Więcej

    Koniec historii i kres polityki

    Na początku lat dziewięćdziesiątych modne było powoływanie się na esej „Koniec historii?” filozofa Francisa Fukuyamy, który opierając się na Heglu, stwierdzał, że oto skończyła się historia — demokracja liberalna jest bowiem najdoskonalszym ustrojem, komunizm upadł i teraz już nic się nie będzie działo.
    Historia lubi płatać figle i szybko wyprowadziła go z błędu — kolejne wojny wybuchły bowiem w Czeczenii, byłej Jugosławii, na Amerykę napadnięto 11 września, Rosja dalej napada na sąsiadów i tak dalej.
    A demoliberalizm też się okazał być nie tak uniwersalny i mądry, jak choćby dawny republikanizm.
    I choć koniec historii nie nastąpił, przyszedł chyba kres polityki. Przyniósł go konsumpcjonizm i kultura biznesu medialnego, na skutek których polityka przestała się zajmować zapobieganiem problemom i ich rozwiązywaniem, a skupiła na reagowaniu na bieżące wydarzenia. Na ataki terroru w Paryżu reagowano marszami i mówieniem, że się jest Charlie, na Niceę — dwuznacznym znacznikiem #NiceAttack i opaskami na rękę „Nie rozjeżdżaj mnie”.
    Żadna z tych reakcji jednak nie zapobiega dalszym atakom terroru, do których demoliberalni politycy każą się „przyzwyczaić”. To kres polityki, do jakiej ktokolwiek inteligentny może jeszcze mieć cierpliwość.