Więcej

    Czego spodziewają się od Litwy uchodźcy z Syrii i Iraku

    Czytaj również...

    Rozmawiamy dalej, dostrzegam, że dokoła nas powoli gromadzi się coraz więcej osób
    Rozmawiamy dalej, dostrzegam, że dokoła nas powoli gromadzi się coraz więcej osób Fot. Witold Janczys

    Minął rok od chwili, gdy w Brukseli zapadła decyzja o rozmieszczeniu 160 tys. uchodźców w krajach Unii Europejskiej. Chociaż do początku 2018 roku Litwa zgodziła się na przyjęcie 1 105 uchodźców, na razie jest ich w kraju około setki.|

    Rok od ustanowienia przez Komisję Europejską kwot dla każdego z krajów Wspólnoty, udało się ulokować zaledwie 5 tys. przyjezdnych z Włoch i Grecji.
    „Kurier Wileński” w reportażu z ośrodka dla uchodźców w Rukle, gdzie przez pierwsze trzy miesiące pobytu na Litwie ci ludzie mieszkają, próbuje odpowiedzieć na pytanie, kim są uchodźcy: poszukiwaczami łatwego życia w krajach Unii, potencjalnymi zamachowcami, czy ludźmi, którzy chcą uczciwie pracować w kraju, który ich przygarnął?

    Droga do Rukli, to 90 kilometrów, półtorej godziny jazdy mija błyskawicznie, w myślach wertuję pytania, które zamierzam zadać uchodźcom. Jest ich wiele, jednak jeszcze nie wiem, że rozmowa potoczy się w zupełnie innym kierunku niż zakładałem. Pierwszą osobą, którą spotykam w Rukle, jest dyrektor ośrodka Robertas Milianas. Kilka słów powitania i już idziemy razem z dyrektorem do jednego z budynków ośrodka.
    I tu mam niespodziankę. Dziś do ośrodka przybyła ponad 20-osobowa grupa uchodźców. Pracuje z nimi jedyny tłumacz z arabskiego na litewski.
    Chwila konsternacji — przecież nie znam arabskiego, a oni prawie na pewno nie znają ani angielskiego, ani żadnego z europejskich języków, którymi się potrafię posługiwać!
    Nic bardziej mylnego, mimo że większość faktycznie mówi tylko po arabsku, jest tu również kilka osób, z którymi, jak zapewnia dyrektor, można się dogadać po angielsku.
    Czekam kilkanaście minut, z każdą chwilą konsternacja jest coraz większa, pojawiają się uchodźcy, może ci, co znają angielski? Nie… mile się uśmiechają w odpowiedzi na moje próby przywitania się, kiwają przecząco głowami i znikają w drzwiach ośrodka. Znowu czekam, zaczynam się niecierpliwić. Po chwili z ośrodka wychodzi kilkuosobowa grupka, od której odłączyło się dwóch mężczyzn i zmierza w moim kierunku.
    Rozumiem, że są to ci uchodźcy, którzy mają mówić po angielsku i są w ośrodku od dwóch miesięcy. Przedstawiają się: Zahir, ten bardziej smukły, jest Syryjczykiem, tu w ośrodku jest razem z żoną i synem. Drugi — Briar, jest Kurdem. Do Unii uciekł z Iraku, w ośrodku też jest z żoną. Zamieniamy ze sobą kilka słów, w miarę dobrze po angielsku mówi Zahir, Briar nie radzi sobie zbyt dobrze z angielskim.
    Trudno! Zahir odpowiada na moje pytania i robi za tłumacza, tłumacząc Briarowi moje pytania.
    Syryjczyk Zahir z zawodu jest elektrykiem, Kurd Briar — kucharzem. Zahir jest wesołkiem, ciągle się uśmiecha, szybko stara się nawiązać kontakt. Kilka minut, a już mówi do mnie „przyjacielu”, z kolei Briar ma smutne oczy, podczas całej naszej rozmowy ani razu się nie uśmiechnął. Wiem, że w Syrii toczy się wojna domowa, wszyscy walczą ze wszystkimi, a w Iraku trwają walki z dżihadystami z ISIS, ale i tak pytam ich o dom.

    Uchodźcy mimo że są wdzięczni Litwie za przytulek, obawiają się że nie dadzą rady ani znaleźć pracę ani wyżywić liczne rodziny Fot. Witold Janczys
    Uchodźcy mimo że są wdzięczni Litwie za przytulek, obawiają się że nie dadzą rady ani znaleźć pracę ani wyżywić liczne rodziny Fot. Witold Janczys

    — Syria była piękna, do wojny mieliśmy wszystko. Morze, piękne góry i lasy, żyzną ziemię, szkoły, szpitale i supermarkety. Teraz nie mamy niczego, wojna nam wszystko zabrała. Jest gorzej niż we wszystkich amerykańskich filmach o wojnie razem wziętych — tłumaczy Zahir. Przerywa, wspomina, brakuje mu tchu. Opanowuje się i po chwili ciągnie dalej swoją opowieść.
    — Przyjacielu, pracowałem w Iraku, bo u nas w Syrii nie ma pracy. Pewnego popołudnia zatelefonowała do mnie żona i szlochając powiedziała, że szkoła, w której uczą się nasze dzieci, trafiła pod ostrzał. Dzięki Bogu, że Ibrahim, mój syn, ocalał, ale moje dziecko przeżyło piekło. Widział, jak pocisk rozerwał na kawałki jego kolegów — mówi Zahir. Właśnie po ataku na szkołę, jak mówi Zahir, zdecydował z żoną, że zabiorą dzieci i będą uciekać. Dokąd? Do Europy, oczywiście. Pytam, czy są z żoną zadowoleni, że są w Europie, ale na Litwie. Zahir milknie na chwilę, a gdy odpowiada, mówi poważnie, wesołość, którą demonstrował niedawno, znowu znika.
    — Czy mnie się na Litwie podoba? Na razie chcę się rozejrzeć, zrozumieć ten kraj. Jeżeli mnie się spodoba, to oczywiście, że zostanę tu z rodziną, jeżeli nie dam rady tu się integrować — wyjadę. Chcę pracować, zarabiać pieniądze, aby wyżywić moją rodzinę, jestem pokojowo nastawionym muzułmaninem — dodaje Zahir. Idę za ciosem i pytam o mało pokojową ISIS. Dlaczego tak wielu w Syrii i Iraku popiera dżihadystów?

    Syryjczyk po chwili zastanowienia się odpowiada:
    — Przyjacielu (znowu jestem jego przyjacielem), my, Syryjczycy, walczymy przeciwko ISIS, a nie walczymy w jej szeregach. Do ISIS garną się fanatycy z Maroka, Egiptu, Uzbekistanu, Afganistanu, Chin, Czeczenii i nawet Europy. Miałem kolegę, wojskowego, rok temu zginął walcząc z dżihadystami. Opowiadał, że kiedyś poddali im się dżihadyści z Francji i Wielkiej Brytanii — przysięga Zahir.
    Rozmawiamy dalej, dostrzegam, że dokoła nas powoli gromadzi się coraz więcej osób. Pojawiają się dzieci, które odważnie dokazują skacząc na schodach, prowadzących do ośrodka. Robi się wesoło i głośno, aż dorośli mężczyźni postanawiają zaprowadzić porządek. Pada kilka ostrych słów po arabsku, dzieci cichną i robią się poważne. Tymczasem my z Briarem i Zahirem kontynuujemy rozmowę.

    Postanawiam spytać Briara, co zmusiło go do wyjazdu z Iraku — Zahir robi za tłumacza. Briar odpowiada półgębkiem, przede wszystkim mówi oczywiście o groźbie zamachów, które organizują zwalczające się ugrupowania religijne, polityczne i dżihadyści.
    — Mamy w Iraku strefy spokojne, wolne od dżihadystów, w których wojny nie ma, ale jednocześnie nie ma tam żadnej pracy, żadnych pieniędzy. Tam, gdzie można zarobić, są bojownicy z ISIS. Na Północy Iraku dżihadyści mordują wszystkich: Kurdów, Żydów, chrześcijan i muzułmanów — tłumaczy Briar.
    Z kolei złośliwie się uśmiechając Zahir wypowiedź kolegi uzupełnia również informacją, że ponoć Briar miał kłopoty z rodziną żony, poważne kłopoty, które mogły się skończyć tym, że teść mógłby Briara zamordować. Nie wiem, czy słowa Zahira traktować poważnie, chwilowo jednak przyjmuję je za dobrą monetę.
    Staram się znowu skierować rozmowę na tory tego, jak się im podoba na Litwie. Udaje mi się — po dłuższej rozmowie i Briar i Zahir są bardziej skłonni do zwierzeń. Nie trzeba wiele czasu, aby obaj zgodnie zaczęli mówić, że mimo iż są bardzo wdzięczni Litwie za azyl i pomoc, to bardzo niepokoją się o swoją przyszłość w tym kraju.

    — W ośrodku możemy pozostać na okres trzech miesięcy, za ten czas musimy nauczyć się podstaw litewskiego, znaleźć pracę, wynająć mieszkanie i stać się częścią społeczeństwa. Chciałbym spytać, czy jakiś Europejczyk, gdyby trafił do Syrii, czy dałby radę za trzy miesiące nauczyć się arabskiego i znaleźć pracę?! — żalił się ściskając dłonie w pięści Briar. Rozżalony mężczyzna stwierdził, że mimo cotygodniowych wizyt na giełdzie pracy, miejscowym pracodawcom i przedsiębiorcom wcale się nie śpieszy proponować mu pracę. Z podobnymi problemami boryka się Zahir.

    — Jesteśmy na Zachodzie, uratowani, ale Litwa nie jest taka jak inne zachodnie kraje. Nie jest taka jak Niemcy, ani Szwecja. Tak, jestem z wami i chciałbym być dalej, ale proszę o możliwość, o wędkę do znalezienia pracy i zarabiania na życie — mówi Zahir.
    Syryjczyk zapewnia, że ma krewniaków w Niemczech, Wielkiej Brytanii i Szwecji, zdecydowanie tłumaczy, że gdyby nie udało się znaleźć pracy, co dałoby mu możliwość utrzymania rodziny tu na Litwie, wyjedzie do rodziny na Zachód.
    Proszę go, aby zadał tylko jedno, właśnie to pytanie — co dalej? — zgromadzonym i uważnie przysłuchującym się dźwiękom obcej dla nich, angielskiej mowy mężczyznom. Rozpoczyna się szybka wymiana zdań pomiędzy nimi a Zahirem, słowa i zdania po arabsku zlewają się w jeden potok. Po chwili Syryjczyk zaczyna mi tłumaczyć. Zatacza ręką koło, wskazuje na dwóch mężczyzn. Mówi, że byli rybakami, jeden z nich ma sześcioro dzieci, tu na Litwie są z rodzinami, chcą szukać pracy w zawodzie, ale czy znajdą? Jeszcze jeden gest i już wskazuje na starszego posiwiałego mężczyznę. Ten jest rolnikiem, w Syrii do niego należało 10-hektarowe gospodarstwo, ma dziewięcioro dzieci. Jak pozostali chce szukać pracy w zawodzie, ale gdy pyta mnie za pośrednictwem Zahira, czy da się na Litwie pracując na farmie wyżywić tak liczną rodzinę, wynajmując mieszkanie — nie wiem, co mu odpowiedzieć…
    Teraz role się zmieniają, to oni zadają pytania, a ja staram się jak mogę im odpowiedzieć, mówię o życiu na Litwie. Rozmawiamy tak jeszcze przez kilkanaście minut, aż pojawia się dyrektor Milianas. Rozumiem, że czas się kończy, żegnam Zahira, Briara i resztę, ściskam dłonie, życzę powodzenia…
    W drodze powrotnej do domu borykam się z uczuciem smutku. Każdy z ludzi musi mieć miejsce, dom, do którego mógłby kiedyś wrócić. Ci ludzie nie mają…

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Solecznicki Polak w litewskim wojsku: „W razie konieczności poprowadzę ludzi do walki”

    Witold Janczys: Na czym dokładnie skupia się twój kierunek studiów? Daniel Kumidor: Łączy obronę cywilną i wojskowość. Uczymy się tego, jak na przykład zorganizować obronę cywilną, jak pracować z cywilami. Uczymy się też dowodzenia plutonem, czyli oddziałem złożonym mniej więcej...

    Niemenczyńska Polka w litewskim wojsku: „Całym sercem z Ukrainą”

    W litewskim wojsku Katarzyna ma stopień starszego szeregowego, kieruje transporterem opancerzonym M-113 — pełni służbę w kompanii piechoty zmotoryzowanej w Centrum Szkolenia Bojowego im. gen. Adolfasa Ramanauskasa. Do wojska, jak sama opowiada, trafiła trochę przez przypadek, trochę przez miłość...

    Ukraiński żołnierz dla „Kuriera”: „Przyszli mordować nasze dzieci, kobiety i starców. Nie żałuję ich, jestem żołnierzem”

    Anton ma 28 lat, urodził się w Mukaczewie, w obwodzie zakarpackim na Ukrainie. Brał udział w wydarzeniach na Majdanie. Po tym, gdy w 2014 r. wspierani przez Rosję separatyści opanowali część miast w obwodach donieckim i ługańskim, zgłosił się...

    Jesteśmy źli na to piekło, które Rosja urządziła na Ukrainie

    „Kurier Wileński” rozmawia z Andriusem Tapinasem, litewskim dziennikarzem i działaczem społecznym, który ostatnio uruchomił społeczną zbiórkę na zakup dla walczącej z rosyjską napaścią Ukrainy nowoczesnego drona Bayraktar TB2. Skąd się u Pana pojawił pomysł zorganizowania społecznej zbiórki na dużego drona...