Więcej

    Szmaragdowe gody Jadwigi i Aleksandra Pietkiewiczów

    Czytaj również...

    Najmilsze chwile domowe: cała rodzina w komplecie Fot. Marian Paluszkiewicz

    Wigilia w domu państwa Jadwigi i Aleksandra Pietkiewiczów będzie taka jak od lat. Tradycyjna, z 12 przygotowanymi własnoręcznie potrawami, ze śnieżnobiałym obrusem, z modlitwą, wzajemnymi życzeniami, z jaśniejącą od bombek choinką.

    Niby taka jak u wielu, jednak, ten kto kiedykolwiek słyszał, jak śpiewa gospodyni tego domu pani Jadwiga (wieloletnia chórzystka w kościele św. Piotra i Pawła) i jej córka Jola (była solistka „Wilii”, obecnie chórzystka w kościele) zrozumie, że wieczór wigilijny w tej rodzinie jest wyjątkowy.

    Wyjątkowy z tej też racji, gdyż takie np. słowa „Bóg się rodzi”, nie są w tym domu jedynie słowami z przepięknej kolędy, ale jakże głęboką wiarą, która już  przez praojców została zaszczepiona i skutecznie jest przekazywana z pokolenia na pokolenie.

    Tegoroczna wigilia w tym domu będzie wyjątkowa, gdyż już nazajutrz w kościele św. Piotra i Pawła zostanie odprawiona Msza święta dziękczynna za wspólną drogę życia gospodarzy tego domu, którą nasi bohaterowie kroczą lat już 55.

    Nie na próżno tyle lat wspólnego pożycia jest określane jubileuszem szmaragdowym, gdyż ten kruszec poza diamentem, szafirem i rubinem jest jednym z najtrwalszych materiałów znanych ludzkości.

    Tacy byli przed 55 laty, kiedy stanęli  na ślubnym kobiercu Fot. z albumu rodzinnnego

    55 lat. Łatwo lata napisać na papierze. A przeżyć?

    Pani Jadwiga co prawda tych lat ani liczy, ani nie uwypukla, dziękuje codziennie Najwyższemu, za możliwość przebycia tej drogi właśnie z Aleksandrem, człowiekiem dobrym, tolerancyjnym, cichym, wyrozumiałym. A w ogóle, jeśli mówić o latach to każdy, kto panią Jadwigę zna, to przysłowiowe sreberko, to się dziwi, jak wszędzie nadąża. Jest zaangażowana tam, gdzie chodzi o zachowanie wiary, polskości, rzeczy dla niej i dla jej całej rodziny najważniejszych.

    Jadwiga z domu Zykówna — z dziada pradziada wilnianka. Wymieniliśmy dziadka nie przypadkowo, bo los tak chciał, że mała Jadzia, jak też jej dwie młodsze siostry niedługo zaznały miłości rodzicielskiej. Mama umarła, kiedy Jadzia miała lat pięć, ojciec za przynależność do podziemnej organizacji walczącej o niepodległość Polski wywieziony został do Rosji. Małą dziewczynkę na wychowanie zabrali do siebie wujostwo Niepiórkowscy — dwie jej siostry — krewni.

    Ale, jak dziś wspomina pani Jadwiga, wujostwo potrafiło obdarzyć ją uczuciem nie tylko iście rodzicielskim, ale też wpoić najważniejsze wartości ludzkie.

    Mimo osierocenia Jadzia nigdy nie czuła się sierotą i okres dziewczęcy spędzony obok bliskich i troskliwych ludzi był dla niej najwspanialszym pod słońcem. Co prawda, kiedy miała osiem lat i kiedy umarł dziadek, przeniosła się z rodzinnego ładnego dużego domu, który był przy ulicy Złoty Róg na Połocką, tuż przy samym Cmentarzu Bernardyńskim. Ten cmentarz w jej życiu — to osobna karta i nie zważając na jej przeznaczenie — jakże jasna.

    Pani Jadwiga zna tu nie tylko każdy grób, który jest i który, niestety, zaniknął, każdą kapliczkę, ale miejsce to dla niej jest tak bliskie, tak ciepłe, że nigdy nie bała się tu być — od najmniejszego. A ponieważ w kaplicy cmentarnej były organki mała dziewczynka przychodziła tu poćwiczyć, zapominając o czasie, bo muzyka dla niej zawsze była rzeczą prawie świętą. A że pan Bóg ją obdarzył pięknym głosem — to śpiewała, jak żartuje, od urodzenia.

    Ale wróćmy do lat nauki. Najpierw była 25 żeńska szkoła na Zarzeczu, ale niestety, naukę musiano przerwać, bolszewicy po wejściu do Wilna szkołę zamknęli. Potem przyszli Litwini, szkołę otworzono, ale Jadwiga, jak i jej koleżanki nie chciały litewskiego się uczyć, na próżno nauczyciele zostawiali ich za to po lekcjach. Klasa się zbuntowała. Zmieniła szkołę, poszła do prywatnej szkoły polsko– litewskiej prowadzonej przez Francuzkę, a już stamtąd jak tylko powstała szkoła polska na Antokolu do tej dawnej (obecnie Lelewela) „piątki”.

    Były to wspaniałe lata, kiedy zjeżdżali z górki na teczkach, wybierali się na wycieczki, majówki, no i oczywiście na msze święte. Najpierw do kościoła bernardyńskiego, a kiedy ten zamknięto — do św. Piotra i Pawła.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Głos Jadzi Zykówny kształcony przez niezapomnianego profesora Żebrowskiego nie zabrzmiał na mszy niedzielnej tylko chyba raz, to znaczy na własnym weselu. W tej to świątyni pani Jadwiga śpiewa po dziś dzień.

    Wspomnieliśmy o ślubie, nie mówiąc ani słowa o narzeczonym. Z Aleksandrem Pietkiewiczem Jadwiga znała się prawie od dzieciństwa. Często przyjeżdżał z ojcem do Wilna, przywożąc warzywa, nabiał na sprzedaż. Zatrzymywali się na nocleg właśnie u wujka Jadwigi. Rodzina to była pobożna, pracowita, uczciwa, więc nic dziwnego, że i Aleksander takie cechy odziedziczył.

    Już jako kawaler przyjechał do Wilna, urządził się taksówkarzem i tak całe życie aż do wyjścia na emeryturę przepracował.

    Kiedy pytam o okres narzeczeństwa, pani Jadwiga nawet się dziwi, bo inne to były zaloty, inne czasy, ciężkie, powojenne, czasy opuszczonych domów, kiedy to wielu znajomych do Polski albo, co gorsza, do Syberii na zawsze wyjechali. Ale oczywiście były i spacery, były rozmowy, były wyprawy na Belmont, były majówki — zawsze były też majowe, czerwcowe, różańcowe, była co niedzielna Msza święta. W tej rodzinie o karierach się nie myślało ani nie dążyło, bo wiadomo było, że za to trzeba zapłacić byłoby złamaniem swej duszy…

    Wróćmy jeszcze na chwilę do tego pamiętnego dnia, kiedy to 55 lat temu ówczesny ks. proboszcz Michał Tarwidis pobłogosławił związek młodej pary, wieloletniej solistki chóru kościelnego.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    „Piękny był nasz ślub. Chór pod batutą profesora Jana Żebrowskiego śpiewał wyjątkowo, msza była nadzwyczaj uroczysta, a potem wszyscy — asysta, chór, profesor i ksiądz bawili się na naszym przyjęciu weselnym” — wspomina pani Jadwiga.

    A potem rozpoczęło się wspólne życie młodej pary — oboje byli już samodzielni, pracowali. Aleksander jako taksówkarz, a Jadwiga najpierw w banku, potem w urzędzie w dziale personelu, a od 1963 roku jako kierowniczka cmentarza. W ciągu trzydziestu lat pracy była ona kierowniczką czternastu cmentarzy Wilna: m. in.  Kolonii Wileńskiej, Nowej Wilejki, ale najdłużej Cmentarza Bernardyńskiego, który przyjęła poniekąd w spadku po wujku, który wiele lat tu pracował, a potem ciocia.

    Chociaż kiedy piszę słowo — pracowała — wiem, jak ono tu nie pasuje, bo ta niewielka kobieta wraz ze swym mężem dosłownie ocaliła ten cmentarz. Walczyli z wandalami, którzy niszczyli grobowce i rozbijali krzyże. Naprawiali stare, walące się krzyże, stawiali nowe za własne skromne pieniądze.

    Niedawno na łamach „Kuriera” z okazji 200. rocznicy Cmentarza Bernardyńskiego opublikowane były wspomnienia pani Jadwigi o tej nekropolii, ale był to tylko mały fragment wspomnień, które łączą rodzinę Pietkiewiczów z tym tak starym cmentarzem.

    Nie tylko te wspomnienia przechowują nasi dzisiejsi bohaterowie — doskonale pamiętają wieczorki, wędrówki literackie po Wilnie, spotkania młodzieży, no i te wspaniałe wieczory kolędowe młodzieży, w których zawsze uczestniczyli księża Adolf Trusewicz, Antoni Dilys i wielu, wielu innych.

    Wspomnieliśmy o księżach nie przypadkowo, gdyż Pietkiewiczowie zawsze byli blisko kościoła i osób duchownych. W latach sowieckich pani Jadwiga szykowała dzieci do komunii, a pan Aleksander, jak żartuje Jadwiga, był „przykościelnym” kierowcą wielu księży — tych, którzy przyjeżdżali z Polski w latach sowieckich, po kryjomu woził na Białoruś, gdzie po kryjomu odprawiane były Msze święte, dostarczał produkty żywnościowe dla księży na prowincji.

    A jak już o wierze, to jeszcze jako młoda dziewczyna Jadwiga należała do Sodalicji Mariackiej przy kościele bernardyńskim, gdzie oprócz modlitwy i pracy duchowej organizowano wieczory patriotyczne, literackie. Za takie to spotkania niejeden ksiądz jak np. Władysław Wielymański, przyjaciel młodzieży został aresztowany i wywieziony.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Ach te wspomnienia. Tych trudnych lat. Niestety tak los chciał, że najtragiczniejsze wspomnienia związane są ze strasznymi życiowymi ciosami, jakich doznali.

    Najstarszą córkę Basię Bóg zabrał do siebie, kiedy miała lat 15. Wiesia, nauczycielka języka polskiego miała lat 29, kiedy odeszła do Pana.

    Nie chcę tej rany jątrzyć, doskonale zdając sprawę, że już nigdy się nie zabliźni.

    — W pierwszym okresie próbowałam się nawet buntować, pytać Pana: Dlaczego? Czym zawiniły moje dziewczynki — tak religijne, tak czynne, tak muzykalnie uzdolnione, wszystkie miały ukończone szkoły muzyczne. Ileż to koleżanek z klasy do spowiedzi doprowadziły, Wiesia w chórze kościelnym śpiewała, w szkole prowadziła różaniec… — ze łzami w oczach mówi pani Jadwiga.

    Po chwili się opanuje i zacznie mówić o swej średniej córce Jolancie Maciejewskiej, która po ukończeniu studiów pracowała jako nauczycielka. W tym miejscu musimy powiedzieć, że pani Jolanta i jej mąż Zbigniew Maciejewski — zasługują na pewno na nie mniej treściwy artykuł. Bo pani Jola, nie zważając na ciężką chorobę (trzy razy tygodniowo dializy) nie tylko, że nie opuszcza rąk i nie zasklepia się na swym bólu, ale pomaga każdemu jak może i gdzie może. Uczyła dzieci polskości, pracowała jako organistka na Białorusi, była solistką w „Wili”, a dziś jest prawą ręką męża Zbigniewa Maciejewskiego, znanego poety, wieloletniego przewodniczącego Wileńskiego Towarzystwa Dobroczynności. Odbiera telefony, dodaje ludziom otuchy, jest w zarządzie dobroczynności, należy do świeckiego zakonu franciszkanów, którego jest przełożoną, ukończyła ostatnio teologię i jeszcze w wielu, wielu innych dziedzinach się udziela. Przed świętami wraz z mężem dzielą paczki żywnościowe dla potrzebujących, organizują wieczerze wigilijne dla samotnych. Bo czas wigilii u państwa Pietkiewiczów jest uzależniony od córki i zięcia. Bo kiedy oni wracają z wieczerzy organizowanej dla biednych, samotnych wtedy klękają do wspólnej modlitwy, łamią się opłatkiem. I inicjują kolędę, która w takim wykonaniu jest kolędą Anieli, ale tu — na ziemi przez wybitne solistki — panią Jadwigę i jej córkę Jolantę przy skromnym wtórze Aleksandra Pietkiewicza i zięcia Zbigniewa Maciejewskiego wykonaną.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Syty głodnego nie zrozumie

    Nierówność społeczna na Litwie kłuje w oczy. Na 10 proc. mieszkańców Litwy przypada zaledwie 2 proc. ogólnych dochodów, a na 10 proc. najbogatszych – 28 procent. Kraj nasz znalazł się w sytuacji krytycznej i paradoksalnej, i z każdym rokiem...

    Wzruszający wieczór poświęcony Świętu Niepodległości Polski

    Niecodziennym wydarzeniem w życiu kulturalnym Wilna był wieczór poświęcony Narodowemu Świętu Niepodległości, obchodzonemu corocznie 11 listopada dla upamiętnienia odzyskania po 123 latach przez Polskę niepodległości. Wieczór ten odbył się w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Mogą żałować ci, którzy w...

    Superodważni i uczciwi

    Trudno doprawdy zrozumieć człowieka, który cztery lata widzi niegospodarność, szafowanie pieniędzmi, skorumpowane stosunki między kolegami, widzi... i nic nie robi. Na nic się nie skarży, nie narzeka. Aż dopiero teraz, kiedy z tej „niewoli” się wydostał (a dokładnie wyborcy...

    Zamiast zniczy — piękna obietnica

    Minęły święta, a wraz z nimi cmentarze zajaśniały tysiącem migocących światełek naszej pamięci o tych, co odeszli, co byli dla nas tak bliscy. W przededniu Dnia Wszystkich Świętych Remigijus Šimašius, gospodarz Wilna wraz z liczną świtą urzędników, pracowników odpowiedzialnych za...