Więcej

    Trzeba wiedzieć, czym leczyć

    Od czasu do czasu politycy postkomunistycznego Związku Ojczyzny lub jego przybudówek wychodzą z inicjatywami „ratowania” Wileńszczyzny, tłumacząc, że region jest „zaniedbany” albo że w ogóle „nie jest częścią Litwy”. Tym razem zbądźmy milczeniem tego rodzaju absurdalne stwierdzenia, pochylmy się nad pomysłem powołania specjalnego funduszu, który by się zajmował „ratowaniem” naszej krainy. Naturalnie, zwolennicy takiego rozwiązania akcentują potrzebę scentralizowanego zarządzania takim funduszem, a zatem — by nic w nim nie zależało od osób zainteresowanych, czyli samych mieszkańców Wileńszczyzny.
    Podstawowym problemem regionu, podobnie zresztą jak i reszty Litwy, jest brak społeczeństwa obywatelskiego. Trudno się dziwić. Wileńszczyzna przeżyła 123 lata okupacji rosyjskiej, potem dwa dziesięciolecia wolności, po których od 17 września 1939 roku nastąpiło kolejne pasmo okupacji i pół wieku sowieckiego terroru. Od roku zaś 1990 państwo było tak scentralizowane, że trudno, by się utworzyło społeczeństwo obywatelskie, skoro nic od obywateli nie zależy.
    Jeśli zatem taki fundusz miałby być „scentralizowany”, to lepiej go nie powoływać. Przypominałoby to tylko pomysł, by skutki pobicia leczyć kijem. Chyba, że wcale nie o leczenie chodzi?