Przed 36 laty: Idzie Maciek, idzie…
Czytelnicy zapewne pamiętają moją gawędę o skutkach picia wódki, która została wydrukowana w naszej gazecie parę miesięcy temu. Po niej otrzymałem taki list:
„Drogi Macieju!
Słusznie robisz, że zabrałeś się do amatorów kieliszka. Nie szczędź sękatego, przejedź się po nich dobrze, może otrzeźwieją. Bardzo wiele zła powoduje alkohol. A jednocześnie nie szkodziłoby zabrać się do tych paskudnych gniazd, skąd to zło się rozchodzi. Jedno takie gniazdo znajduje się w naszej wsi Doliny, w apilince niemieżańskiej rejonu wileńskiego. Założyła je w swoim domu Helena Kwiatkowska. Kobieta ma już 60 lat. Powinna zająć się wnukami, dawać dobry przykład dzieciom. A ona zamiast tego przekształciła swój dom w knajpę. O każdej porze można tu nabyć bimber. Daje się nawet na kredyt. Wystarczy tylko przyjść z własnym naczyniem. Niektórzy nasi mężczyźni są tak zadłużeni Kwiatkowskiej, że chodzą już bez spodni…”.
I oto jestem w Dolinach. Malutka wioska, jakich jest niemało na naszej pięknej Wileńszczyźnie. Od razu wskazano mi potrzebny dom. Jest znany. Pukam. Powiodło się — drzwi otworzyła sama gospodyni.
— Zmarzłem. Czy nie można się rozgrzać? – pytam.
Sękaty zostawiłem w redakcji, zamiast kapelusza włożyłem czapkę – dla niepoznaki. Dlatego gospodyni wzięła mnie za „swego” i od razu porozumiewawczo odpowiedziała:
— A masz naczynie? Bez naczynia nie sprzedajemy.
— Mam.
Wzięła butelkę, otarła sobie nos i poszła za piec. Słychać było bulgotanie płynu. Wróciła na próg, jedną ręką podaje pół litra, a drugą wyciąga po pieniądze.
— Dwa ruble należy się.
Zamierzałem od razu z bimbrem udać się do milicji. Ale, gdy tylko przestąpiłem próg, zbliżyła się furmanka ze słomą.
— Woziłem i woziłem słomę. Ale zechciało się zakropić. Pomyślałam sobie, że zajadę tutaj. Co prawda, jestem jej winien 48 rubli. Ale nic poczeka…
I wygrzebał ze słomy 3 litrowe naczynie.
Poznałem go. To miejscowy mieszkaniec Jan Bielasz. Jest ślusarzem w Rudaminie. Ludzie powiadają, że lubi więcej hulać niż pracować. Zbiera w swoim mieszkaniu podobnych i piją. A potem awanturuje się, straszy swoje dzieci, znęca się nad żoną.
Bielasz zlazł z furmanki, a ja zapisałem jego nazwisko i ruszyłem swoją drogą. Nie zdążyłem przejść 100 metrów, a na spotkanie biegnie mężczyzna z językiem na brodzie.
Może zdarzyło się nieszczęście jakie? – pomyślałem.
Okazało się, że to także klient Kwiatkowskiej, traktorzysta z organizacji rejonowej, która remontuje drogi. Mirosław Plawgo z sąsiedniego osiedla Wielka Wieś. Kilka lat przybiega tutaj. Nawet własną ścieżkę wydeptał.
Zapisałem nazwisko i ruszyłem dalej. Wtem słyszę, że ktoś mnie dopędza. Pomyślałem, że ten Plawgo jest prawdziwym olimpijczykiem i tak szybko załatwił interes.
Odwróciłem się, zobaczyłem innego człowieka, który mnie poznał i prosto z mostu rzecze:
„Macieju chcę ci podać skargę na Kwiatkowską. Bezczelna stała się. Nie bimber sprzedaje, a prawie wodę, i to mętną. Oszukuje nawet stałych klientów. Gada, że wódka jest mocna, a faktycznie nic tam prawie nie ma. Posprzeczałem się z nią i teraz piję rządową lub wino za 2 ruble 12 kopiejek. Co prawda, drożej niż bimber, za to na miejscu. Pracuję w Wilnie w biurze gazyfikacji jako motorowy — rozgadał się nowy znajomy. — Kierowników mam dobrych, nic nie mówią, jeśli wypiję. Ale ja nie jestem głupi, piję sam, za węgłem, a nie w biurze. I nikt nie widzi. Sprzedawczynie mnie znają, więc gdy tylko zjawię się w sklepie, podają butelkę o każdej godzinie. Obsługa więc nie gorsza niż u Kwiatkowskiej. Objedziesz ją?”.
Chętnie. Jednocześnie podaję nazwisko „stałego klienta”: Henryk Bielasz. Miejsce pracy sam wymienił.
Czytelnicy rozumieją, że wycieczka do wsi Doliny nie była spacerkiem. Spotkanie z bimbrowniczką, jej klientami – to wszystko przydało się dla sądu, który niedawno się odbył.
Na nim Kwiatkowska na wszystkie sposoby wykręcała się. Powiadała, że nabywała bimber po to, aby robić z niego okłady. A czy sprzedawała? Nie, po prostu częstowała. Taki ma dobry charakter. Nie bacząc na te bajki, wina została udowodniona. Szynk przymknięto. A sąd ludowy skazał gospodynię na karę więzienia. I słusznie.
A bimber jej przywożono ze wsi Barczak sąsiedniej apilinki rukajniajskiej. Producenci jego jeszcze zbijają kopiejkę, ale i na nich przyjdzie koniec. Na wszystko swoja kolej.
Maciej z bijakiem za pasem
„Czerwony Sztandar”
21 października 1979 r.