Więcej

    Banki same sobie zaprzeczyły

    Od momentu wprowadzenia na Litwie euro co i rusz w eterze pojawiały się wypowiedzi naczelnych bankowych celebrytów w kraju — ekonomistów Gitanasa Nausėdy i Nerijusa Mačiulisa, pracujących, rzecz jasna, dla największych banków mających, rzecz jasna, skandynawskich właścicieli — którzy tłumaczyli, że ceny wcale nie wzrosły, a wręcz zmalały, wyliczając procenty i pokazując słupki wykresów.
    Rzeczywistość nie poddała się ich zaklinaniu i obydwu panom, delikatnie mówiąc, pokazała słupka. Okazało się, że ceny, owszem, wzrosły. Ba, wzrosły w samych bankach. Oto bowiem w prasie klientka jednego z banków oburzyła się, że koszt szybkiego przelewu wzrósł o — bagatela — 2 400 procent! I wzrósł właśnie na skutek wprowadzenia europejskiej waluty, a nie zachłanności sieci handlowych, jak to ma miejsce w pozostałych przypadkach.
    I o ile można bankierów zrozumieć, że nie zauważyli wzrostu cen towarów w porównaniu do swej grubości portfela — bo i jak, skoro w okresie recesji ich banki notują dwucyfrowe wzrosty? — to jednak nie zauważyć, że sami podnieśli i tak horrendalne opłaty za usługi, chyba nie mogli.
    Tak oto banki, próbujące wmawiać ciemnemu ludowi, że nie ma wzrostu cen, że się ludziom wydaje, że to tylko zbiorowa histeria — same postąpiły wbrew własnej propagandzie.