Więcej

    Rodzina Waszkiewiczów z Dużych Łapiów, w której polskiego ducha nie stłumiono

    Czytaj również...

    Pozdrowić jubilatów przybyli także przedstawiciele oddziału ZPL w Wędziagole: prezes Ryszard Jankowski oraz aktywna uczestniczka oddziału Zofia Pylipienė Fot. z albumu rodzinnego
    Pozdrowić jubilatów przybyli także przedstawiciele oddziału ZPL w Wędziagole: prezes Ryszard Jankowski oraz aktywna uczestniczka oddziału Zofia Pylipienė Fot. z albumu rodzinnego

    Dom Jadwigi i Mariana Waszkiewiczów w Dużych Łapiach, co to leżą w rejonie kowieńskim, nietrudno znaleźć. Najlepszym drogowskazem jest duży drewniany krzyż stojący na podwórku tak, by dobrze był widziany z ulicy.

    Nietrudno też pomylić się co do właścicieli tego zabudowania, którzy na „pochwalonkę” odpowiedzą tak jak przed wiekami w każdym polskim domu: „Na wieki wieków amen” — świadczącą, że modlitwa w tym domu trwała i trwać będzie zawsze, bez względu na warunki, okoliczności.
    Żyje też tu język przodków, którego nie tylko nie zapomnieli, ale skutecznie przekazali swym dzieciom, wnukom, prawnukom…

    Nie na próżno zaczęliśmy opis spotkania z tą tak zacną rodziną, która ostatnio swój diamentowy jubileusz pożycia małżeńskiego tak hucznie obchodziła, od historii przetrwania. Bo jak niełatwo było i jest być Polakiem na tych ziemiach, wiedzą ci, którzy tu żyli, którzy stąd zostali wywiezieni, wypędzeni, wynarodowieni i którzy tak jak oni na swych dawnych ziemiach gospodarzą.

    Gospodarzą już raczej teoretycznie, wszak gospodarz domu niedawno swój piękny jubileusz 90-lecia obchodził, a i gospodyni osiemdziesiątkę już ma od lat prawie pięciu za sobą. Chociaż co do pani Jadwigi, to jest tak energiczna, tak tryskająca humorem że tego pięknego wieku jej by na pewno nikt nie dał. A co dopiero jak zaśpiewa!

    A przecież zarówno Jadwiga, jak też Marian oraz wszyscy Polacy na Litwie Kowieńskiej wycierpieli bardzo dużo. Stale byli przedmiotem ataków, podejrzeń. Ciągle krępowano ich działalność oświatową, kulturalną, a nawet gospodarczą, prześladowano nawet w kościołach.
    W wymownych słowach ujął to wszystko artykuł zamieszczony w „Dniu Kowieńskim” 22 kwietnia 1926 roku: „Nie od dzisiaj jesteśmy świadomi tej ponurej prawdy, iż skazano na zagładę 200-tysięczny odłam narodu polskiego na Litwie, osiadły tu od szeregu wieków, stanowiący najzamożniejszą i najbardziej inteligentną warstwę ludności kraju, opartą na solidnym fundamencie dobrobytu materialnego, a lśniącą promieniami starej, wspaniałej kultury”.

    Krewni, znajomi, sąsiedzi składali gratulacje szanownym Jubilatom Fot. z albumu rodzinnego
    Krewni, znajomi, sąsiedzi składali gratulacje szanownym Jubilatom Fot. z albumu rodzinnego

    Niedobitki Polaków pozostały w Kownie, Kiejdanach, Wędziagole, Łapiach. Ludzi twardych, w których polskiego ducha nie potrafił zabić nikt. Jak było niełatwo tu przetrwać, by zachować swą tożsamość narodową, przed laty na łamach „Kuriera” tak pisała m. in. o ojcu Mariana Waszkiewicza (który wraz z żoną Jadwigą jest bohaterem dzisiejszej publikacji) mieszkanka tegoż osiedla, kronikarka wszystkich wydarzeń, poetka, stała nasza wierna czytelniczka Jadwiga Gojlewicz: „Niedługo z odzyskanej wolności cieszył się rolnik Marian Waszkiewicz. 22 maja 1948 roku wraz z żoną i z młodszym synem Mieczysławem zostali wywiezieni na Sybir. Na zesłaniu byli do 1953 roku, kiedy to władze sowieckie zezwoliły Polakom, którzy mieli w dowodzie wpisaną narodowość, na wyjazd do Polski, bo na Litwę pozwolono wracać z wygnania dopiero po 1956 roku. Na Litwie pozostawał starszy syn Mariana Waszkiewicza, też Marian. Udało się mu ujść przed wywózką. Dożył odzyskania niepodległości przez Litwę i udało mu się też odzyskać dom rodzinny”.

    Ten dom rodzinny — to też przenośnia, bo gospodarze, jak się dowiem, odzyskali tylko ziemię.
    „I to po jakich trudach, po jakich moich wędrówkach po wszystkich urzędach. Czasami wyglądało, że nie dam rady, ręce opadały na tę krzywdę, że w wolnej Litwie też nie odzyskamy tego, co sowieci zabrali” — mówi Jadwiga. „Trudno powiedzieć, ile razy chodziłam, ale ojcowiznę Mariana »wybiłam«” — dodaje energiczna gospodyni.
    Obecny dom budowali sami. W latach dziewięćdziesiątych. Stary duży dom rodziny Waszkiewiczów, z którego sowieci zabrali rodzinę i wywieźli do Krasnojarska, był przystosowany jako budynek szkolny, a potem bolszewicy w jednej jego części umieścili świnie kołchozowe.
    Kiedy to Jadwiga mówi, dodaje: „Tak chcieli dotknąć do żywego nie tylko mego męża sierotę, który cudem pozostał niewywieziony, ale też wszystkich, by zobaczyli, że oni są wszechmocni”.

    Jak z tą wszechmocą wyszło, każdy wie, ale niepodległość Litwy nie tylko ziemię nie wszystkim zwróciła, ale Polacy dawnej Litwy Kowieńskiej nie mają też szkół polskich, mszy świętych w języku polskim. Skoro chodzi o kościół, to pozytywnym wyjątkiem jest Wędziagoła. Więc jeżeli ktoś z mieszkańców dawnych szlacheckich osiedli opisanych w „Potopie” Sienkiewicza chce do Boga w języku ojczystym się zwrócić, jedzie do Wędziagoły.
    Ale z drugiej strony, jak za chwilę się dowiem od Waszkiewiczów, gdyby i msze odrodzono, to nie byłoby komu już się modlić po polsku — ludzie się wynarodowili, wielu przybyszy najechało. Duże Łapie blisko Kowna, a duże miasto zawsze wabiło i wabi prowincjuszy.
    Jadwiga miejscowa. Z domu Iwanowska. W rodzinie było sześcioro dzieci, więc do pracy przywykła od dzieciństwa, tym bardziej, że jej mama młodo oślepła. Więc dziewięcioletnia Jadwiga z młodszą o rok siostrą musiały przejąć w swe dziecięce ciężar prowadzenia całego domu.

    „Byłyśmy mamy oczyma, to ona nam tłumaczyła, jak gotować, jak prać, zanim powoli nie przejęłam na swe dziecięce barki wszystkie prawie domowe obowiązki” — opowiada gospodyni.
    Życie Mariana, który cudem od wywózki się uchronił, (był w tym czasie w Koszedarach u babci) nie było łatwiejsze. Rodzice z Krasnojarska, gdzie zostali wywiezieni, nigdy na Litwę nie wrócili, repatriowali do Polski. Bali się kolejnych represji. W Polsce też zostali pochowani. Chcieli nieraz zabrać Mariana, ale on się uparł — ziemi rodzinnej nie opuści.
    Opiekowali się nim babcia, ciocia oraz ojciec Jadwigi, kolega ojca Mariana.
    Od tych smutnych tematów przeskakuję na weselszy i zadaję pytanie: „Kiedy i gdzie wypatrzył Panią mąż?

    Gości weseliła kapela ludowa „Šilas” („Bór”) Fot. z albumu rodzinnego
    Gości weseliła kapela ludowa „Šilas” („Bór”) Fot. z albumu rodzinnego

    Po chwili słyszę: „A po co miał wypatrywać. Znał mnie od dzieciństwa, a kiedy dorosłam, to na zabawach wioskowych często do tańca zaczął zapraszać”.
    Te zabawy wioskowe to osoby temat. Takich już od dawna nie ma. Ludzie chyba chcieli wynagrodzić sobie lata wojny oraz ciężkie powojenne, zbierali się hucznie po domach, śpiewali, tańczyli… No i pobierali.
    Ślub Jadwigi i Mariana był cichutki, bez orszaku, wszak rodziny najbliższej Mariana nie było. W miejscowym kościele przysięgli sobie dozgonną miłość i wierność i tak już 64 lata ze sobą w parze przez niełatwe pracowite życie kroczą.
    — Jak to 64? Przecież niedawno diamentowe gody obchodziliście, czyli 60 lat, więc jak to jest z tą matematyką? — pytam.
    — Ano, nie zdążyliśmy odświętować tego wydarzenia, kiedy nas 60-lecie zaskoczyło, więc odłożyliśmy do jubileuszu 90-lecia Mariana — mówi gospodyni. No i bawiliśmy się jak przystało.
    W rodzinie tej lubią się bawić. Jak żartują oboje, dlatego, że w młodości nie mogli sobie wesela porządnego sprawić, to potem na złote gody się „odkuli”.
    No i jak mieli nie cieszyć się, że diamentowych godów i nieco więcej się doczekali. Czy tak ważna jest ta statystyka, mówią zgodnie.
    W ciągu tych 64 lat było wiele chwil trudnych, wiele radosnych, jak w życiu każdego chyba człowieka. Najradośniejsze, kiedy rodziły się dzieci. Pierwszy syn, który na chrzcie świętym otrzymał imiona Mateusz Marian (to drugie koniecznie miało w tej rodzinie być, tak każe tradycja rodzinna), urodził się w roku 1953. Po latach sześciu Witold, a rok później — córka.
    Kiedy Jadwiga to mówi, raptem się zatrzymuje, tak że nie słyszę nawet imienia córeczki. Patrzy gdzieś daleko w dal i długo długo milczy. A po chwili kontynuuje: „Miała dziewięć lat, kiedy na śmierć potrącił ją samochód. Dwa lata serce moje konało po cichu. Sama chciałam do tego dołu skoczyć, ale potem się opamiętałam, przecież ją nie uratuję, a synów sierotami pozostawię” — mówi. Życie przecież musiało toczyć się dalej.

    Gospodarz domu 35 lat jako leśnik przepracował. Z tego to leśnictwa i budulec otrzymał pod budowę nowego przestronnego domu. Jadwiga nie tylko że nie siedziała bezczynnie, ale była tą siłą napędową dla bardzo pracowitego, ale spokojnego męża. Jak trzeba było coś załatwić, w tym — odzyskać ojcowiznę, do tego włączyła się ona.
    Jak dzieci podrosły, pracowała też w leśnictwie, w fabryce „Danga”. Aż sama się dziwi, że sił wystarczało na wszystko. Na ciężką codzienną pracę i na śpiew. Bo bez śpiewu żyć nie umiała i nie umie. Całe życie jest uczestniczką chóru parafialnego, w którym śpiewali także jej rodzice. Śpiewa też w miejscowej kapeli.

    O tym, że wiara dla jej rodziny była i jest bardzo ważna, świadczy także postawiony i poświęcony przed kilkoma laty krzyż. „Bardzo się cieszę, że udało mi się to zrobić, chciałam, by świadczył, że na tych ziemiach od wieków mieszkali chrześcijanie” — mówi gospodyni.
    Dzieci od dawna są dorosłe. Wnuki także. Pięciu prawnuków już się doczekali. Najradośniejszym momentem jest chwila, kiedy wszyscy jak ptaki do domu rodzinnego się zlatują.
    Na zakończenie naszej rozmowy w związku ze zbliżającym się Dniem Kobiet zadaję takie pytanie: „A czy mąż dla Pani kwiatki na 8 marca daruje?”.
    — My z innego pokolenia. U nas tej mody nie było. Na pewno piękna to moda obdarzać kwiatami kobietę, ale ważniejsze jest, by związek zawarty przed Bogiem był na dobre i na złe. Bo kiedy jest dobrze, rodziny są razem, a kiedy trudności zaskakują — ludzie o tej przysiędze zapominają. Jestem szczęśliwą kobietą, mnie się powiodło, bo w ciągu 64 lat mam obok siebie wiernego przyjaciela! — mówi z sentymentalnym uśmiechem Jadwiga Waszkiewicz.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Prezentacja książki „Tak teraz postępują uczciwi ludzie. Polacy z Wileńszczyzny ratujący Żydów”

    W wydarzeniu wzięła udział autorka książki, Ilona Lewandowska, Danutė Selčinskaja, kierowniczka projektu upamiętnienia ratujących Żydów Muzeum Historii Żydów im. Gaona Wileńskiego oraz przedstawiciele wydawcy, czyli Instytutu Polskiego w Wilnie. Wydarzenie rozpoczęło się od projekcji filmu „Świat Józefa”, który opowiada historię...

    Laurynas Kasčiūnas nowym ministrem obrony Litwy. Wśród priorytetów reforma poboru

    Prezydent ocenił kandydaturę Nominacja Kasčiūnasa została przedłożona prezydentowi przez premier Ingridę Šimonytė w zeszłym tygodniu, a głowa państwa powiedziała, że chce ocenić informacje dostarczone przez służby na temat kandydata.Arvydas Anušauskas, który do tej pory pełnił funkcję ministra, podał się do...

    Centrum Kultury Samorządu Rejonu Solecznickiego zaprasza na koncert chóru „Res Musica” z Gryfina

    Chór też zaśpiewa podczas nabożeństwa. Chór „Res Musica” w Gryfinie działa od 23 lat. Występował w kraju i za granicą. W swoim dorobku posiada złote, srebrne i brązowe dyplomy zdobyte na festiwalach i w konkursach chóralnych. Założycielem i pierwszym dyrygentem...

    Wiec w Wilnie w obronie oświaty [GALERIA]

    Więcej na ten temat w kolejnych numerach magazynu i dziennika „Kuriera Wileńskiego”. Fotodokumentację z wiecu organizowanego przez ZPL przygotował nasz fotoreporter, Marian Paluszkiewicz.