Więcej

    Nasza klasa — spotkanie po pięćdziesięciu latach

    Czytaj również...

    Oto nasza klasa podczas balu maturalnego. W pierwszym rzędzie w środku ówczesny dyrektor szkoły Józef Subotkowski, po lewej stronie Łucja Brzozowska, stoi nasz groźny matematyk Aleksiejenko Fot. z archiwum autorki

    W czerwcu 1960 roku żegnaliśmy się ze swoją szkołą. Nikomu z nas nie przyszło wtedy do głowy, że minie aż pół wieku, zanim całą klasą zobaczymy się znowu. Wileńska Szkoła Średnia nr 19, nosząca dziś imię Władysława Syrokomli i rozlokowana w nowoczesnym gmachu, mieściła się wówczas w dwóch kamieniczkach przy ul. Wiłkomierskiej 3, za ceglaną bramą, akurat na — przeciwko kościoła św. Rafała.

    Oczywiście, odbywały się studniówki, były jakieś przypadkowe spotkania na mieście, jednak nie utrzymywaliśmy ze sobą stałych kontaktów. O tyle byliśmy oddaleni od siebie, że odczuliśmy ogromne zaskoczenie na wieść o tym, że czterech naszych kolegów już odeszło na zawsze. Pierwszym więc akcentem spotkania było uczczenie chwilą milczenia pamięci Janki Woronowicz, Danki Jakubickiej – Żdanowicz, Matyldy Szturo – Rodziewicz i Olka Łukaszewicza.
    Z 16-osobowej klasy pozostało nas 12. Na spotkanie przybyło 11 osób: Alwida Bajor, Małgorzata Jacznikówna – Bielawska, Zuzanna Juchniewicz – Niewierowicz, Jadwiga Olenkowicz – Poczbut, Zofia Tomkiewicz – Wołejko, Regina Szyłejko – Fieldman, Heliodor Sienkiewicz, Michał Stolarczyk, Irena Marcinkiewicz – Lubienė, serdeczna gospodyni wspaniałego domu w Wielkiej Rzeszy, gdzie odbywało się nasze spotkanie i wreszcie Jadwiga Andruszkiewicz – Podmostko, czyli niżej podpisana. Usprawiedliwioną nieobecność miała Irena Łapinówna – Makarewicz, która podkreśliła, że jeśli odbędzie się następne spotkanie, to już koniecznie przybędzie.

    Wielką radość nam wszystkim sprawiła swą obecnością nasza nauczycielka języka polskiego i literatury, a także wychowawczyni w klasach X i maturalnej — XI Łucja Brzozowska – Józefowicz. Pięknym wierszem swego ukochanego poety Juliana Tuwima „Nauka” zainaugurowała naszą wzruszającą uroczystość i wspomnienia o szkole.

    O naszej starej kochanej budzie można mówić i pisać wiele, bo przecież jej dzieje to historia wielu pokoleń Polaków wileńskich. Sięgam po książkę autorstwa naszego nieodżałowanego kolegi redakcyjnego, pisarza i publicysty Jerzego Surwiły „Zostali tu z nami na dobre i złe”. Jurek ukończył dziewiętnastkę rok przed nami. Jego klasa była pierwszą maturalną. Uczniowie tej klasy zaczynali naukę na Chocimskiej (obecnie Gedraičiu) i to właśnie w klasach litewskich.

    A tak wyglądaliśmy podczas spotkania po 50 latach Fot. z archiwum autorki

    „Tak się przedstawiała sytuacja, że niektórzy „na górze” starali się udowodnić, że po roku 1945, po tzw. repatriacji, w Wilnie już prawie nie zostało Polaków, wszyscy bowiem wyjechali do Polski. Taki punkt widzenia na szczęście miał krótki żywot […]. Rok szkolny 1950/51 powitałem już w czysto polskiej szkole, która teraz zajmowała dwa gmachy przy ul. Wiłkomierskiej. Była początkową, siedmioletnią, numery zmieniano jej jak przysłowiowe rękawiczki — 26, 16, 35. Pod tym ostatnim zaliczona została do „rastuszczych”, inaczej mówiąc perspektywicznych” — pisał Jerzy Surwiło.

    Tutaj dodam, że dopiero w roku 1954 awansowano ją na polską szkołę średnią nr 19. Trudne i biedne lata pięćdziesiąte. Jednak w pamięci utrwaliła się miła atmosfera i serdeczne stosunki, które panowały w szkole.

    Nauczyciele otaczali troską biedną polską dzieciarnię. Wielu uczniów przyjeżdżało ze wsi, z Mejszagoły, z oddalonych miejsc rejonu szyrwinckiego, podróżując codziennie w zimnych „arbonach”, źle ubrani, w słabych butach, odgrzewali się dopiero przy szkolnych piecach. Gorąca herbata z bufetu zastępowała dzisiejsze gorące obiady. Ogólna bieda i wspólne przeżycia łączyły wtedy wszystkich i budziły chęć do nauki.

    Wśród naszych pierwszych nauczycieli było, jak pisze Surwiło „… wielu przedstawicieli przedwojennej inteligencji polskiej Wilna: Weronika Skupiowa, p. Danilewiczowa, Zofia Sepkowa, Halina Mikołajunówna, Kazimiera Likszanka, Wanda Jackiewicz, p. Ferenc, siostry Ksenia Szulcówna i Zofia Rzeszowska, które w czasie tzw. drugiej repatriacji wyjechały do Polski”.

    Każdy uczeń w swej pamięci oczywiście zachował inny obraz szkoły. Istnieje jednak w historii naszej dziewiętnastki jedno wydarzenie, które dzisiaj stało się już legendą, ale jest prawdziwe, jak samo życie. Wydarzyło się w sześć lat po naszej maturze, ale nie sposób pominąć go w dzisiejszych wspomnieniach. Chodzi o to, że wysokie władze oświatowe ówczesnej Litwy widocznie nie porzucała wielka chęć zlikwidowania tej polskiej placówki, rozlokowanej prawie w centrum miasta, szybko rozwijającej się, znanej z dobrego poziomu nauczania. W roku 1966 zarządzono kapitalny remont obydwu naszych gmachów jako awaryjnych. Nikt nie zaprzecza, że takie generalne odnowienie było niezbędne. Jednak to, w jaki sposób realizowano ten plan, jakie stworzono „warunki” uczniom do nauki, a nauczycielom do pracy świadczyło o prawdziwych zamiarach tego „odnawiania”. Szkole nie przydzielono najmniejszego własnego locum, klasy dosłownie rozrzucono po rosyjskich i litewskich szkołach, pedagodzy byli zmuszeni biegać od jednej do drugiej w różnych punktach miasta. A rodzice mimo tak trudnej sytuacji zapisywali nadal swoje dzieci do dziewiętnastki.

    Prawdziwe zamiary władz stały się jawne, gdy po remoncie odnowione budynki przy ul. Wiłkomierskiej zostały przekazane jednemu z przedsiębiorstw budowlanych. Szkoła stanęła wobec faktu zagłady. A w roku 1968/69 Ministerstwo Oświaty Litwy wydało postanowienie o jej zlikwidowaniu. I wówczas wśród rodziców zawrzało.

    — Nie pozwolimy, nie dopuścimy takiego bezprawia! — orzekano na burzliwych zebraniach i pisano petycje do ministrów, rządu, do Centralnego Komitetu Partii Litwy.

    Najbardziej w tych zmaganiach o szkołę wykazała się ówczesna prezes komitetu rodzicielskiego szkoły Stanisława Zawadzka. Gdy wraz z komitetowym panem Milczarskim poobijali wszystkie wileńskie „wysokie” progi, wyruszyła do Moskwy. Potrafiła znaleźć argumenty i zasugerować najwyższym władzom konieczność istnienia tej polskiej szkoły. I wkrótce przyszedł z Moskwy rozkaz — dla szkoły nr 19 ma być zbudowany nowy budynek! W Wilnie błyskawicznie znaleziono plac przy ul. Linkmenų 8 i w dość szybkim tempie wznoszono nowoczesny jak na owe czasy gmach. Na początku 1971 roku już trwały zapisy uczniów do pierwszej klasy nowej polskiej szkoły. Dziewiętnastka znalazła się wreszcie na swoim, ku ogromnej radości byłych i przyszłych pokoleń.

    Pierwsza daleka wycieczka, którą nam zorganizowała młoda wychowawczyni — podróż do Leningradu Fot. z archiwum autorki

    I tu maleńka refleksja: tak szybko w pamięci zacierają się wydarzenia dawnych lat, czy nie warto byłoby umieścić w szkole na widocznym miejscu portret pani Stanisławy Zawadzkiej? Unikając głośnych frazesów, chce się jednak podkreślić, że stanowi ona symbol naszego trwania w polskości.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Wracając jednak do spotkania naszej klasy, to szczerze mówiąc, większość z nas nie bardzo wierzyła, że dojdzie ono do skutku. Wcale nie znaliśmy się nawzajem, nie wiedzieliśmy, kto z nas co potrafi. Okazało się jednak, że zawsze cichy w klasie Heliodor Sienkiewicz, który zainicjował naszą, można powiedzieć „randkę w ciemno”, jest doskonałym organizatorem! Potrafił zdobyć sporo informacji o naszych koleżankach, bo kolegów pozostało dwóch. To znaczy sam Heliodor oraz Michał Stolarczyk. Zresztą do matury doszło tylko trzech chłopców, gdyż większość w latach 1956 – 57, to znaczy podczas drugiej repatriacji wyjechała do Polski i wtedy z dwóch ósmych klas pozostała jedna i ta dość nieliczna. Do X klasy dotarło nas 16.

    Ach losy, ludzkie losy! Czy może być coś bardziej interesującego niż ich poznawanie? Za mało wprawdzie mieliśmy czasu, by więcej opowiedzieć o sobie, by napatrzyć się na zdjęcia, jakie każdy przyniósł, jednak w to niedzielne popołudnie znowu byliśmy wspólną wesołą rodziną, młodość jakby na skrzydłach wróciła do nas. Siedząc na wysokich krzesłach przy dużym stole w przytulnym saloniku Irenki, tak dobrze się rozmawiało, przypominało się szkolne kawały — nie chciało się wierzyć, że to już minęło całe 50 lat.

    Jak się okazało, nasi dwaj panowie są inżynierami budowlanymi. Heliodor Sienkiewicz ukończył Wileński Instytut Inżynierów Budowlanych i całe życie pracował na wielkich budowach Wilna. Wznosił ze swą brygadą wieżę telewizyjną i wiele innych znanych obiektów. Michał Stolarczyk na studia wybrał się do dzisiejszego Sankt-Petersburga, ówczesnego Leningradu, po powrocie stale piastował kierownicze stanowiska w jednym z wileńskich zjednoczeń budowlanych. Jak sam powiedział, że prowadził sprawy socjalne — przydzielał tak upragnione wówczas dobra materialne: samochody, dywany, lodówki i nawet mieszkania.

    Trudno było w owych latach dostać się na studia, jeśli nie miało się stażu dwóch lat pracy. Więc dziewczęta z naszej klasy pracowały w produkcji. Regina Szyłejko oraz Irena Marcinkiewicz — w słynnych wileńskich Zakładach Liczników Elektrycznych. Jadzia Olenkowicz rozpoczynała w Fabryce Podzespołów Telewizyjnych, jednak ostatnie dziesięciolecia pracowała w Domu Małego Dziecka przy ul. Žolino. Zuzannę Juchniewicz nazywaliśmy naszą kwiaciarką. Przez długie lata sprzedawała kwiaty w największej kwiaciarni w Wilnie przy al. Giedymina. Dało się zauważyć, że dziewczęta z naszego pokolenia też starały się mieć własną posiadłość. Zosia Tomkiewicz, Irena Makarewicz, Małgosia Jacznik mieszkają w dużych i własnych domach z ogrodem. W związku z tym zawiązała się rozmowa o odzyskanej ziemi i pod tym względem większość naszych kolegów mimo wielu trudności odniosło sukces.

    Można powiedzieć, że nasza klasa miała szczęście do dziennikarzy. Aż trzy osoby poświęciły się temu zawodowi. Alwida Bajor po ukończeniu polonistyki oraz Jadwiga Podmostko po studiach dziennikarskich spotkały się w redakcji „Czerwonego Sztandaru”. Nieco później przyszła do redakcji Łucja Brzozowska, która już poprzednio współpracowała z dziennikiem. Alwida i Łucja obecnie współpracują z poczytnym „Magazynem Wileńskim”. Ja zostałam przy „Kurierze” i wydaję „Kalendarz Rodziny Wileńskiej”.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Przyjaciele z Poznania byli pierwsi

    Koniec roku 2021 obfitował w odwiedziny miłych gości, a były to grupy darczyńców z Radomia, Rzeszowa, Lublina oraz wielu innych miast Polski, przywożących na Wileńszczyznę paczki ze świątecznymi darami dla mieszkańców podwileńskich rejonów. „Kurier Wileński” pisał o inicjatywie Polskiej...

    Władysław Ławrynowicz żyje w swoich obrazach

    Pięć lat temu, 15 grudnia 2016 r., zmarł Władysław Ławrynowicz (ur. 22 lutego 1944 r. w Wilnie). Uroczystość poświęcona pamięci tego znakomitego artysty malarza odbyła się w niedzielę, 19 grudnia, w dawnej Celi Konrada, inaczej mówiąc, w restauracji hotelu...

    Wileńszczyzna bogata w talenty malarskie

    Podczas zwiedzania dużej wystawy podsumowującej rok pracy Twórczego Związku Polskich Artystów Malarzy na Litwie „Elipsa” przyszły mi na myśl znane słowa Johanna Wolfganga Goethego: „Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz”. Udało...

    W Wilnie trwa Festiwal Poezji „Maj nad Wilią” [GALERIA]

    Właśnie tak! Od 27 września do 1 października w Wilnie odbywają się imprezy 28. Międzynarodowego Festiwalu Poezji „Maj nad Wilią” w odsłonie jesiennej. Gdy w ubiegłym tygodniu nadeszła informacja od Romualda Mieczkowskiego, głównego organizatora i pomysłodawcy festiwalu, o tym,...