Więcej

    Sztuka wdarła się do jej życia niespodziewanie

    Czytaj również...

    Pani Leokadia prezentując obraz św. Magdaleny z ogromnym zaangażowaniem opowiedziała nie tylko o tej postaci, ale też o sensie życia i nieprzemijających wartościach Fot. Marian Paluszkiewicz

    Teraz kiedy jest na urlopie, Leokadia Odnopol może więcej czasu poświęcić malowaniu. A właściwie, nie tylko na sam proces twórczy, ale na ten okres, który poprzedza każdy jej nowo namalowany obraz.

    Ostatnio maluje obrazy świętych, a to jest tak niełatwa a tak fascynująca dziedzina, że nie można ją uprawiać bez odpowiedniego przygotowania. Nie tylko dokładnego przestudiowania żywotu świętych, których utrwala na płótnie, ale zostawienia sobie też czasu nad przemyśleniem kolejnego życiorysu danego człowieka, który sprawił, że został uznany za świętego.

    Sztuka wdarła się do jej życia niespodziewanie już w latach bardzo dojrzałych i jak sama mówi, nawet faktycznie tak w jednym zdaniu nie potrafiłaby odpowiedzieć, skąd się to wzięło.

    Mama pani Leokadii z Grygajć, ojciec z Szaternik i te dwie miejscowości nasza bohaterka uważa za rodzinne. Bo tak się życie ułożyło, że dziadkowie zarówno z jednej, jak też z drugiej strony, zarówno dla niej, jak też dla jej brata dali tyle miłości, że jak mówi, nie wie, czy potrafi ona dziś już jako babcia trojga wnucząt taką samą miłością dla swych pociech zrewanżować się.

    Leokadia miała sześć lat, brat Edward był o rok starszy, kiedy ich mama z zawodu krawcowa została wdową z dwójką nieletnich dzieci.

    „Nie czuliśmy się osieroceni tak naprawdę, bo mama, jak też dziadkowie starali się, by niczego nam nie zabrakło, a najważniejsze obdarzyli nas taką dozą miłości, której po dziś dzień nie uda się zapomnieć. Chociaż, oczywiście, ojca nikt nie potrafił zastąpić” — mówi Leokadia.

    Kwiaty — to druga pasja malarki. I jakże nie kochać te tak polskie malwy… Fot. Marian Paluszkiewicz

    Wiele lat jej życie związane było ze stolicą. Tu się urodziła, tu przy ulicy Basanavičiusa mieszkali, tu do szkoły na Krupniczej uczęszczała. A potem po jej ukończeniu złożyła dokumenty do Politechniki na Holenderni (Olandų), na wydział łączności.

    „Brat tam już studiował, no to ja za nim właściwie poszłam i tak w to wsiąkłam. 30 lat pracowałam w tej dziedzinie. Oczywiście doskonaląc się, dokształcając w Leningradzkim Instytucie Łączności, po którym to już jako dyplomowany inżynier w Międzynarodowej Stacji Telefonicznej pracowałam” – wspomina.

    Znała tu każdy odcinek nie tylko teoretycznie, bo w ciągu tych lat pracowała na różnych odcinkach. I może by tak z tego miejsca i na emeryturę wyszła, nawet chyba nie zastanawiając się, że w jej sercu bardzo głęboko tkwiła pasja do sztuki, która, jak mówi Leokadia, nieoczekiwanie dla niej samej się obudziła, rozwinęła i nadal się rozwija.

    „Kiedy przyszło odrodzenie, zostałam bez pracy i właśnie w tym najtrudniejszym okresie nicnierobienia pewnego wieczoru, a mieszkaliśmy już tu, w swym domu w Grygajciach, zobaczyłam tak przepiękny zachód słońca, że nie mogłam się uspokoić, aby go nie utrwalić” — wspomina moja rozmówczyni.

    Jak za chwilę się dowiem, z tym okresem nicnierobienia to delikatna przesada. Bo już miała poza sobą ukończone kursy florystyki, które jej bardzo się przydały w układaniu przepięknych wiązanek poprzednio w kościele św. Rafała, a obecnie w kościele pw. św. Kazimierza w Nowej Wilejce.

    „Pracowałam przez pewien czas w kwiaciarni, ale to jednak chyba nie było to, co mię tak naprawdę pociągało. Kiedy zaczęłam uczęszczać na kursy reklamy i tam w ciągu prawie pół roku były bardzo ciekawe wykłady o sztuce — wtedy tak naprawdę zrozumiałam, że to jest coś, czego muszę spróbować. Tym bardziej że tak się świetnie złożyło, że moja nowa praca w Wileńskiej Galerii Obrazów, pomogła mi w tym, bym sama sięgnęła po pędzel, farby i bym usiadła przy sztaludze” — mówi Leokadia.
    Na ścianie ich pokoju gościnnego jedna z pierwszych prac — namalowane lilie, identyczne, jak te, które kwitną w jej ogrodzie. W kuchni na ścianie — martwa natura. Ale to tylko nieliczne resztki jej początkowego malowania, bo prace daruje znajomym, krewnym oraz sprzedaje, bo płótno, farby przecież kosztują.

    Wielu zamawiając u niej obraz, przywozi dla niej płótno lniane ręcznie utkane i z kufra babcinego wydobyte i, jak mówi Leokadia, to jest szczególne uczucie, kiedy maluje obraz na takim rodzinnym płótnie, staje się on jeszcze bardziej cenny.
    „Zawsze staram się dowiedzieć, dla kogo maluję obraz, w jakim pokoju będzie wisiał oraz, oczywiście, jest dla mnie bardzo ważne, czy dla tego człowieka, który zamówił u mnie obraz religijny będzie to jedynie element upiększający jego mieszkanie, czy naprawdę obraz, przed którym zechce uklęknąć, pomyśleć, pomodlić się” — mówi pani Leokadia.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Zanim zaczęła malować obrazy świętych, przestudiowała szereg książek o historii tworzenia ikon, o ich twórcach, którzy w tym czasie kiedy malowali, starali się przestrzegać postu, prowadzili pobożny tryb życia, dużo się modlili.

    Samoistnej lektury jak uważała, nie wystarczało, dlatego ukończyła kursy malarstwa prowadzone w Domu Nauczyciela.

    A już takim stałym „kursem” jest na pewno jej praca. Bo przecież będąc w tych salach, gdzie są prezentowane zawodowe dzieła sztuki, ma nie tylko okazję dokładnego przestudiowania kierunków, kolorów, tendencji, ale też spotkania się z wieloma zawodowcami artystami-malarzami, którzy zawsze byli i są dla niej pomocą.

    A takim pierwszym nauczycielem w tym kierunku był już dziś nieżyjący plastyk Algirdas Kačkauskas.

    Zresztą pani Leokadia należy do ludzi bardzo komunikatywnych, więc kiedy jakieś wątpliwości fachowe ją ogarniają, zawsze korzysta z pomocy ludzi, który odwiedzają Galerię Obrazów — w tym słuchaczy Akademii Sztuk Pięknych.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Jak do jej zamiłowania-pasji odnosi się jej mąż Henryk, z którym w roku 1976 na ślubnym kobiercu w kościele świętego Ducha stanęli?

    „To jest mój najwierniejszy przyjaciel, pomocnik we wszystkim i na pewno przy boku innego człowieka tyle czasu nie mogłabym swej pasji poświęcić. Nie tylko, że popiera moje zainteresowanie, ale też jest moim pomocnikiem, bo wszystkie ramki, podstawy do obrazów — to dzieło jego rąk.

    Rodzina Leokadii i Henryka Odnopolów doczekała się dwóch synów — dziś już 33 lat liczącego Jarosława i o dwa lata młodszego Waldemara. Cieszą się z trójki wnucząt.

    A Leokadia planuje, że jak już pójdzie na emeryturę, to wtedy jeszcze więcej czasu poświęci malarstwu, żeby nadrobić te lata, które przeżyła bez tej pasji, która pozwoliła jej spojrzeć inaczej na cały otaczający świat.

    Może wreszcie i wystawę autorską urządzi, bo jak mówi starosta ze starostwa w Szaternikach Wiesław Starykowicz, wiele razy ją do tego namawiał. Co prawda, większość obrazów, jak żartuje, już z domu „wywędrowało”, ale na taką okazje, to w jedno miejsce na pewno udałoby się zebrać i przed swoimi ziomkami zaprezentować.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Syty głodnego nie zrozumie

    Nierówność społeczna na Litwie kłuje w oczy. Na 10 proc. mieszkańców Litwy przypada zaledwie 2 proc. ogólnych dochodów, a na 10 proc. najbogatszych – 28 procent. Kraj nasz znalazł się w sytuacji krytycznej i paradoksalnej, i z każdym rokiem...

    Wzruszający wieczór poświęcony Świętu Niepodległości Polski

    Niecodziennym wydarzeniem w życiu kulturalnym Wilna był wieczór poświęcony Narodowemu Świętu Niepodległości, obchodzonemu corocznie 11 listopada dla upamiętnienia odzyskania po 123 latach przez Polskę niepodległości. Wieczór ten odbył się w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Mogą żałować ci, którzy w...

    Superodważni i uczciwi

    Trudno doprawdy zrozumieć człowieka, który cztery lata widzi niegospodarność, szafowanie pieniędzmi, skorumpowane stosunki między kolegami, widzi... i nic nie robi. Na nic się nie skarży, nie narzeka. Aż dopiero teraz, kiedy z tej „niewoli” się wydostał (a dokładnie wyborcy...

    Zamiast zniczy — piękna obietnica

    Minęły święta, a wraz z nimi cmentarze zajaśniały tysiącem migocących światełek naszej pamięci o tych, co odeszli, co byli dla nas tak bliscy. W przededniu Dnia Wszystkich Świętych Remigijus Šimašius, gospodarz Wilna wraz z liczną świtą urzędników, pracowników odpowiedzialnych za...