Więcej

    Brzemię wspomnień: Stefania Liutikowa-Kaczanowska

    Czytaj również...

    Pani Stefania Liutikowa-Kaczanowska była osobą obytą i wszechstronnie wykształconą Fot. archiwum

    Mieszkaliśmy we dworze Daustory gminy wejguwskiej. Mój dziadek, ochotnik walk wyzwoleńczych, w tym dworze otrzymał ziemię bardzo marną, bagnistą. Rezygnując z jej uprawy zaopiekował się gospodarstwem we dworze Stefanii Liutikowej-Kaczanowskiej.

    Po włączeniu Litwy w skład ZSRR, pani Liutikowa-Kaczanowska w obawie przed represjami opuściła Daustory, nierzadko ukrywając się w żydowskich rodzinach swych przyjaciół — w Kielmach i Szawlach. Aż do okupacji niemieckiej.

    I chociaż wróciła wtedy do Daustorów, ale dworu jej nie zwrócono, wszystkim zarządzał przysłany z Kowna administrator. Był to człowiek leniwy, niewiele znający się na gospodarstwie rolnym. Jego rodzina zajęła dwa pokoje, a poza tym w całym pałacu gospodarzyła sama pani Stefania. Z nią się liczono. Nierzadko zaglądali tu wysocy urzędnicy, oficerowie niemieccy. Później, gdy podrosłem, dowiedziałem się, że była osobą wszechstronnie wykształconą: pięknie grała na fortepianie, swobodnie rozmawiała po francusku, niemiecku, nie mówiąc już o językach polskim, rosyjskim i litewskim. Wiele cennych książek z jej biblioteki za czasów bolszewickich na zlecenie komisarza dworu wyrzucono na śmietnik. Poszczególne tomiki uratował ojciec znanego dziś tłumacza i poety Vladasa Šimkusa, który gospodarzył w sąsiedztwie. Jednakże nie o książkach będę opowiadał…

    Z ówczesnych wspomnień w mojej pamięci zachował się jeden z najokropniejszych dni, kiedy to razem z panią Stefanią Liutikową-Kaczanowską, moją chrzestną matką, jechałem do Kielm. Pamiętam, że był to bardzo piękny i ciepły dzień, jechaliśmy bryczką jednokonną, pani sama kierowała rączym trakenem, a ja siedziałem obok niej zadowolony z niespodziewanej podróży.

    Jechaliśmy obumarłymi, mało poszkodowanymi przez wojnę uliczkami Kielm, skręcając to w jedno, to w drugie podwórze. Pozostawałem w bryczce, aby doglądać konia, a pani wchodziła do środka i zaraz wracała stroskana wzdychając: „Ach, koteczku, koteczku…”. Była na tyle zdenerwowana, że zapomniała kupić mi obiecaną oranżadę. Nie śmiałem prosić, byłem na tyle spragniony, że już podróż przestała cieszyć. Pojechaliśmy w drugą stronę miasta. Już drogą żwirową. Nie dojeżdżając do sosnowego lasku usłyszeliśmy strzelaninę. Pani zatrzymała konia, przez chwilę się zastanawiała, przeżegnała się i puściła wodze.

    Ledwo zjechaliśmy z górki, gdy spotkali nas zbrojni mężczyźni. Jeden chwycił za uzdę, zatrzymał konia, a drugi zbliżył się do nas. Grzecznie przywitał się, pocałował pani rękę. Nie zrozumiałem, o czym rozmawiali, ale wszystko dokoła budziło niepokój — ujrzałem w pobliżu furmankę załadowaną jakimiś szmatami, przez rzadki sośniak dojrzałem zebranych ludzi. Rozlegał się przeraźliwy lament.

    Nagle skądś się zjawiły i otoczyły nas na wpół nagie kobiety. Wyciągały do pani Stefanii ręce i okropnie zawodziły. Już nigdy więcej nie słyszałem tak okropnego krzyku ludzkiego. Nie da się tego opowiedzieć. Dłońmi zacisnąłem uszy, padłem na dno bryczki i wsadziłem głowę pod kozioł. Strasznie mdliło.
    Nie wiem, ile czasu to trwało, aż poczułem, że jedziemy. Wkrótce jednak stanęliśmy w oczekiwaniu na coś. Po chwili z sośniaku wyszli mężczyzna i kobieta. Mężczyznę poznałem — leczył mnie od zapalenia płuc. Był to chyba Kogan z żoną. O czym rozmawiali z panią nie zrozumiałem i nie potrafiłbym powiedzieć nawet po tylu latach. Tylko tyle, że ta żydowska para razem z nami przyjechała do dworu w Daustorach. I zamieszkała u Liutikienė. Wszyscy we dworze wiedzieli o tym: administrator niemiecki, dzieci parobków.

    W dzień, gdy biegałem z rówieśnikami, na pozór wszystko wyglądało normalnie, ale gdy tylko pozostawałem sam, najczęściej przed snem, zdawało mi się, że słyszę ten przeraźliwy krzyk. Nie pomagało nawet zatykanie uszu i chowanie głowy pod poduszkę. Na brzegu łóżka musiała usiąść przy mnie mama i uspokajać bez ustanku nie ukrywając żalu do pani, ponieważ nie wiadomo, po co zabrała mnie do Kielm. Jednakże moje kłopoty były niczym w porównaniu z innymi.

    Była już bodajże późna jesień, gdy z pałacu z górki do domu, w którym się mieściło nasze mieszkanie, zbiegła wystraszona pani. Po raz pierwszy i ostatni widziałem na własne oczy tę silną duchem kobietę płaczącą.

    Mama wybrała ze skrzyni i oddala pani zawinięty w kawałek zamszu zdobiony drogimi kamieniami zegarek z łańcuszkiem. Wiedziałem, że z nastaniem bolszewickich czasów pani ukrywała go w naszym domu „na czarną godzinę”, a mama uprzedziła mnie, że gdyby coś, to mam potajemnie wziąć zegarek, ślubne obrączki mamy, kilka innych błyskotek i ukryć w dziecięcej kryjówce.

    Niestety, widocznie taki dzień nastał dla pani…

    W ślad za nią wybiegłem, aby się rozejrzeć po dworskiej posiadłości. Przed pałacem stała ciężarówka. A obok niej dwóch, albo i więcej, już teraz nie pamiętam, uzbrojonych mężczyzn. Z pałacu, ledwo wlokąc nogi, wyszli oboje Koganowie w towarzystwie nieznajomego cywila. Doktor próbował dopomóc żonie wleźć do nadwozia ciężarówki, ale bezskutecznie, wtedy jeden z mężczyzn przybiegł i pchnął ją w dół głową przez burtę. Wydało mi się, że w tej martwej ciszy w podłogę nadwozia uderzyła głowa, właśnie głowa… Doktor wsiadł bez ponaglania. Rozległ się warkot silnika i ciężarówka, objeżdżając klomb, ruszyła aleją stuletnich drzew, wywożąc dwoje ludzi…

    Mówiono we dworze, że wysłannicy śmierci czepiali się pani Stefanii i kowieńskiego administratora. Chcieli wywieźć ich razem. Ale obrotna pani potrafiła ich przekupić.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Ostatniego lata okupacji niemieckiej z innymi chłopcami dworskimi kąpałem się w stawie w Szarkach.

    Pewnego razu pod staw podjechał przystojny mężczyzna. Dziś powiedziałbym — elegant. A my, dzieci, z zachwytem patrzyliśmy na tego pana. Nawet spodenki kąpielowe miał niezwykłe — z wyhaftowanymi na nogawce złotymi rybkami. Zapamiętałem, że co chwila wydobywał z kieszeni zegarek, spoglądał nań i zamykał wieczko, na którym lśniły drogie kamienie… Od razu poznałem — to był zegarek Pani Stefanii, ten sam, który trzymała „na czarną godzinę”…

    Po powrocie do domu opowiedziałem o wszystkim mamie. A ona powiedziała nazwisko, skąd pochodzi i objaśniła, że to ten sam mężczyzna, który wywiózł Żydów Koganów. Później jeszcze nieraz słyszałem o nim, ale żeby sam osobiście strzelał, to nie. Nie słyszałem też, aby był sądzony. Ludzie mówili, że wyjechał na Zachód.

    Przez następnych dziesięć lat mieszkałem w Kielmach, ale panicznie się bałem miejsca zagłady, zwanego Papušinis. Bałem się, że znów usłyszę mrożący krew w żyłach krzyk…

    Juozas Zaborskis

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Czerwone, niebieskie, żółte, a nawet czarne i złote 

    Bezpieczeństwo barwników syntetycznych jest kwestią kontrowersyjną. Wszystkie barwniki spożywcze mają indeks od E100 do E182, jednak nie wszystkie są jednakowo przyjazne dla człowieka. Przy czym skutki stosowania ich dla jednych ludzi mogą być w ogóle nieodczuwalne, ale dla niektórych,...

    Prezentacja książki „Tak teraz postępują uczciwi ludzie. Polacy z Wileńszczyzny ratujący Żydów”

    W wydarzeniu wzięła udział autorka książki, Ilona Lewandowska, Danutė Selčinskaja, kierowniczka projektu upamiętnienia ratujących Żydów Muzeum Historii Żydów im. Gaona Wileńskiego oraz przedstawiciele wydawcy, czyli Instytutu Polskiego w Wilnie. Wydarzenie rozpoczęło się od projekcji filmu „Świat Józefa”, który opowiada historię...

    Laurynas Kasčiūnas nowym ministrem obrony Litwy. Wśród priorytetów reforma poboru

    Prezydent ocenił kandydaturę Nominacja Kasčiūnasa została przedłożona prezydentowi przez premier Ingridę Šimonytė w zeszłym tygodniu, a głowa państwa powiedziała, że chce ocenić informacje dostarczone przez służby na temat kandydata.Arvydas Anušauskas, który do tej pory pełnił funkcję ministra, podał się do...

    Centrum Kultury Samorządu Rejonu Solecznickiego zaprasza na koncert chóru „Res Musica” z Gryfina

    Chór też zaśpiewa podczas nabożeństwa. Chór „Res Musica” w Gryfinie działa od 23 lat. Występował w kraju i za granicą. W swoim dorobku posiada złote, srebrne i brązowe dyplomy zdobyte na festiwalach i w konkursach chóralnych. Założycielem i pierwszym dyrygentem...