszą polską promocję w Grzegorzewie nazywa elitarną.

    — To byli uczniowie, którzy byli i do tańca i do różańca, wszyscy jak jeden. Zdolni, pomysłowi, życzliwi, grzeczni — wspomina.

    — Wykładać język polski było bardzo niełatwo, brakowało zaplecza, ale daliśmy sobie radę. Do życia szkoły weszły nowe imprezy, dokształcałem się na kursach kwalifikacyjnych w Warszawie, Krakowie. Przez pewien okres istniał polski zespół „Dzwoneczki”.

    W czasie święta, nazywano ich prawdziwym skarbem, dziękowali nie tylko za wiedzę, ale również za lekcje z życia. Pomimo tego, że byli bardzo wymagający, byli i są lubiani przez swych wychowanków. Czasami swoją osobowością rozpalali do pracy. Dziś niektórzy uczniowie, z siwizną na skroniach, wyznają swą sympatię i żartują, że to nie dla literatury czy języka rosyjskiego tak bardzo się starali, tylko dla uroczej nauczycielki…

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Czekam każdego roku na 1 września. Widocznie po prostu nie nadaję się do niczego innego, bo lubię to, co robię — mówi pani Rita.

    Byli wychowankowie twierdzą, że zawsze potrafili zainteresować wykładanym przedmiotem. Uczniowie często kojarzą przedmiot z nauczycielem. Zachęcali do myślenia i nie podawali wiedzy „na tacy”. Sprawiali, że dzieci dodatkowo zaczynały interesować się przerabianym materiałem i same pragnęły poszerzyć swoją wiedzę. Wymagali dużo nie tylko od uczniów, ale także od siebie. Potrafili sprawiedliwie oceniać, czasami wystarczyło dobre słowo, które było zachętą do dalszych starań, a między nauczycielem a uczniami istniało to wyjątkowe porozumienie, wzajemna życzliwość.

    Na pytanie, czego by sami sobie życzyli dziś nasi jubilaci, pan Jan powiedział: „Spokojnej starości…”.

    A z kolei byli wychowankowie życzą zdrowia i pogody ducha!

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    To w Wilnie czuję się u siebie…

    Teresa Gumowska-Kacmajor przyjechała do Gdańska z Wilna w wieku 11 lat. Tu ukończyła szkołę średnią, studia lekarskie, tu realizowała się zawodowo i rodzinnie. Jednak nigdy nie czuła się prawdziwą gdańszczanką. Gdy w latach 70. przyjechała po raz pierwszy na Litwę...

    Młodzi zdolni: Ewa Siemaszkiewicz

    Młodzi Polacy z Litwy po ukończeniu polskich szkół w różny sposób szukają swej życiowej drogi. Polska, jako kraj nauki i zamieszkania, jest jedną z nich. Ewa Siemaszkiewicz, studentka IV roku medycyny na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym jest maturzystką Szkoły Średniej im....

    Wielki patriota i strażnik prawdziwej historii Polski

    Stanisław Władysław Śliwa od wielu lat stoi na czele Związku Piłsudczyków Rzeczypospolitej Polskiej Towarzystwa Pamięci Józefa Piłsudskiego łączącego ponad 5 tysięcy członków, ludzi różnych zawodów i stanów w wieku od 18 do 90 lat w całej Polsce. Organizacja, która rok...

    Każdy na swój sposób płaci za swoje tęsknoty…

    "Miejsce, gdzie się osiedlasz, nie jest wystarczająco pojemne dla wszystkiego, co pragniesz przechować. To, co jest twoje, przynależy także do miejsca. Zmieniasz miejsce, rezygnujesz więc z niektórych rzeczy i zyskujesz inne. Zaspokajasz jedną tęsknotę, ale otwierasz drzwi kolejnej. Każda...