„Wstyd, Kubiliusie! Dosyć pańszczyzny!” — bijąc łyżkami w puste garnki głośno wołali członkowie grupy inicjatywnej „Pilietinis Sąjūdis” pod siedzibą rządu.
Tak wczoraj wyglądała nieliczna, ale głośna 3-osobowa pikieta „garnków i łyżek”, która swoiście odzwierciedliła głos 3-milionowego społeczeństwa Litwy. Pikietujący w ten sposób protestowali przeciw „socjalnej pańszczyźnie” na Litwie i żądali narodowej reformy wynagrodzenia za pracę.
— Przynieśliśmy puste garnki, bo chcemy pokazać naszym szanownym władzom, że dzięki obecnemu systemowi wypłat nie mamy co włożyć do tych naczyń — oburzała się Lilijana Astra, przewodnicząca partii „Lietuvos kelias” i jedna z organizatorów pikiety — litewska płaca minimalna, te mizerne 670 litów na ręce, są nie czymś innym jak pańszczyzną XXI wieku!
Stwierdziła, że absurdalnym jest fakt, że premier już ponad półtora roku nie może zdecydować się podjąć decyzję o podniesieniu płacy minimalnej zaledwie o 50 litów.
— Tymczasem są tracone miliony litów, bo z naszego państwa masowo ucieka młodzież i nie wolno jej winić, nie widzi przecież żadnej perspektywy! — wołała Lilijana Astra. — Żebracze wynagrodzenia, bezrobocie, emigracja — to haniebne wskaźniki naszego poziomu życia i przyczyny, dlaczego staliśmy się najbardziej zacofanym i zanikającym krajem Unii Europejskiej!
Nie wiadomo, czy władze usłyszały protestujących, ponieważ żaden przedstawiciel do nich nie wyszedł. Pikietujący jednak zamierzali przekazać dla rządu przyszykowany przez specjalistów program dotyczący odtworzenia socjalnych podstaw.
Program, składający się z trzech części, zakłada zniesienie podatku od minimalnego wynagrodzenia, dostosowanie wysokości płacy minimalnej do rzeczywistego poziomu życia oraz zwiększenie średniego wynagrodzenia.
— Jeżeli obywatel otrzyma przynajmniej te 800 litów, które nie będą opodatkowane, to już będzie miał większą motywację do pracy. Przecież jedną z przyczyn bezrobocia jest właśnie to, że ludzie nie chcą pracować za grosze. Dla wielu wygodniej jest żyć ze świadczeń socjalnych, niż pracować — mówiła Astra.
Tymczasem przewodniczący grupy „Pilietinis Sąjūdis” Dangirdas Mikšys oburzał się z powodu zbyt wysokich cen towarów i usług:
— Stosunek litewskich wypłat do litewskich cen po prostu wpędza mieszkańców w poczucie beznadziejności. Jesteśmy w Unii, a zarabiamy jak w Afryce. Jak żyć?!
Zdaniem Mikšysa, płaca zarobkowa ma być powiązana ze wzrostem gospodarczym — gdyby rozwijała się gospodarka, większe byłyby również wynagrodzenia.
Z kolei wśród publiczności obserwującej pikietę byli tacy, którzy niezupełnie zgadzali się z opinią protestujących. Jednym z nich był 63-letni Algirdas z Wilna.
— Jeżeli po prostu zostaną zwiększone zarobki, to zwiększy się też inflacja. Obecnie nie ma sensu walczyć o te 50 litów. Należy wprowadzić minimalne zarobki godzinowe, jak jest w całym cywilizowanym świecie. Trzeba też sprywatyzować spółki samorządowe, aby pozbawić się różnych „królewiczów” — stwierdził w rozmowie z „Kurierem” mężczyzna, który sam niegdyś pracował w stołecznym samorządzie.
Zaznaczył, że w przyszłości należy zmniejszyć liczbę posłów na Sejm i bardziej odpowiedzialnie głosować.
— Sami sobie utrudniamy życie. Przecież jak można oddać głos np. na Šedžiusa, który publicznie chwali się swoimi nowiutkimi „złotymi” samochodami, podczas gdy ludziom brakuje na chleb? — ironizował Algirdas.