Więcej

    Wieś Janówka jest, ale… bez Janów

    Czytaj również...

    Dom Janiny, duży, solidny, na dwa końce, z okiennicami, kiedyś pan, czyli Jan Kowalewski, w nim mieszkał Fot. Marian Paluszkiewicz
    Dom Janiny, duży, solidny, na dwa końce, z okiennicami, kiedyś pan, czyli Jan Kowalewski, w nim mieszkał Fot. Marian Paluszkiewicz

    W przededniu święta Janów, które na Litwie w roku 2003 ogłoszone zostało dniem wolnym od pracy, wpadamy na pomysł odwiedzenia miejscowości, która swą nazwę z tym pięknym imieniem byłaby związana.
    Imieniem wywodzącym się od słów Jehu (Jahwe – Bóg) i channah (łaska). Czyli, cieszącym się łaską Boga.

    Mamy co prawda w swym kraju miasteczko, które od dobrych kilku lat żartobliwie pretenduje do nazwy Republiki Janowej, przynajmniej na ten dzień, kiedy to do Jonavy (Janowa) zjeżdżają się Janiny i Jany, Jonasowie i Jonukasowie, by wspólnie obchodzić tę najkrótszą noc w roku — Noc Świętojańską, kiedy to, jak mówią, zakwita nawet kwiat paproci.
    „Kurier” przed trzema laty Janowo (Jonava) odwiedził, dlatego decydujemy, że tym razem ma być inny kierunek Litwy. Dobrze pomyśleć, ale gdzie drugie Janowo znaleźć? Dobrych kilka godzin poszukujemy osiedla, wsi o nazwie, które by swój rdzeń wiodły od imienia Jan.

    Wyglądało, że nasze starania pójdą na marne. Ale wreszcie po dokładnym penetrowaniu rejonu wileńskiego — o eureko — znajdujemy! Wieś o nazwie Janówka w gminie podbrzeskiej. Czyli, co więcej trzeba! Co prawda, wiedząc z doświadczenia, jakie to za ostatnie laty zaszły przemiany na wsi, mamy obawy, czy znajdziemy tam choć kilka mieszkańców.

    Piotr Jakszto nietutejszy — z Olan, które w rejonie szyrwinckim leżą Fot. Marian Paluszkiewicz
    Piotr Jakszto nietutejszy — z Olan, które w rejonie szyrwinckim leżą Fot. Marian Paluszkiewicz

    — Znajdziecie, znajdziecie — 11 osób w tej wsi mieszka — uspokaja nas przy spotkaniu wicestarosta gminy podbrzeskiej Wojciech Drozd.
    Ma pełne ręce roboty — Podbrzezie szykuje się do obchodów 530-lecia swego istnienia. Gości zjedzie się co niemiara, trzeba o wszystko zadbać. A nie jest tak lekko, bo wszystko trzeba wziąć pod uwagę. Drozd kiedyś pracował w Wesołówce, ale już dziesięć lat jak swoje życie z tym starym miasteczkiem połączył i stało się ono dla niego jak rodzinne. Dba o sprawy bytowe tego starostwa, o drogi, ich naprawy, a odcinek to nie najłatwiejszy. Bo potrzeby są o wiele większe niż możliwości i dlatego trudno każdemu pomóc, kto z taką czy inną pomocą się zwraca.

    — Sami tej Janówki nie znajdziecie — mówi pan Wojciech — dam wam przewodnika, Danutę Żygiel, pracowniczkę wydziału pomocy socjalnej. — Ona was do miejsca doprowadzi.
    Z Podbrzezia do Janówki jakieś osiem kilometrów, bo przecież leży na samej granicy gminy, bliżej nawet ze strony rejonu szyrwinckiego. Po drodze więc mamy czas na rozmowę z panią Danutą, która tak samo jak przedtem Drozd zaznaczy, że pracę można znaleźć, ale ludzie nie chcą pracować. Zapomogi socjalne zrobiły swoją złą robotę, wiele rodzin asocjalnych żyje po prostu z zapomóg na dzieci.
    I tu następuje bardzo smutna matematyka. Taka rodzina otrzymuje 350 litów miesięcznie na każde dziecko. A jeżeli jest w niej 5-6 dzieci, więc nietrudno obliczyć, że zbierze się kilka tysięcy miesięcznie. Do tego dojdą pieniądze na opał. Za całych sześć tak zwanych zimowych miesięcy, czyli — hulaj duszo.
    — No więc takie rodziny i hulają. Dlatego dla wielu takich „wesołych” rodzin kupujemy produkty żywnościowe zamiast dawać pieniądze, bo dzieci inaczej zostaną głodne — mówi nasza przewodniczka.

    Mieczysław Bogdanowicz załatwił wszystkie sprawy w miasteczku i z powrotem wraca do Janówki Fot. Marian Paluszkiewicz
    Mieczysław Bogdanowicz załatwił wszystkie sprawy w miasteczku i z powrotem wraca do Janówki Fot. Marian Paluszkiewicz

    — Pracę można w gminie znaleźć. Czy nie jest smutnym fakt, że działająca na terenie gminy firma „Podvaiskas i Co” poszukuje robotników z innych krańców Litwy , bo miejscowi mówią, że im pracować się nie opłaca — ze smutkiem mówi nasza rozmówczyni.
    W tych rozważaniach dojeżdżamy do celu naszej wyprawy. Co prawda, kiedy Żygiel pokazuje, że mamy skręcić na lewo, w kierunku jednego, jedynego domu, dwukrotnie przepytujemy, czy aby to na pewno Janówka?
    — Tak, to dom Mieczysława Bogdanowicza, który tu jest urodzony i tu całe życie mieszka. On najlepiej wam o wsi opowie — słyszymy odpowiedź.
    Mamy pecha. Mieczysław wyjechał wozem do Podbrzezia i na pewno nieprędko wróci, wszak w jedną stronę prawie osiem kilometrów, tyleż z powrotem.
    Co robić — jedziemy dalej, tym razem w prawo, gdzie ogromne zakrzaczone pagórki, jak gdyby skrzętnie ukrywają szczątki tej dawnej ludnej wsi. Dziś tylko w kilku domach znajdziemy mieszkańców. W zasadzie samych emerytów.
    Pozostałe domy zamknięte. Starzy mieszkańcy poumierali, albo do dzieci się przenieśli. Kto gdzie: do Wilna, Podbrzezia, Anowil, Glinciszek.

    Franciszkę Jaglińską zastajemy w domu wraz z synem Henrykiem Fot. Marian Paluszkiewicz
    Franciszkę Jaglińską zastajemy w domu wraz z synem Henrykiem Fot. Marian Paluszkiewicz

    — Bliżej cywilizacji — mówi Franciszka Jaglińska — którą zastajemy w domu wraz z synem Henrykiem.
    Ona tutejsza. Tu się urodziła. Ale kiedy tak mówi, to aż się zamyśla, czy to o tej samej wsi mowa, wsi, gdzie przyszła na świat jako jedno z pięciorga dzieci Jaglińskich.
    — Pani, jaka to była wieś — żywa, pełna ludzi. Teraz na palcach rąk można policzyć. Melioracja kołchozowa swoje zrobiła. Starzy przenoszą się do dzieci, boją się tu mieszkać, a dzieci szukają, gdzie weselej. No, bo pewnie, drogi niełatwe — jesienią i zimą trudne do przebycia. Chociaż trzeba przyznać, że gmina je czyści, ale wiadomo — nie to, co w miasteczku. Rozrywek żadnych. Pyta pani o święto Janów? Ale u nas i Janów nie ma. Jedna jedyna Janina. Ale i kiedyś święta takiego u nas nie obchodzono, chociaż Janów jakoby dużo było, od tego jakoby i Janówka poszła. Teraz małego Janka nie spotkasz. Jakieś tam nowomodne imiona powymyślali. A spotykać się, to spotykaliśmy się co dzień. W pracy w polu. A wieczorem przy ustrojonych w domach ołtarzykach majowych, czerwcowych. Była to bardzo żywa wesoła wieś, nie to co teraz. Zresztą lata swoje robią, większość z nas, miejscowych, to ludzie prawie osiemdziesięcioletni — opowiada Franciszka Jaglińska.

    Życie pani Franciszki cały czas tu płynęło, tu wraz z rodzeństwem do szkoły chodziła. Najpierw do będącej tu niedaleko domu — początkowej, potem do siedmioletniej w Borskunach, które to leżą w rejonie szyrwinckim. „Tak daleko?” — przepytuję.
    — Do Barskun jest bliżej niż do Podbrzezia, jakieś 4 kilometry, a na wprost na skróty to może jeszcze mniej — mówi Jaglińska. — Teraz to ludzie samochody pokupowali i czasu nie mają. Kiedyś nam wszędzie było blisko, innego wyjścia nie było.
    Czy znajdę choć jednego Jana w Janówce? Franciszka myśli, myśli , a po chwili mówi: „Jana nie, ale Janina jest. Arnacka, która w domu dawnego pana — Jana Kowalewskiego — mieszka”.
    Zanim na pagórek, na którym obok starego dużego domu widnieje nowy murowaniec dotrzemy, pukamy do domu Piotra Jakszto. Senior liczący ponad osiemdziesiątkę jest nietutejszy. „Ja z Olan, które w rejonie szyrwinckim leżą” — mówi.

    Pracował wiele lat w stolicy i, jak mówi, jest majstrem od wszystkiego. Stolarka, praca cieśli — nie są mu obce, sam dom mógł zbudować. Jednak lata swoje robią.
    Cieszy się, że nie jest sam, bo kiedy synowa odzyskała w Janówce swą ojcowiznę — 26 hektarów — tu go zabrała. Pomagał chlew, stodołę kryć i przy innych pracach był pomocny.
    Teraz, jak żartuje, leży na kanapie i nawet Mszę świętą przez radio z Warszawy słucha. Przyzwyczaił się i do Janówki, i do ludzi, i tego raczej odludzia. Ma to też swe dobre strony, bo nikt nikomu przez okna nie zagląda.
    Dom Janiny, którą poszukujemy, niedaleko. Ona — najbliższa sąsiadka Piotra. Duży, solidny, na dwa końce, z okiennicami, kiedyś pan, czyli Jan Kowalewski, w nim mieszkał.

    Janina Arnacka jest w domu. Zresztą, jak mówi, gdzie by i być miała. Nogi nie pozwalają na spacery. O wszystko troszczą się dzieci, a najwięcej — najmłodszy Staś, który pod bokiem, na tym samym podwórku nowy dom sobie wznosi.
    Rzadki to wypadek takie budownictwo. Ziemię kupują przyjezdni. Niedawno nowego sąsiada z Wiłkomierza uzyskała Jaglińska, ziemię człowiek kupił, ale ją nie uprawia. Leży jak na razie odłogiem.
    Janina, z domu Stanulewicz, jej od dziesięciu lat już nieżyjący mąż pochodził z Miedziuk, z sąsiedniego rejonu szyrwinckiego. Kiedyś żyli dalej, bo w tym domu, w którym obecnie Arnacka mieszka, było biuro kołchozowe (kontora). Jej mąż w latach sowieckich pracował jako przewodniczący. Z tej racji to i ślub mieli po kryjomu, po cichu.

    Pucowanie Podbrzezia do obchodów 530-lecia Fot. Marian Paluszkiewicz
    Pucowanie Podbrzezia do obchodów 530-lecia Fot. Marian Paluszkiewicz

    Różnie w życiu bywało, ale ona na nic nie narzeka. Pięciorga dzieci się doczekali. Od stycznia tego roku, jak i wszystkie matki wielodzietne, dodatkowe 400 litów otrzymuje. Emerytura, dodatek, żyć można. Oby tylko zdrowie. No i żeby te młode lata wrócić. Ożywić tę dawną wieś, liczącą prawie pół setki mieszkańców. Teraz wszyscy starzy.
    Z pięciorga dzieci Arnackich wszyscy się rozjechali. Kto do Wilna, kto do Pikieliszek, czy Anowila. Dobrze, że odwiedzają, że opiekują się. Bo wiadomo, 78 lat swoje robi.

    Czy coś wie o gospodarzach domu, w którym mieszka?
    — Ano, jakże by wiedzieć nie miała. Trzech braci Kowalewskich było. Jan, Antoni, Ignacy — każdy z nich po 40 hektarów ziemi miał. I za te hektary Stalin ich na Sybir wywiózł. Całą rodzinę. Po latach z Syberii do Polski wyjechali. Kiedy nadeszło odrodzenie, syn Jana do Janówki przyjeżdżał. Do wszystkich sąsiadów zachodził. Niehonorowy był, gospodarny, pracowity, tak jak i cała ich rodzina i za tą swoją pracowitość na Syberię trafili — mówi Janina. — Bo łotry, hultaje, co nic nie mieli — takiego strasznego losu nie doświadczyli. Kowalewscy pracowali całą rodziną. Owszem, jak były większe prace, to najmowali sąsiadów, sama jako nastolatka chodziłam do nich żyto podbierać — przypomina moja rozmówczyni.
    W drodze powrotnej do Podbrzezia spotykamy woźnicę na wozie. To poszukiwany przez nas Mieczysław Bogdanowicz. Załatwił wszystkie sprawy w miasteczku i z powrotem wraca do Janówki. Ponad pięćdziesiąt lat jako traktorzysta w kołchozach i sowchozach przepracował, teraz gospodarzy na swoim.

    Pusto dookoła w ich Janówce się zrobiło. Siedem pustych domów stoi. Nawet nazwy Janówka — nie ma. Gdzieś zginęła.
    — Żadnego tam świętowania imienin Janów nie będzie. Sama pani widziała, Janów tu nie ma. Szukać ich trzeba na przykład w naszym Podbrzeziu, które lat 530 doczekało. Nawet nie myślałem, że mieszkam tak blisko takiego starego miasteczka — z dumą mówi Bogdanowicz.
    Po chwili dodaje: „Komu w drogę, temu czas. Śpieszno mi do mojej Janówki, chociaż tam na co dzień mieszkam tylko z żoną, bo czwórka dzieci, jak te ptaki, w różne strony wyfrunęła…

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Syty głodnego nie zrozumie

    Nierówność społeczna na Litwie kłuje w oczy. Na 10 proc. mieszkańców Litwy przypada zaledwie 2 proc. ogólnych dochodów, a na 10 proc. najbogatszych – 28 procent. Kraj nasz znalazł się w sytuacji krytycznej i paradoksalnej, i z każdym rokiem...

    Wzruszający wieczór poświęcony Świętu Niepodległości Polski

    Niecodziennym wydarzeniem w życiu kulturalnym Wilna był wieczór poświęcony Narodowemu Świętu Niepodległości, obchodzonemu corocznie 11 listopada dla upamiętnienia odzyskania po 123 latach przez Polskę niepodległości. Wieczór ten odbył się w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Mogą żałować ci, którzy w...

    Superodważni i uczciwi

    Trudno doprawdy zrozumieć człowieka, który cztery lata widzi niegospodarność, szafowanie pieniędzmi, skorumpowane stosunki między kolegami, widzi... i nic nie robi. Na nic się nie skarży, nie narzeka. Aż dopiero teraz, kiedy z tej „niewoli” się wydostał (a dokładnie wyborcy...

    Zamiast zniczy — piękna obietnica

    Minęły święta, a wraz z nimi cmentarze zajaśniały tysiącem migocących światełek naszej pamięci o tych, co odeszli, co byli dla nas tak bliscy. W przededniu Dnia Wszystkich Świętych Remigijus Šimašius, gospodarz Wilna wraz z liczną świtą urzędników, pracowników odpowiedzialnych za...