Więcej

    Polski zespół artystyczny pieśni i tańca „Wilia” 55 lat — płynie melodią patriotyczną…

    Czytaj również...

    Weterani zespołu na próbie w Domu Kultury Polskiej w Wilnie Fot. Barbara Chikashua

    „Wilia” w sercach jej zespolaków pozostaje na zawsze. Dla jednych była domem rodzinnym, dla innych miejscem spotkań, szkołą wychowania i życia. Dlatego też dzisiaj jej wierni wychowankowie łączą się w trwały związek — Klub Weteranów „Wilii”.

    — Dla mnie „Wilia” była drugą ojczyzną. Tutaj poznałem polski folklor, pieśni i tańce. Dzisiaj miło wracać wspomnieniami do tego czasu, który spędziliśmy w zespole, wspólne wyjazdy, koncerty, których w ciągu tych lat było sporo. Myślę, że ten koncert również będzie udany. Zapraszam wszystkich — mówi Daniel Romanowski, który swoim głosem wspierał chór „Wilii” przez 52 lata. Niestety, od roku z powodów zdrowotnych nie może regularnie przychodzić na próby.

    Dla pana Witolda Iwaszko, który w zespole jest od jego zarania, „Wilia” jest tym, jak ją opisał w swoim wierszu: „Wilia to potężnego biegu z piękną Litwinką na brzegu zwiastująca piękno głębokiej młodzieńczego nurtu życia płaszczem poety okrytej w miłości do muzy płci pięknej falą tej rzeki”.

    Na pierwszym koncercie zespołu w sali uniwersyteckiej na ul. Čiurlionisa śpiewała także Alina Worotyńska. Pierwsze piosenki to oczywiście „…Wilia naszych strumieni rodzica…”. Tekst oraz melodia tej ślicznej piosenki, w pamięci pani Worotyńskiej utarły się na zawsze.

    — To było wielkie przeżycie. Bardzo przeżywaliśmy, żeby się nam wszystko udało. Pamiętam, byłyśmy w białych bluzeczkach i w czarnych spódniczkach. Naszym pierwszym dyrygentem był wówczas Piotr Termion. Śpiewała też pani Jadwiga Pietraszkiewicz, a na fortepianie akompaniowała pani Znajdziłowska — wspomnieniami do odległych lat sięga pani Worotyńska, która także dzisiaj śpiewa, jak wielu chórzystów weteranów „Wilii”, w chórze kościelnym kościoła pod wezwaniem św. Kazimierza w Nowej Wilejce.

    Pani Krystyna Nausewicz w zespole jest od 10 roku życia. Chociaż na śpiew w chórze aktualnym była za młoda, na każdą próbę przychodziła z chęcią, ponieważ pan Witek Turowski obiecał jej, że na scenę wyjdzie po ukończeniu 15 lat. Słowa dotrzymał.

    — Bardzo lubiłam ten zespół. Od dzieciństwa miałam zaszczepioną miłość do polskiej mowy, słowa i piosenki. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam „Mazowsze”, wiedziałam, że muszę należeć do „Wilii” — mówi pani Nausewicz. W zespole miała też swoje partie solowe. Miłość do słowa oraz polskiej melodii Krystyna Nausewicz zaszczepiła także swoim dzieciom.

    — Do zespołu jakiś czas należał mój syn. Natomiast córka, Małgosia, najpierw ponad 10 lat tańczyła w „Wilence”, a z czasem przeszła do chóru „Wilii” i śpiewa do dziś. Na koncercie jubileuszowym będzie śpiewała solo — zwierzyła się szczęśliwa matka, która nie chciała do końca zdradzić tajemnicy programu koncertu jubileuszowego.

    Obecnie pani Krystyna należy do Klubu Weteranów „Wilii”.

    — Ludzie, którzy n lat przychodzili do „Wilii”, chętnie i aktywnie biorą udział w życiu klubu. Po prostu „Wilia” jest naszym miejscem spotkań. Różne wyjazdy, spotkania, twórczo spędzamy czas — tłumaczy pani Krystyna.

    Dla Wandy Sinkiewicz „Wilia”, w okresie, gdy jako młoda dziewczyna przyjechała na studia do stolicy, gdzie studiowała z Rosjankami, a zamieszkała z Litwinkami, stała się domem rodzinnym, wychowaniem w kulturze polskiej, a także środowiskiem, skupiającym jej kolegów i koleżanki. W opinii pani Sinkiewicz, „Wilia” to gniazdo wychowania i polskości na Wileńszczyźnie. Osobiście dla niej zespół ten przez lata był źródłem natchnienia do pracy.

    — Pracowałam w polskim technikum (obecnie Szkoła Rolnicza w Wojdatach), gdzie miałam swoją „Małą Wilię”. Czerpałam na próbach „Wilii” i to, czego się nauczyłam, przekazywałam swoim wychowankom — mówi pani Wanda. Największą radością pani Sinkiewicz są jej dzieci oraz wnukowie, ponieważ z muzyką wiążą swoje życie. Córka jest nauczycielem muzyki, syn śpiewa w „Wilii”, a wnukowie tańczą jeden w „Wilence”, drugi w „Zgodzie”.

    Dzisiaj „Wilia” dla Wandy Sinkiewicz to piękne wspomnienia, najmilsze o młodości.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Nasz wspaniały dyrygent Witek Turowski zachęcał nas, żebyśmy zawsze przychodzili do zespołu, do siedziby, która mieściła się w Domu Związków Zawodowych. Na randki mieliśmy przychodzić do „Wilii”, na tańce do „Wilii”. Tutaj spotykać się ze sobą i przyjaźnić. A zatem, w historii „Wilii” powstało wiele małżeństw, jak na przykład małżeństwo Janki Ruczyńskiej z Romualdem Biesiekierskim, którzy do chóru wraz z innymi dwiema koleżankami (Hanką Ranszys, Teresą Wojtkiewicz) z klasy z byłej „piątki” przyszli na pierwszą swoją próbę w roku 1968.

    — Jak przyszliśmy, tak i zostaliśmy. Myśmy z Romkiem później się pobrali. W zespole nie byliśmy wyjątkiem, ponieważ takich małżeństw w „Wilii” było sporo. Było naprawdę tak, jak mówi pani Wanda. Nasze randki odbywały się trzy razy tygodniowo — opowiada pani Janka Biesiekierska, która na co dzień jest główną księgową „Kuriera Wileńskiego”. Jak wspomina, w tamtych czasach w zespole było bardzo wesoło i koleżeńsko, ponieważ z grupą taneczną bardzo się przyjaźnili. Organizowaliśmy wspólne wyjazdy kempingowe do Połągi, sami gotowaliśmy. „Wilia” była ich życiem. Dzisiaj także — w Klubie Weteranów „Wilii”, organizując sobie co miesiąc spotkania tematyczne przy kawce, spotkania z poetami, pisarzami oraz ciekawymi ludźmi. Są tańce i śpiew, są wycieczki. W ubiegłym roku weterani klubu odbyli interesującą wycieczkę na Białoruś — zwiedzali pałace Radziwiłłów. Tego lata wyruszyli śladami Chopina do Polski: zwiedzili stolicę, Żelazową Wolę, Muzeum Powstańców, Muzeum Chopina, udali się również na jedną z najważniejszych nekropolii w Warszawie — na Powązki.

    — Klub Weteranów „Wilii” postanowiliśmy założyć na jubileusz 50-lecia zespołu. Pomysłodawczynią klubu jest Anna Przyślak. Od pierwszego dnia zostałam prezeską i jestem nią dotychczas — tłumaczy pani Janina Lewczuk, prezes Klubu Weteranów „Wilii”.

    Na tych spotkaniach weterani pierwszego polskiego zespołu artystycznego na Wileńszczyźnie spotykają się i miło spędzają czas. Zawsze jest jakaś treść zabawy — to zapusty, to opłatek, imieniny bądź urodziny. Wspólne wycieczki po Wilnie, a także wyjazdy dalsze, do Polski, na Białoruś. A tym wszystkim spotkaniom zawsze towarzyszy piosenka.
    — Pełno wrażeń! Są tańce, harce, zabawy, loterie, fanty. Na Zapusty przyjeżdżają do nas Cyganie. Nie siedzimy, jest u nas bardzo wesoło. Dzięki zapaleńcom czujemy się trochę inaczej. Według papierów, rdzeń klubu stanowi 50 osób. Spotykamy się 9-10 razy do roku. A więc, jeżeli ktoś kiedyś był w naszym zespole, to serdecznie zapraszamy do Klubu Weteranów zespołu „Wilia”. Najbliższe spotkanie odbędzie się 30 października o godzinie 14 w Domu Kultury Polskiej w Wilnie w sali 005.

    Janina Lewczuk do „Wilii” przyszła w 1957 roku, już na drugi koncert zespołu. Na pierwszym, w sali uniwersyteckiej przy ul. Čiurlionisa, zatańczyła jej starsza siostra — Zofia Subocz, obecnie Kuncewicz.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — W chórze śpiewałam przez długie lata. Od drugiego koncertu z Janiną Klipówną byłam jednocześnie konferansjerką. Oprócz tego aktywnie uczestniczyłam w życiu społecznym. W zespole utworzyła się grupa ludzi, która organizowała różne wyjazdy, jak na przykład do Połągi do namiotowego miasteczka za 15 kopiejek od osoby za miejsce na biwaku — wspomina pani Lewczuk. Aktywiści zespołu organizowali także różne wieczorki poznawcze, np. „Zgaduj-zgadule”, wspólne spotkania po koncertach z zespołami „Śląsk” i „Mazowsze”, które z występem gościnnym przyjeżdżały do Wilna.

    — Zespół to było wszystko. Kuźnia nie tylko nauczycieli dla polskich szkół, bo tu się zebrali wszyscy nauczyciele z Instytutu Nauczycielskiego, ale jednocześnie kuźnia patriotyzmu. Zespół był zawsze na pierwszym miejscu. Jako studentki nieraz musiałyśmy wybierać, czy przygotowanie do egzaminów, czy też próba. Raczej decydowałyśmy się na próbę w zespole, wyjazd na koncert, a później był egzamin, praca czy coś innego, zdążałyśmy i na jedno, i na drugie. Nasz zespół to była naprawdę ogromna zgrana rodzina. Natenczas chór liczył 60 osób, również tancerzy było bardzo dużo. A zawdzięczamy to wszystko naszym oddanym kierownikom, w szczególności Wiktorowi Turowskiemu oraz Zofii Gulewicz — dodaje prezes Klubu Weteranów „Wilii”.

    Weterani Klubu „Wilia”, to nie są tylko, jak ogólnie się przyjmuje, seniorzy. Weterani zespołu „Wilia”, to byli zespolacy pierwszego polskiego zespołu na Wileńszczyźnie, którzy obecnie nie należą do zespołu, jednak chcą czynnie uczestniczyć w jego życiu, wspominać wspólne przeżycia podczas kolejnych koncertów, wyjazdów, którzy nie zapominają o tej dużej rodzinie wiliowców i chcą do niej stale należeć.

    Do tej licznej rodziny należy także pani Krystyna Moroz (obecnie Łapin), która w „Wilii” śpiewała wraz ze swoją mamą. Do zespołu aktualnego dołączyła jako studentka w roku 1984, u pani chórmistrz Reginy Ledichowej zdając cały repertuar, który samodzielnie opanowała.

    — Zawsze mnie dziwiło, kiedy słyszałam, że w chórze można było śpiewać ad hoc, bez żadnych egzaminów. W moich czasach, w szczególności, jeżeli się chciało pojechać do Polski, należało zdać swoją partię. Taką dyscyplinę wprowadziła pani chórmistrz Ledichowa i sądzę, że wówczas zespół był na bardzo wysokim poziomie — opowiada Krystyna Moroz, która w zespole śpiewała do narodzin swego synka w 1992 roku.

    Pani Moroz pamięta wyjazdy do Dyneburga, Tallina i Lwowa, liczne wyjazdy koncertowe do Energopolu. Jednak najbardziej w jej pamięci utknął pierwszy wyjazd do Polski po zburzeniu żelaznej kurtyny.

    — W roku 1988 roku po raz pierwszy byliśmy na Światowym Zjeździe Chórów Polonijnych w Koszalinie. To był pierwszy raz, kiedy polski zespół „Wilia” mógł uczestniczyć w polonijnych festiwalach. To było bardzo wielkie wrażenie, nawet teraz pamiętam te uczucia — z kręcącą się łzą w oku ze wzruszenia opowiada pani Krystyna.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    — Przedstawiano wszystkie zespoły, myśmy byli na samym końcu. W momencie, gdy zapowiedziano „Wilię”, ludzie na sali podnieśli się, kiedy stanęliśmy na scenie, nastąpiły owacje. — wspomina Krystyna Moroz. Wspomnienia są tak silne, że podczas opowiadania pani Krystyny, wydawałoby się, że przeżywa je na nowo.

    — Nasze kierowniczki — pani Czesława Bylińska oraz pani Regina Ledichowa — były rozchwytywane. Wszystkie zespoły: kanadyjskie, amerykańskie, brazylijskie, niemieckie, wszyscy chcieli się spotkać z „Wilią”. Nawet wieczorów nam zabrakło, zespół się dzielił na grupy, ponieważ wszystkim bardzo na nas zależało. Tamte zespoły fundowały bankiety, żebyśmy tylko przyszli, znaleźli chwilkę na spotkanie — kontynuuje pani Krystyna. — Prosili: „Rozmawiajcie swoim językiem, nie łamcie języka, mówcie po wileńsku”, i to praktycznie zawsze było, zwłaszcza z Niemcami. Płaczą, nic nie mówią. A trzeba było coś mówić. My niemieckiego nie znamy, potrafiliśmy natomiast śpiewać, odśpiewywaliśmy cały repertuar, była także „Szła dzieweczka”, autobusowy repertuar zespołu. Niemcy byli bardzo poruszeni, w szczególności tym, że my, młodzież z Wileńszczyzny, śpiewaliśmy im piosenki z ich młodości i jednocześnie zasmucali się bardzo, że ich dzieci i wnukowie nie znają tych melodii, nie mówią po polsku — opowiadała o różnicach sytuacji narodowościowej Polonii w różnych państwach świata.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Debiut Kabaretu Lewickiego „Chata” na wileńskiej scenie

    W niedzielne popołudnie mieszkańcy Wilna oraz jego okolic spieszyli z Kiermaszu (...)

    Ewelina Saszenko: „A ja po prostu kocham śpiewać!”

    W ubiegły czwartkowy wieczór barwnym głosem, szczerością do głębi serca (...)

    „Szafirowy jubileusz” Polskiego Teatru w Wilnie

    Wieczór drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, jak co roku, umilił Polski Teatr (...)

    Niezapomniany koncert Krzysztofa Krawczyka w Wilnie

    Krzysztof Krawczyk, znakomity polski piosenkarz, po pięcioletniej przerwie ponownie zawitał do Wilna.