Więcej

    Janina Gieczewska: 17 września 1939 roku płakaliśmy, że Polski już nie ma…

    Czytaj również...

    19 września sowieci weszli do Wilna. "Nie poszliśmy witać Armii Czerwonej"– mówi pani Janina    Fot. archiwum
    19 września sowieci weszli do Wilna. „Nie poszliśmy witać Armii Czerwonej”– mówi pani Janina Fot. archiwum

    „Miałam 15 lat, nie miałam pojęcia, co to wojna — opowiada Janina Gieczewska. — Dziś, po latach, pamiętam przede wszystkim ten przerażający strach”.

    We wrześniu 1939 r. Janina Gieczewska była uczennicą III klasy Gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej. Wojnę znała tylko z opowieści rodziców. Rzeczywistość, która się zbliżała, miała być jednak o wiele bardziej przerażająca niż wspomnienia najbliższych.
    — Atmosfera grozy panowała wokół już w sierpniu. Niewiele z tego rozumiałam, tylko tyle, że wszyscy jesteśmy zagrożeni — opowiada w rozmowie z „Kurierem”.
    Ostatnie tygodnie lata Janina spędziła u swojej chrzestnej matki w Druskiennikach.
    — Moja chrzestna mama była właścicielką pięknej willi „Promień”. Spędziłam tam dwa tygodnie. Pod koniec sierpnia, gdy już była ogłoszona mobilizacja, wracałam do Wilna. Ledwo mi się to udało, jechałam na stojąco. W pociągach ludzie strasznie się tłoczyli. Każdy ciągnął do domu — wspomina.

    Nikt z podróżnych, próbujących w pośpiechu wrócić do domu nie wiedział, że o dalszych losach Polski zadecydowali już przywódcy Niemiec i ZSRS. 23 sierpnia podpisany został dokument, który nie przewidywał na mapie Europy miejsca dla niepodległej Rzeczypospolitej. O tym sojuszu dwóch totalitarnych mocarstw prof. Andrzej Garlicki pisał: „Pakt Ribbentrop-Mołotow nazywa się często IV rozbiorem Polski. Ta nazwa dobrze oddaje jego istotę. Dwa sąsiadujące z Polską państwa zawarły porozumienie dotyczące podziału jej terytorium pomiędzy siebie. Po kilku tygodniach porozumienie to zostało zrealizowane”.

    Janina Gieczewska Fot. Marian Paluszkiewicz
    Janina Gieczewska Fot. Marian Paluszkiewicz

    — O wybuchu wojny dowiedzieliśmy się z radia. Pamiętam odezwę do narodu i wystąpienie prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego. Niedługo potem zaczęły się bombardowania — opowiada Janina Gieczewska. Podkreśla, że pomimo wiadomości i nalotów, dosyć długo ludzie w jej najbliższym otoczeniu nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo są zagrożeni.
    — Mieszkałam z rodzicami przy Rossie. W czasie bombardowania staliśmy w drzwiach domu i patrzyliśmy na spadające bomby. Zupełnie nie przychodziło nam do głowy, że trzeba się ukryć, szukać schronu — wspomina.

    Jedna z bomb spadła niedaleko, na jeden z domów na wzgórzu.
    Zginęła wtedy 7-osobowa rodzina. Pochowani zostali na Nowej Rossie, niedaleko kolumny z napisem: „Wilno swoim wybawcom”. Pani Gieczewska pamięta, że kiedyś nad tą kolumną znajdował się orzeł, który został strącony po przejęciu Wilna przez Litwinów.
    Pomimo tragedii i złych wiadomości z frontu Polacy nie tracili jednak nadziei.
    — Bardzo przeżywaliśmy obronę Westerplatte. Radio nieustannie nadawało komunikaty, wszyscy się bali, ale wierzyliśmy, że Polska nie upadnie — opowiada Janina Gieczewska.

    W końcu nadszedł 17 września.
    — To był najstraszniejszy dzień. Każdy myślący człowiek, wszyscy moi bliscy, znajomi, płakali, że nie ma już Polski. — podkreśla pani Janina.

    Obrona Wilna trwała tylko 2 dni. Strona sowiecka twierdziła, że w walkach o miasto straciła tylko 13 zabitych, 5 czołgów i 4 samochody pancerne. W rzeczywistości jej straty były znacznie większe — pojedyncze sowieckie raporty mówią o 18 zniszczonych łącznie czołgach. Straty polskie nie są dokładnie znane. Tragiczny los spotkał wziętych do niewoli obrońców miasta — wielu z nich sowieci zamordowali pod Wilnem.

    Armia Czerwona od razu rozpoczęła grabież Wilna
    Armia Czerwona od razu rozpoczęła grabież Wilna Fot. archiwum

    Na Rossie można zobaczyć groby trzech żołnierzy, którzy polegli 18 września 1939 r. Przez lata opowiadano, że żołnierze ci padli od kul sowieckich, do końca pełniąc swoją wartę honorową przy grobie marszałka Józefa Piłsudskiego.
    Ich śmierć stała się legendą. Czy rzeczywiście zginęli na warcie? Kto by stał na warcie w taki czas? Najważniejsze jest jednak, że byli to polscy żołnierze, którzy zginęli za Wilno.

    Już 19 września sowieci weszli do miasta.
    — Nie widziałam wejścia Armii Czerwonej. Nie poszliśmy ich witać — mówi pani Janina. — O rozmowach z żołnierzami sowieckimi dowiedziałam się od swojego ojca. Cały czas pytali, „czy strasznie was tu gnębiła ta burżuazja?” Opowiadali też, jak u nich jest dobrze. To chyba miała być ta ich propaganda. Ale przecież wszyscy widzieliśmy, jak nędznie są umundurowani, zupełnie nie do porównania z polskim wojskiem. I te ich z daleka śmierdzące buty, wysmarowane dziegciem… Nie dało się uwierzyć, że rzeczywiście w sowieckiej Rosji może być dobrze.

    Pomimo opowieści o sowieckim dobrobycie Armia Czerwona od razu rozpoczęła grabież Wilna. Demontowano i wywożono całe fabryki, wszystko, co miało wartość.
    — Ja sama byłam świadkiem, jak na ciężarówkę ładowali wielkie złocone ramy od obrazów. Pewnie wywozili jakieś muzeum — zauważa Gieczewska.

    O dalszych losach Polski zadecydowali  przywódcy Niemiec i ZSRS. 23 sierpnia 1930 roku Fot. archiwum
    O dalszych losach Polski zadecydowali przywódcy Niemiec i ZSRS. 23 sierpnia 1930 roku Fot. archiwum

    Sowiecka władza dopiero zaczynała pokazywać, na co ją stać. W Wilnie panował coraz większy strach, bo zaczęły się aresztowania
    — Aresztowali przede wszystkim wybitnych ludzi. Na Łukiszkach znalazł się m. in. nasz lekarz rodzinny, doktor Jan Bublej, wspaniały człowiek. Jego rodzina została bez środków do życia. Przyjaźniliśmy się, moja mama starała się im pomagać — wspomina Gieczewska. — Wielu wspaniałych ludzi nie wytrzymywało więzienia, potem zaczęły się wywózki. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny.

    Po wejściu okupanta okazało się, że także na Wileńszczyźnie nie brakuje zwolenników nowego porządku.
    — Jak spod ziemi pojawili się komuniści. Nikt o nich nie słyszał wcześniej, a tu nagle są. Polaków też trochę było wśród nich — mówi pani Janina.

    Wszyscy mieszkańcy bardzo dotkliwie odczuwali problemy z zaopatrzeniem, jakie zaczęły się po wejściu Armii Czerwonej.
    — W sklepach nic nie można było kupić. Nie było zresztą za co. Nasze pieniądze straciły wartość. Nie było przecież żadnej wymiany, a polska waluta po prostu przestała być uznawana. Moi rodzice mieli oszczędności w PKO. Wszystko przepadło. Całą wojnę były problemy z zaopatrzeniem, w zasadzie głód, ale radziliśmy sobie — wspomina świadek wydarzeń.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Rozmówczyni podkreśla, że nawet w czasie tak trudnym nadal starano się dbać o wygląd i ubranie.
    — Była nawet taka moda wojenna. Z dwóch starych sukienek szyło się jedną nową. Nawet ładnie to wyglądało. Same robiłyśmy nawet buty na lato. Podeszwę plotło się ze sznurka, trochę trzeba było się postarać, ale całkiem sympatyczne sandały wychodziły — wspomina. — Dziewczętom było łatwiej, każda coś potrafiła, starała się jakoś wyglądać. O wiele większy problem z odzieżą mieli mężczyźni. Tu trudniej było zrobić coś z niczego — i materiału trzeba więcej, i dobrego krawca.

    Wśród ludności pojawiła się wiadomość, że sowieci zmierzają przekazać Wilno Litwie. Już od 20 października rozpoczęła się ewakuacja wojsk, o czym świadczyło większe nasilenie transportów sowieckich wojsk na Wschód. Wilnianie cieszyli się, że armia, która w tak krótkim czasie zdążyła narobić tyle krzywd, odchodzi. Mieli nadzieję na lepsze.
    — Wiedzieliśmy, że Wilno zostanie przekazane Litwinom. Polacy nawet na to czekali, spodziewali się, że może sytuacja trochę się poprawi, zwłaszcza pod względem zaopatrzenia — wspomina Janina Gieczewska. Po przekazaniu Wilna Litwie w sklepach, co prawda, pojawiły się poszukiwane produkty, ale nadal brakowało pieniędzy. Wielu mieszkańców straciło pracę, a wymiana złotówek na lity była trudna i bardzo niekorzystna — za jednego złotego dawano ok. 30-50 centów. Nic więc dziwnego, że już 30 października doszło do pierwszych rozruchów w mieście.
    — Ogólnie nasza sytuacja wiele się nie poprawiła. Zresztą niedługo Litwini „poprosili” o przyjęcie ich do „bratnich narodów” i znów wróciła sowiecka władza — dodaje pani Janina.

    Wojna przyprowadziła do Wilna wielu uchodźców z centralnej Polski.
    — Przyjechało bardzo dużo Żydów i Polaków. Chodziłam do klasy z jedną dziewczyną z Warszawy, Aurelią. Trzeba przyznać, że państwo litewskie trochę im pomagało, zapewniało np. obiady — wspomina moja rozmówczyni. — Zastanawialiśmy się, dlaczego ci ludzie uciekają. My nie zamierzaliśmy uciekać. Chyba jakoś czuliśmy, że nie ma dokąd. Zresztą to była nasza ziemia. Nie chcieliśmy wyjeżdżać nawet po wojnie, gdy wielu Polaków wyjeżdżało przede wszystkim ze względu na zagrożenie wywózkami.
    — To są strasznie odległe czasy. Minęło tyle lat, a jednak te wspomnienia są bardzo żywe w pamięci — podsumowuje swoją opowieść Janina Gieczewska. — Na początku wojny mówiliśmy: „Aby do wiosny!”. No, przyszła wiosna, potem kolejna i kolejna… Nikt nie przypuszczał, że to będzie tak długo trwać. Że ten ustrój, który sowieci przynieśli na bagnetach, tyle wyrządzi krzywd. Największe straty to zniszczenie ludzkich umysłów. Sowieci zniszczyli inteligencję, zdeprawowali całe pokolenia. Przez 50 lat niszczyli Kościół i ludzką moralność. Powoli, powoli to się zmienia, ale pewnie jeszcze niejedno pokolenie musi się wychować, by naprawić szkody.

    IV ROZBIÓR POLSKI

    W wyniku dokonanego wspólnie z II Rzeszą rozbioru Polski Związek Sowiecki zagarnął obszar o powierzchni ponad 190 tys. km kw. z ludnością liczącą ok. 13 mln. Okrojona Wileńszczyzna została przez władze sowieckie w październiku 1939 roku uroczyście przekazana Litwie. Wkrótce miała jednak powrócić pod sowieckie panowanie— już w czerwcu 1940 roku Litwa razem z Łotwą i Estonią weszła w skład ZSRS.
    Liczba ofiar wśród obywateli polskich, którzy w latach 1939-1941 znaleźli się pod sowiecką okupacją, do dziś nie jest w pełni znana.
    „Uważa się, że w ciągu niespełna dwóch lat władzy sowieckiej na ziemiach zabranych Polsce represjonowano w różnych formach — od rozstrzelania, poprzez więzienia, obozy i zsyłki, po pracę przymusową — ponad 1 mln osób.
    (…) Nie mniej niż 30 tys. osób zostało rozstrzelanych, a śmiertelność wśród łagierników i deportowanych szacuje się na 8-10 proc., czyli zmarło zapewne 90-100 tys. osób” — pisał prof. A. Paczkowski.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Liczy się tylko uczciwa, sumienna praca. Szkic do portretu Janiny Strużanowskiej

    Na pozostanie w Wilnie zdecydowała się w bardzo świadomym celu. Chciała, żeby ktoś w tym mieście za 30 czy 50 lat mówił jeszcze po polsku…  Na jej oczach dawne, wielokulturowe Wilno przestawało istnieć. Najpierw zagłada wileńskich Żydów, którzy od wieków...

    Radosław Sikorski: „Dzisiaj grozi nam ten sam kraj, który jest agresorem w Ukrainie”

    Podsumowując wydarzenie w Trokach – główny powód przyjazdu szefa polskiej dyplomacji na Litwę – Radosław Sikorski zauważył:  – To jest spotkanie, które ma swoją renomę. Bywałem na wcześniejszych edycjach i bardzo mi miło, że drugą edycję zagraniczną jako minister spraw...

    Nikogo nie ominął prezent

    W tym świątecznym okresie nie mogło zabraknąć życzeń, które złożyli Polakom z Litwy przedstawiciel Ambasady RP w Wilnie Andrzej Dudziński, I radca-kierownik Wydziału Polityczno-Ekonomicznego, oraz organizatorzy koncertu – Mikołaj Falkowski, prezes zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana...

    Tych nie trzeba zmuszać do nauki historii

    Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego po raz kolejny zorganizowała w Domu Kultury Polskiej w Wilnie konkurs „Historiada”.  – Dziękuję, że wam się chce, że nie musicie się zmuszać, ale z ochotą przystępujecie do tych lektur, które wam...