Więcej

    Magdalena Grochowska: zerwać maskę, posiąść tajemnicę

    Czytaj również...

    „Chciałam zmienić stereotyp, zerwać z Giedroycia tę czysto polityczną maskę. W pewnym sensie mi się udało, ale Giedroyc nadal pozostaje tajemnicą” — mówi Magdalena Grochowska Fot. Małgorzata Kozicz , zw.lt
    „Chciałam zmienić stereotyp, zerwać z Giedroycia tę czysto polityczną maskę. W pewnym sensie mi się udało, ale Giedroyc nadal pozostaje tajemnicą” — mówi Magdalena Grochowska Fot. Małgorzata Kozicz , zw.lt
    fot-2
    Biografię Jerzego Giedroycia autorstwa Magdaleny Grochowskiej wydało w języku litewskim Centrum Wydawnictw Naukowych i Encyklopedii (lit. Mokslo ir enciklopedijų leidybos centras) Fot. Joanna Bożerodzka, zw.lt

    Rozmowa z Magdaleną Grochowską, autorką biografii Jerzego Giedroycia

    Po 6 latach Pani książka „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu” doczekała się wydania litewskiego, w którym zrezygnowano z podtytułu.

    Dopiero dzisiaj, podczas rozmowy w Radiu „Znad Wilii” uświadomiłam sobie, że rezygnacja z podtytułu w wydaniu litewskim była słuszna. Przecież marzenie Giedroycia nie dotyczyło tylko Polski, ale całej Europy Środkowo-Wschodniej. To marzenie było kołem zamachowym dla Giedroycia, ale także dla całego Instytutu Literackiego, którym kierował. Wejście w jego świat zmusza do wyjścia poza polsko-centryczny sposób myślenia.

    W jednym z wywiadów mówiła Pani, że lubi podążać za bohaterami swoich reportaży, odwiedzać miejsca, w których byli. Od czego zaczęła Pani podążanie za Giedroyciem?

    Była to podróż bardziej intelektualna, niż geograficzna. Zaczęłam od lektury — kanonu, który trzeba przeczytać, żeby próbować zbliżyć się do jego myśli. Dostałam od kolegi całą bibliotekę na temat paryskiej „Kultury”. 10 lat temu, kiedy zaczynałam pracę nad książką, było to ok. 100 tytułów. Dziś jest ich jeszcze więcej. Kolega powiedział mi wtedy: „Masz czytania na rok”. „Jak to na rok? W ciągu roku muszę napisać książkę” — odpowiedziałam. Biografia powstawała jednak 3 lata. Rzeczywiście, czytanie zajęło mi rok, a potem przyszedł czas na spotkania z ludźmi, którzy znali Giedroycia osobiście. To był ostatni moment, by ich „złapać”. Czułam oddech czasu na plecach; rozmawiałam z 35 osobami bezpośrednio związanymi z Giedroyciem. Do dziś wykruszyło się z nich już 11.
    Niewielkie grono pracowników Maisons Lafifitte, gdzie znajduje się siedziba polskiego „Instytutu Literackiego” z lekką nieufnością podchodziło do kolejnej dziennikarki z Polski, która „czegoś chce się dowiedzieć”.
    To było specyficzne środowisko, trochę wyspa; archiwum, rządzące się swoimi prawami. To były piwnice, do których można było być zaproszonym, lub nie. Dopiero w czasie drugiego pobytu zostałam zaproszona do piwnic, gdzie znajdowały się agendy Giedroycia. Patrząc na plany jego zajęć, uświadomiłam sobie, że przez 50 lat był przykuty do biurka. I do swojego marzenia o innej Europie.

    Czy wizyty w Maisons-Laffitte pozwoliły na spotkanie z duchem Giedroycia?

    Gabinet, biurko są ważne, ale serce Giedroycia bije przede wszystkim w jego listach. W Maisons-Laffitte na początek otrzymałam korespondencję z Anielą Mieczysławską, jedną z sióstr Lilpop, która po wojnie znalazła się w Stanach Zjednoczonych, gdzie była przedstawicielką „Kultury”. Jej korespondencja z Giedroyciem trwała blisko pół wieku. Giedroyc w swoich listach tłumaczy jej podstawowe założenia „Kultury”, opowiada o swojej wizji Europy Środkowo-Wschodniej. Była to kształcąca lektura dla kogoś, kto chce wniknąć w jego świat.
    Podążanie za Giedroyciem to była też podróż w czasie, bo przecież jego życie łączy kilka epok. Giedroyc ociera się o rewolucję w Moskwie, przyjeżdża do Polski tuż po odzyskaniu przez nią niepodległości, przeżywa głęboko zamordowanie pierwszego prezydenta, Gabriela Narutowicza z rąk nacjonalisty, co według mnie naznaczyło myślenie redaktora na całe życie. Już w międzywojniu tworzył środowisko wokół swoich pism: „Buntu Młodych”, potem „Polityki”. Zajmował otwarte stanowisko w palącej kwestii mniejszości narodowych. Tak tworzył się program oparty na pluralizmie i dialogu. Swój pełny wyraz znalazł w „Kulturze”, w koncepcji Giedroycia i Juliusza Mieroszewskiego, nazwanej ULB — Ukraina, Litwa, Białoruś.

    Czy w jego myśli można szukać związku z jeszcze dawniejszą przeszłością? Z jego korzeniami z terenów Wielkiego Księstwa Litewskiego?

    Z pewnością łączyły go z tą tradycją korzenie i sentyment. Jednak Giedroyc był zawsze wychylony ku przyszłości. Obce mu było myślenie w kategoriach jagiellońskich. W 1952 r. opublikował w „Kulturze” list alumna z RPA, który stwierdzał, że w Wilnie powinna powiewać litewska flaga, a w Kijowie ukraińska. Ten list, opublikowany zaledwie 7 lat po wojnie, wywołał skandal w środowisku emigracyjnym. Rany były jeszcze pootwierane, na Zachód trafili przecież uchodźcy z Kresów, których nowy porządek Europy pozbawił wszystkiego. Tym właśnie ogołoconym ludziom Giedroyc mówił: „Nie będzie rewizji granic, nie będzie powrotu do przeszłości”. To była odwaga rewolucjonisty.

    Pisze Pani o „Polsce ze snu”. Czy Giedroyc miał także swoje marzenie o Litwie?

    Giedroyc myślał bardziej w kategoriach regionu Europy Środkowo-Wschodniej. On nie jest postacią, która należy tylko do Polski, albo tylko do Litwy. Nie szukał rozwiązań szczegółowych; tworzył ramy, które teraz my możemy wypełniać konkretną treścią. Ale potrafił też zajmować się bardzo lokalnymi problemami. W jednym z listów do Czesława Miłosza, który w 1989 r. miał odwiedzić Sejny, zawarł kilka konkretnych rad na temat budowania dobrych, polsko-litewskich relacji. Niech Miłosz przeczyta w katedrze w Sejnach fragment listu do Koryntian po litewsku… W rozmowach z politykami niech zabiega o utworzenie konsulatów w obu krajach i stypendia dla tłumaczy… Niech zwróci ich uwagę na to, co się dzieje na wydziale lituanistyki w Poznaniu — zdaniem Giedroycia — niemrawym. Był bardzo czujny, zawsze wierny duchowi dialogu. Właśnie „dialog” to słowo-klucz do Giedroycia.

    Co napędzało redaktora „Kultury”? Skąd czerpał siłę do pracy?

    Mówił o sobie: „Moją siłą jest pesymizm”. To przewrotne, bo pesymizm ogranicza człowieka swoją czarną perspektywą. Kiedy pytano Giedroycia, co u niego słychać, odpowiadał: „Jak najgorzej”. Ale przecież gdyby nie wierzył, że dokona przełomu w myśleniu Wschodnich Europejczyków, nie wytrwałby życia „zakonnika” w Maisons-Laffitte, ascety, człowieka samotnego i bezgranicznie oddanego swojej pracy.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Przez cały czas rozmawiamy o Giedroyciu „zewnętrznym”, o jego pracy, ideach, ale przecież udało się Pani dotrzeć także do jego życia wewnętrznego…

    Niedawno, na konferencji w Łodzi usłyszałam zarzut, że dokonałam pewnego rodzaju nadużycia. Dotknęłam sfery osobistej Giedroycia, a przecież, jak powiedziano, był człowiekiem bardzo zamkniętym i nieprzystępnym. Istotnie, był skryty, chłodny, czasem odpychający, ludzie się go bali. Odpowiedziałam jednak, że nie wyobrażam sobie biografii pozbawionej wątku życia osobistego. Chodziło o postać Agnieszki Osieckiej, z którą poznali się w Maisons-Laffitte w 1957 r. W pierwszym wydaniu książki ich relacja jest ledwie zarysowana. Wiedziałam, że łączyła ich miłość, ale nie miałam źródeł, na które mogłabym się powołać. Niedługo potem Fundacja Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej opublikowała materiały dotyczące ich spotkań. Zdecydowałam się na rozszerzenie tego wątku w drugim wydaniu, ponieważ miłość uczłowiecza Giedroycia, pokazuje, że nie był „zimnym polipem redakcyjnym”, jak nazwał go pisarz Andrzej Bobkowski.
    Jest list, w którym Giedroyc pisze o sobie mniej więcej tak: jestem jak grajszafa, do której wrzuca się pomysł, a ta wypluwa idee polityczne. Czuł się zredukowany do „producenta idei”, „zwierzęcia politycznego”. Chciałam zmienić ten stereotyp, zerwać z niego tę czysto polityczną maskę. W pewnym sensie mi się udało, ale Giedroyc nadal pozostaje tajemnicą.

    A może to zredukowanie, o którym Pani mówi, i wynikająca z niego samotność były po prostu ceną, jaką musiał zapłacić za swoje zaangażowanie?

    Oczywiście, Giedroyc był świadomy tej ceny. Niezwykle trudne jest połączenie życia prywatnego z realizacją idei. Ja miałam podobny problem pisząc książkę. To były trzy lata, o których moja córka, wtedy nastolatka, powiedziała: „Zostawiłaś mnie dla Giedroycia”.
    Moja przygoda z Giedroyciem trwa już ponad 10 lat. Po trzech latach „niewolnictwa” chciałam wreszcie się wyzwolić. Ale nadal pozostaję w jego „wojsku”. Prof. Jerzy Pomianowski, współpracownik Instytutu Literackiego, mówił: „Giedroyc potrafi nawet nosorożca zmusić do tańca”. On rzeczywiście tak traktował swoich „żołnierzy”. Kto wchodzi w świat redaktora, chodzi w jego zaprzęgu do końca życia.

    Czy lata spędzone przy pracy nad książką miały wpływ na Pani światopogląd? Czy Giedroyc Panią zmienił?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Trochę zmienił, a trochę utwierdził w tym, że szłam właściwą drogą. Pochodzę z przeciętnej, polskiej rodziny z typem otwartego katolicyzmu „Tygodnika Powszechnego”. W Polsce bardzo długo nie mówiło się krytycznie o Kościele. Tymczasem „Kultura” nigdy nie cofała się przed żadnym tabu. Giedroyc miał odwagę patrzyć krytycznie nawet na pontyfikat Jana Pawła II. Kiedy zapytano go, co zostanie po jednej z pielgrzymek papieża do Polski, odpowiedział: „zbudowane nowe drogi”, bo jakiś fragment jezdni z tej okazji się pojawił. Chodziło mu o to, że Polacy przyjmują myśl Jana Pawła II bardzo powierzchownie, ubolewał nad papieską pomnikomanią. Takie wypowiedzi wówczas szokowały. Siła „Kultury” paryskiej polega właśnie na tym, że potrafiła dotykać najtrudniejszych spraw i pobudzać do myślenia. Giedroyc utwierdził mnie w przekonaniu, że warto odważnie wyrażać swoje zdanie.

    MAGDALENA GROCHOWSKA

    Od 1996 roku reporterka „Gazety Wyborczej”. Laureatka Grand Press 2005 w kategorii „reportaż prasowy”. Biografia „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu” przyniosła jej nagrodę „Odry”, „Polityki” oraz Nike Czytelników 2010. Wydała także zbiór esejów „Ćwiczenia z niemożliwego” oraz biografię „Strzelecki. Śladem nadziei”. Jej zbiór portretów „Wytrąceni z milczenia” (2005, 2013) w konkursie radiowej Dwójki trafił w 2014 r. do kanonu 25 lektur na ćwierćwiecze wolnej Polski.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Liczy się tylko uczciwa, sumienna praca. Szkic do portretu Janiny Strużanowskiej

    Na pozostanie w Wilnie zdecydowała się w bardzo świadomym celu. Chciała, żeby ktoś w tym mieście za 30 czy 50 lat mówił jeszcze po polsku…  Na jej oczach dawne, wielokulturowe Wilno przestawało istnieć. Najpierw zagłada wileńskich Żydów, którzy od wieków...

    Radosław Sikorski: „Dzisiaj grozi nam ten sam kraj, który jest agresorem w Ukrainie”

    Podsumowując wydarzenie w Trokach – główny powód przyjazdu szefa polskiej dyplomacji na Litwę – Radosław Sikorski zauważył:  – To jest spotkanie, które ma swoją renomę. Bywałem na wcześniejszych edycjach i bardzo mi miło, że drugą edycję zagraniczną jako minister spraw...

    Nikogo nie ominął prezent

    W tym świątecznym okresie nie mogło zabraknąć życzeń, które złożyli Polakom z Litwy przedstawiciel Ambasady RP w Wilnie Andrzej Dudziński, I radca-kierownik Wydziału Polityczno-Ekonomicznego, oraz organizatorzy koncertu – Mikołaj Falkowski, prezes zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana...

    Tych nie trzeba zmuszać do nauki historii

    Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego po raz kolejny zorganizowała w Domu Kultury Polskiej w Wilnie konkurs „Historiada”.  – Dziękuję, że wam się chce, że nie musicie się zmuszać, ale z ochotą przystępujecie do tych lektur, które wam...