Więcej

    Polaków losy na Witebszczyźnie: Alfons Szawłowski o wierze w Boga

    Czytaj również...

    Uczniowie starszej klasy polskiej szkoły w Witebsku — początek lat 30., w centrum nauczyciel Filipecki Fot. archiwum
    Uczniowie starszej klasy polskiej szkoły w Witebsku — początek lat 30., w centrum nauczyciel Filipecki Fot. archiwum

    „Kurier Wileński” kontynuuje publikacje cyklu artykułów autorstwa Anatola Jakowlewa, naszego wieloletniego Czytelnika z Witebska na Białorusi. Przez wiele lat pan Anatol zbierał wspomnienia Polaków Witebszczyzny. Dzisiaj publikujemy wspomnienia Alfonsa Szawłowskiego.

    Mój ojciec przyjechał do Witebska z Polski jeszcze za cara. Znalazł tu pracę, z czasem zapoznał się z tutejszą szlachcianką Marią Dobrowolską. Pobrali się, w rodzinie urodziło się 6 dzieci.

    Wychowywano nas według dawnych tradycji rodzin szlacheckich, w duchu głębokiej religijności i zamiłowania do kultury polskiej. Mama była gospodynią domową i cały swój wolny czas poświęcała kościołowi świętej Barbary, obok którego mieszkaliśmy. Była członkiem komitetu kościelnego i mężnie broniła świątyni od rąk bezbożnej władzy.
    Domek nasz stał przy zaułku Świecznym, obok nas mieszkali prawie sami Polacy i trochę Żydów. Pamiętam, że stosunki między nami układały się zawsze poprawnie. Dzieci z rodzin polskich uczęszczały do polskiej szkoły, natomiast żydowskich — do żydowskiej.

    Urodziłem się w roku 1922 i parę miesięcy później byłem ochrzczony. Moimi chrzestnymi rodzicami byli państwo Wierzbiccy, sąsiedzi.

    Polaków Witebska cechowała głęboka wiara w Boga i wysoka kultura osobista. Kościół i cmentarz katolicki utrzymywaliśmy w dobrym stanie, ludzie nie szczędzili wysiłku i pieniędzy na utrzymanie swoich świętości.
    Moja mama prała i szyła dla potrzeb kościoła różne rzeczy, razem z innymi kobietami brała udział w przyozdabianiu kościoła przed świętami.

    W latach 30. kościół wyglądał bardzo ładnie, pamiętam piękną ambonę, rzeźbione konfesjonały i ławki. Na ścianach wisiało sporo obrazów, stacje Męki Pańskiej były większe niż dzisiaj, stało kilku figur świętych. Duże wrażenie na mój dziecinny umysł wywierała gra na organach, niektórzy moi krewni, w tym również moja siostra, śpiewali w chórze kościelnym. Ja, natomiast, posługiwałem księdzu jako ministrant. Obok kościoła znajdował się cmentarz poprzecinany trzema alejami, a pośrodku znajdowała się kapliczka, cmentarzem opiekował się pan Sawicki, sporo tu było ładnych i drogich pomników, wielu znakomitych ludzi miasta znalazło tu swój wieczny odpoczynek.
    Niestety, w latach 60. bolszewickie władze miasta cmentarz zniszczyły i zrujnowały, a na terenie cmentarza powstała zajezdnia samochodowa.
    Bezbożna władza sowiecka szykanowała i prześladowała Polaków od pierwszych dni swego „królowania”.
    W drugiej połowie lat 20. komuniści aresztowali naszego proboszcza, a kościół zamierzali zamknąć, lecz wierni odważnie bronili księdza i świątyni, wtedy władze ustąpiły i uwolniły księdza.

     Kościół św. Barbary w Witebsku w latach 80. przed odnowieniem Fot. archiwum
    Kościół św. Barbary w Witebsku w latach 80. przed odnowieniem Fot. archiwum

    Zwolnionego z więzienia księdza, przed kościołem, ze wzruszeniem witała cała nasza ulica.
    Organizatorem obrony kościoła i walki o uwolnienie księdza, była moja mama, ona zbierała podpisy pod podaniem do władz i namawiała parafian, by nie ulegali presji władz. Za swoją patriotyczną działalność w roku 1931 moi rodzice zostali wywiezieni do Kazachstanu, do Ałma-Aty.
    Ja i moja siostra pozostaliśmy pod opieką sędziwej naszej babci, a naszemu starszemu bratu jeszcze w roku 1926 udało się uciec do Polski. Pomógł mu w tym ksiądz i babcia, która dała mu trochę carskich złotych rubli. Później otrzymaliśmy od niego kilka listów i zdjęcia. Pisał, że ukończył gimnazjum i jeszcze jakieś studia, powodziło mu się tam nieźle.
    Kiedy aresztowano rodziców, moja siostra miała 14 lat, a ja tylko dziewięć.

    W szkole, dowiedziawszy się, że moich rodziców aresztowano i zesłano, kierowniczka klasy umieściła mnie w ostatniej ławce, ale sam tam nie byłem, obok mnie siedziały i inne dzieci „wrogów ludu”. W naszej szkole, w porównaniu z innymi, nauczyciele nie znęcali się nad dziećmi, których rodzice zostali aresztowani i wywiezieni do Kazachstanu, na Ural lub na Syberię.
    Chociaż szkoła była sowiecką — to jednak naprawdę była polska. Nauczyciele u nas też byli Polacy. Nasi szkolni koledzy, ich rodzice i sąsiedzi starali się popierać rodziny represjonowanych.

    W roku 1933 zmarła nasza jedyna żywicielka — babcia Anna. Pozostaliśmy z siostrą na pastwę losu i łaskę cudzych ludzi. Babcię chowali nasi sąsiedzi, mimo że w Witebsku miała dwóch synów. Obaj byli komunistami. Jeden pracował jako kierownik stołówki, a drugi był cukiernikiem, lecz swojej matce nie pomagali, chociaż rok 1933 był bardzo głodny.
    Jak tylko aresztowali ich siostrę, a naszą matkę, jej bracia zaprzestali jakichkolwiek stosunków z nami. Po babci pozostały nam jak najlepsze wspomnienia, chociaż nie miała dobrego wykształcenia, jednak była bardzo mądrą i zaradną kobietą, dom prowadziła oszczędnie, zachowywała polskie tradycje, uczyła nas języka ojczystego. Babcia lubiła czytać literaturę polską, nabywała, gdzie tylko mogła książki polskie i wnukom zaszczepiła zamiłowanie do książki.

    Podczas drugiego aresztu mamy w roku 1937, NKWD zabrało książki w języku polskim, jako dowód rzeczowy. Każdego dnia babcia czytała Pismo Święte i z przeczytanego fragmentu opowiadała nam to, co według niej musiały poznać wnuki. Razem z nią czasem odwiedzaliśmy księdza, który zajmował pół domu u państwa Gołunkinych, ponieważ plebanię i inne budynki kościelne władza odebrała dla siebie od razu po przewrocie bolszewickim w październiku 1917 roku.

    Po śmierci babci zaopiekowała się nami moja matka chrzestna, sąsiadka pani Wierzbicka. Nie mając nad sobą stałej kontroli, zacząłem wagarować w szkole i uczyć się gorzej niż wcześniej, byłem wtedy jeszcze małym chłopcem i należycie nie doceniałem znaczenia popełnianych błędów. Trzeba powiedzieć, że nasza szkoła wyróżniała się wysoką dyscypliną i dobrymi postępami w nauce, chociaż w prasie lokalnej dziennikarze komuniści niejednokrotnie szkalowali i szkołę, i kierownictwo za niedociągnięcia w wychowaniu uczniów, a raczej za niedostateczny poziom sowietyzacji młodzieży szkolnej.
    Wreszcie w roku 1937 władze szkołę zamknęły. Większość nauczycieli aresztowano, ale ja wtedy już nie uczyłem się w szkole. Ukończyłem tylko 4 klasy i w roku 1936, mając 14 lat, dzięki pomocy sąsiada zostałem uczniem elektryka w zakładzie elektryfikacji wsi. Dużych pieniędzy tam nie zarabiałem, jednak wystarczyło mi tego, żeby te trudne czasy przeżyć bez pomocy innych ludzi. Jeszcze wcześniej zaczęła pracować w zakładzie dziewiarskim moja siostra, przed wojną była już zamężna i urodziła dziecko.

    Kościół św. Barbary po odnowieniu Fot. archiwum
    Kościół św. Barbary po odnowieniu Fot. archiwum

    Podczas zesłania, w Kazachstanie, wskutek choroby, niedożywienia, fatalnych warunków bytowych i ciężkiej pracy, zmarł ojciec, a mama w roku 1934 powróciła stamtąd sama. Jednak radość z powrotu naszej mamy z zesłania nie trwała długo, we wrześniu 1937 roku została aresztowana powtórnie. Wtedy Polaków aresztowywano masowo, nasza ulica w połowie się wyludniła, tym razem została aresztowana i pani Wierzbicka.
    Aresztowane kobiety przez pewien czas trzymano w podziemiach zamkniętego klasztoru prawosławnego obok cerkwi Pokrowskiej. Zabudowania były otoczone wysokim drewnianym płotem, przez szparę między deskami jeden raz zobaczyłem mamę, lecz ona mnie nie mogła widzieć.

    W roku 1931, kiedy była aresztowana po raz pierwszy, władze jeszcze pozwalały na spotkania z aresztowanymi, a w 1937 roku już nie. Żadnych wiadomości od mamy nie mieliśmy.
    Po wojnie, siostra szukając mamy, otrzymała od władz dokument stwierdzający, że nasza mama zmarła w więzieniu w listopadzie 1937 roku.
    Chociaż i syn babci − Dobrowolski, który był kierownikiem stołówki, unikał kontaktów z nami, to jednak i jego rodzinę nie ominął ciężki los. Synek wujka, 18-letni chłopak, pracował na kolei, był aktywnym komsomolcem, czasem pisał artykuły do gazety i właśnie w jednym z nich NKWD upatrzyło coś dla siebie niebezpiecznego, został aresztowany, skazany i gdzieś zginął bez śladu.
    Zostali również aresztowani cmentarny dozorca pan Sawicki z żoną, kościelny aktywista pan Kapusto z żoną, wszystkie te osoby rozstrzelano.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Pan Kapusto był aktywnym członkiem komitetu kościelnego, a jego dzieci − Janek i Jadzia — śpiewały w chórze kościelnym.
    Po areszcie wielu parafian, wkrótce został aresztowany i ksiądz Stanisław Rajko, a kościół władze zamknęły. Kilka dni po zamknięciu kościoła, powracając z pracy do domu, obserwowałem następstwa bolszewickiego barbarzyństwa, na podwórzu kościelnym poniewierały się rozbite organy, zniszczone obrazy i figury świętych. Potem jeszcze długo na sąsiednich ulicach leżały części od zdewastowanych organów, których bardzo lubiłem słuchać i których worki, będąc małym chłopcem, pompowałem.

    Sponiewierany pomnik ze zrujnowanego cmentarza katolickiego obok kościoła św. Barbary Fot. archiwum
    Sponiewierany pomnik ze zrujnowanego cmentarza katolickiego obok kościoła św. Barbary Fot. archiwum

    Na początku wojny, razem z siostrą i jej synkiem, wyjechałem w głąb Rosji, a w grudniu 1941 roku zostałem powołany do wojska. Służyłem w jednostkach wojskowych, walczących z Niemcami na południu Rosji − w Czeczenii, Mozdoku, Rostowie nad Donem. Kilka razy byłem ranny, wojnę skończyłem w Baku i stąd w roku 1946 powróciłem do Witebska, na szczęście nasz dom ocalał.
    Z ewakuacji powróciła też i siostra, lecz sama, bez syna, który w czasie wojny zachorował i z braku lekarstw zmarł.

    Kościół po wojnie był zamieniony na magazyn, wiele lat jeździłem w sprawach duchowych do kościołów Białorusi Zachodniej i Litwy.
    W roku 1945 moja siostra w składzie delegacji służbowej jeździła do Niemiec demontować sprzęt fabryczny jakiegoś zakładu przemysłu dziewiarskiego w celu przewiezienia go do Witebska.
    W pewnym sklepie upodobała sobie dwa flakoniki na kwiaty, jak opowiadała, patrząc na nie, wspomniała witebski kościół i pomyślała, że trzeba je nabyć, a kiedy kościół będzie znów otwarty postawić flakoniki przed obrazem Najświętszej Panny Marii. Siostra otwarcia świątyni nie doczekała się, ale przed śmiercią prosiła mnie to jej życzenie spełnić.
    Spełniłem.

    Anatol Jakowlew
    Białoruś, Witebsk
    1996 r.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    „Diamenty polskiej chóralistyki” w Wilnie

    Koncerty odbędą się: we czwartek, 2 maja o godzinie 19:00 w kościele św. Józefa w dzielnicy Zameczek (ul. Tolminkiemio 4); w piątek, 3 maja o godzinie 19:00 w kościele św. Ducha przy ul. Dominikonų; w sobotę, 4 maja o...

    „Powstali 1863–64”. Wystawa Muzeum Historii Polski w Wilnie

    Plenerowa wystawa zorganizowana z okazji 160. rocznicy Powstania Styczniowego będzie prezentowana na dziedzińcu Muzeum Narodowego — Pałacu Wielkich Książąt Litewskich w Wilnie. Pierwsza część — historia powstania 1863–1864 przedstawiona w szesnastu pawilonach Ekspozycja w litewskiej, polskiej i angielskiej wersji językowej składa się...

    Przegląd BM TV z Jerzym Wójcickim, redaktorem naczelnym „Słowa Polskiego” w Winnicy, na Ukrainie

    Rajmund Klonowski: Jak się ma „Słowo Polskie” obecnie? Jak wpływa na to sytuacja rosyjskiej agresji na Ukrainę? Zacznijmy od tego, kto jest czytelnikiem „Słowa Polskiego”? Jerzy Wójcicki: Jesteśmy jednym z trzech polskojęzycznych czasopism na Ukrainie, po „Dzienniku Kijowskim”, „Kurierze Galicyjskim”....

    „Nadzieja wtedy się rozpala, kiedy miłość pochyla się nad bólem”. Opowieść Elvyry

    — Los wystawił mnie na wiele trudnych prób — zaczyna swą opowieść pochodząca z Olity Elvyra. — Czasami nawet mam wrażenie, że całe moje życie to jedna wielka próba. Tę ostatnią przetrwała, jak twierdzi, tylko dzięki ludziom szlachetnego serca, którzy...