Więcej

    Pogorzelcy dziękują za każdy grosz

    Czytaj również...

    Z jednej strony domu nie pozostało nic. Tak też jak z dachu, ale Tadeusz Zadranowicz ma nadzieję, że udałoby mu się w tym roku chociażby parter wykończyć. Z pomocą przyjaciół i ludzi dobrego serca Fot. Marian Paluszkiewicz
    Z jednej strony domu nie pozostało nic. Tak też jak z dachu, ale Tadeusz Zadranowicz ma nadzieję, że udałoby mu się w tym roku chociażby parter wykończyć. Z pomocą przyjaciół i ludzi dobrego serca Fot. Marian Paluszkiewicz

    Z dachu pozostały jedynie czarne kikuty opalonych belek. W miejscu gdzie był garaż — dosłownie czarny oczodół przykryty zwęglonymi bierwion, przez które — jak obecnie spoglądają przez łzy gospodarze tego tak niedawno schludnego domku — zda się przedzierać równie czarne niebo…

    Choinka w domu państwa Iwony i Tadeusza Zadranowiczów w podwileńskim osiedlu Wiktoryszki, w ostatnich latach jest ustawiana dużo wcześniej przed Bożym Narodzeniem. A konkretnie w dniu 14 grudnia, kiedy to cztery lata temu na świat przyszła ich młodsza córeczka Kornelia. Tak też było w roku ubiegłym.

    Z pięknie ozdobionego drzewka, tak jak z całego dobytku, pozostały dziś tylko zwęglone strzępy, na które gospodarz domu nie może spoglądać bez łez w oczach. W ciągu dosłownie jednej chwili spłonął absolutnie cały ich dobytek — spłonęły te ściany potem oblane, które wznosili sami, własnymi siłami, nie korzystając prawie z pomocy obcych. Bo pieniędzy, jak to większość młodych małżeństw, nigdy nie mieli za dużo. Ale mieli dużo optymizmu, dużo nadziei, dużo planów. A wśród nich to, że jak tylko dom zbudują, to może kiedykolwiek nawet na wczasy z rodziną się wybiorą.

    Chociaż właściwie te strony rodzinne są dla nich najładniejsze, najmilsze. Bo i rzeczywiście zalesione tereny tuż nad Wilenką są bardzo urocze. Nic dziwnego, że wielu przyjezdnych tu nieopodal ogromne, ekskluzywne wille pobudowało.

    Z dachu pozostały jedynie czarne kikuty opalonych bierwion. W miejscu, gdzie był garaż — dosłownie czarny oczodół przykryty zwęglonymi bierwionami Fot. Marian Paluszkiewicz
    Z dachu pozostały jedynie czarne kikuty opalonych bierwion. W miejscu, gdzie był garaż — dosłownie czarny oczodół przykryty zwęglonymi bierwionami Fot. Marian Paluszkiewicz

    Ich domek był o wiele skromniejszy, ale dla nich najpiękniejszy pod słońcem. Bo swój. Przenieśli się tu akurat na urodziny Kornelii. Starsza Emilka miała wtedy cztery latka. Dwie dziewczynki, własny — skromny, ale jakże wypucowany domek — czyż nie radosne, szczęśliwe święta.
    Zupełnie inne święto Bożego Narodzenia mieli w grudniu 2012 roku. 17 grudnia spłonął ich dom. Wraz z całym dobytkiem. Nie udało się uratować nawet dokumentów.

    Tadeusz był w domu sam. Żona wyjechała do pracy, (pracuje w polskim przedszkolu w Mickunach), dziewczynki — jedna w szkole, druga w przedszkolu.
    Gospodarz do pracy, niestety, nie potrzebował jechać. Bo jest bezrobotny. Takie to czasy. Kiedy pomyśli sobie, jak to było dobrze, kiedy pracował w firmie „Vitrūna” — to aż serce się ściska, czuł się potrzebny, no i stale były pieniądze, tak potrzebne przy budowie.
    Ale fala redukcji dosięgła także jego.

    Dobrze, że Tadeusz, to przysłowiowa „złota rączka”, z zawodu budowlany, to jeżeli była gdzieś jaka praca, chętnie się do niej zabierał. Trochę grosza do domu trafiało, ale liczyli każdy cent. Więc ubezpieczenie nowego domku odkładano — na lepsze czasy.
    A tu nieszczęście! Pożar…

    17 grudnia, poniedziałek, zapowiadał szeregowy tydzień. Żona do pracy, dziewczynki do przedszkola, szkoły, on — w domu. O godzinie mniej więcej pół do dziesiątej przyszedł do garażu, by załadować akumulator do samochodu.
    Sam nawet dzisiaj nie potrafi powiedzieć, jak nastąpiło spięcie i dosłownie w ciągu sekundy wybuch pożar. W garażu, w którym między innymi miał zgromadzonych bardzo dużo starych kawałków mebli, planował z nich półeczki zrobić. Właśnie te kawałki mebli zaczęły płonąć ogarniając płomieniami ściany domu, pierwszego i drugiego piętra…

    W czarnym zwęglonym pomieszczeniu, które przed dwoma miesiącami było tak przytulną, gustownie urządzoną kuchnią, przy suficie opalony oryginalny żyrandol zrobiony z koła do wozu.
    — To pomysł mojej żony. Ja byłem wykonawcą, a ona wszystko planowała. Cały projekt domu. Ona to obmyślała, aby przez okna sypialni widać było Wilenkę, nieopodal przepływającą, aby z saloniku można było wyjść na drewniany taras, gdzie latem moglibyśmy całą rodziną zjeść śniadanie — mówi Tadeusz.

    Ale niedługo z takich chwil skorzystali. Taras gospodarz domu wykończył tylko pod koniec lata. A i domem się nie nacieszyli…
    Przed siedmioma laty tę parcelę podarowała im mama żony — Julia Stankiewicz, której dom jest obok. Co prawda, ostatnio podarowała ten domek rodzinny dla swej córki, a sama do nowoczesnego mieszkanka w Nowej Wilejce się przeniosła.
    Nie mogła się nacieszyć z tego, że rodziny córki i syna będą mieszkały obok siebie.
    W tym dniu, kiedy wybuchł pożar, rodziny siostry nie było w domu.
    Pierwsza zobaczyła pożar rodzina sąsiadów — Weroniki i Aleksandra Franckiewiczów.

    W czarnym zwęglonym pomieszczeniu, które przed dwoma miesiącami było przytulną, gustownie urządzoną kuchnią, przy suficie opalony oryginalny żyrandol zrobiony z koła od wozu  Fot. Marian Paluszkiewicz
    W czarnym zwęglonym pomieszczeniu, które przed dwoma miesiącami było przytulną, gustownie urządzoną kuchnią, przy suficie opalony oryginalny żyrandol zrobiony z koła od wozu Fot. Marian Paluszkiewicz

    — Wyszedłem z rana śnieg rozgarnąć i raptem słyszę jakieś krzyki! Od razu nawet nie mogłem się zorientować, co  to takiego — mówi Aleksander. — Myślałem, że to dzieci hałasują. A kiedy odłożyłem łopatę i rozejrzałem się, zobaczyłem, że dym wali od strony domu naszych sąsiadów — Zadranowiczów. Przyleciałem do domu po telefon i krzyczę do żony: „Wzywaj straż pożarną!”. Ale jej zaczęły trząść się ręce, że numer potrzebny zapomnieliśmy. Zadzwoniliśmy więc do córki i ona zawiadomiła straż pożarną — przypomina Aleksander.

    Kiedy to opowiada, jego żona nie może usiedzieć na miejscu. Pełna emocji opowiada: — Udałoby się może i dom uratować, gdyby strażacy przyjechali w czas. Jechali prawie pół godziny. Z Wilejki do nas to za 6-10 minut dojechać można. A na domiar pogoda była straszna — wiał silny wiatr, jakiego chyba tej zimy jeszcze nie było. Więc ogień buszował. A my — kilka osób z wiadrami niewiele mogliśmy zrobić. Mąż samochód Tadka, też mocno opalony, odciągnął, a potem to już patrzyliśmy, aby Tadzika uratować, bo latał jak oszalały, dresy mu na nogach spaliły się i nogi miał mocno poparzone. Wezwaliśmy pogotowie.

    Tadeusz rzeczywiście był w szoku, próbował niby coś uratować, ale nic z tego. Ze strasznymi poparzeniami trafił do szpitala — miał kilka przeszczepów skóry, prawie miesiąc był w szpitalu. A i dziś bez leków nie może się obejść. Skóra piecze, trzeba smarować drogimi maściami, które nie są rekompensowane.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    W czarnym zwęglonym pomieszczeniu, które przed dwoma miesiącami było przytulną, gustownie urządzoną kuchnią, przy suficie opalony oryginalny żyrandol zrobiony z koła od wozu  Fot. Marian Paluszkiewicz
    W czarnym zwęglonym pomieszczeniu, które przed dwoma miesiącami było przytulną, gustownie urządzoną kuchnią, przy suficie opalony oryginalny żyrandol zrobiony z koła od wozu Fot. Marian Paluszkiewicz

    Ale na wylegiwanie się nie ma czasu. Przecież spłonęły wszystkie dokumenty. A bez tego ani rusz. Bliscy, znajomi sąsiedzi oczywiście przyszli z pomocą. Odzieżą, obuwiem. Wielu przyjaciół Tadeusza — budowlanych, elektryków — obiecuje pomoc w odbudowie. Ale materiały przecież trzeba kupić.
    Tadeusz jest bezrobotny, żona zarabia 700 litów miesięcznie. Dwie córeczki na utrzymaniu. Taka to codzienna matematyka. Gdzie tu marzyć o odbudowie. A dziewczynki codziennie pytają: „Tato, a kiedy będziemy mieszkać razem, we własnym domku?”.
    Tadeusz mieszka obecnie w Skajsterach, u swojej mamy, żona z dziewczynkami u swojej w Nowej Wilejce — tam cieplej, wygodniej dla dzieci, ale brakuje miejsca.

    Za namową znajomych Tadeusz odważył się napisać apel o pomoc, który nasza redakcja — „Kurier Wileński” — od kilku dni zamieszcza. I już dziś zawczasu dziękuje za każdy najskromniejszy grosz, jaki wpłynie na podane w gazecie konto.
    Cieszy się, że starostwo mickuńskie obiecało pomoc finansową i opał, ma nadzieję, że może inne organizacje pomogą.
    My również mamy nadzieję, że nasi Czytelnicy, nasze polskie organizacje jak zawsze nie zawiodą. Pamiętajmy, że nieszczęście może zaskoczyć każdego.
    Do tematu tego jeszcze wrócimy. Chętnie napiszemy o darczyńcach.
    Pamiętajmy, że łatwiej jest dać niż prosić…

     

     

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Syty głodnego nie zrozumie

    Nierówność społeczna na Litwie kłuje w oczy. Na 10 proc. mieszkańców Litwy przypada zaledwie 2 proc. ogólnych dochodów, a na 10 proc. najbogatszych – 28 procent. Kraj nasz znalazł się w sytuacji krytycznej i paradoksalnej, i z każdym rokiem...

    Wzruszający wieczór poświęcony Świętu Niepodległości Polski

    Niecodziennym wydarzeniem w życiu kulturalnym Wilna był wieczór poświęcony Narodowemu Świętu Niepodległości, obchodzonemu corocznie 11 listopada dla upamiętnienia odzyskania po 123 latach przez Polskę niepodległości. Wieczór ten odbył się w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Mogą żałować ci, którzy w...

    Superodważni i uczciwi

    Trudno doprawdy zrozumieć człowieka, który cztery lata widzi niegospodarność, szafowanie pieniędzmi, skorumpowane stosunki między kolegami, widzi... i nic nie robi. Na nic się nie skarży, nie narzeka. Aż dopiero teraz, kiedy z tej „niewoli” się wydostał (a dokładnie wyborcy...

    Zamiast zniczy — piękna obietnica

    Minęły święta, a wraz z nimi cmentarze zajaśniały tysiącem migocących światełek naszej pamięci o tych, co odeszli, co byli dla nas tak bliscy. W przededniu Dnia Wszystkich Świętych Remigijus Šimašius, gospodarz Wilna wraz z liczną świtą urzędników, pracowników odpowiedzialnych za...