Więcej

    Jak gorące dania to tylko z sejmu!

    Poprzednim razem pisząc o sejmie (przez dziennikarzy naprawdę ukochany!) pisałem, że to kopalnia tematów. Myliłem się. Nie trzeba zjeżdżać kilometry do wyrobiska, żeby w pocie czoła walić kilofem szukając cennego kruszcu.

    Pomysły na tematy leżą dosłownie pod nosem – wprost na talerzu. Bo sejm powinien się nazywać pomysłojadłodajnią!
    Dopiero przebrzmiał „samochodowy” skandal z sympatyczną młodą posłanką chłopo-zielonych (jak wcześniej mówił o niej lider tej partii – jego „prawą ręką”, a złośliwi – „prawą nogą na ramieniu”) a tu już mamy cały wysyp skandalików z tanio (a może i za darmo?) leasingowanymi autami od niewyspecjalizowanych firemek.
    Skandalików, powiem od razu, zalegalizowanych ostatecznie, bo prawo tego nie wzbrania, ale niesmak w społeczeństwie pozostał.
    Jeden po drugim posłowie zaczęli „przypominać”, że „gdzieś tam też mają jakieś umowy”. I pozycja i opozycja zaczęła po cichu prać (jak te pieniądze) swoje brudne autka, dodając je do obowiązkowo deklarowanych dochodów.
    Mam tylko jedno pytanie. Skoro tacy święci w sejmie siedzą, to dlaczego swoje wozy niedrabiniaste nie wynajmowali od dilerów oficjalnie prowadzących działalność gospodarczą, a od jakichś pokątnych agentów?
    Odpowiedź prosta. Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o… pieniądze. Które kiedyś prawdopodobnie „darczyńcy” od państwa poprzez dobre serca posłów otrzymali…
    Dziękuję, smacznie było! Pana kelnera – eee – posła poproszę o następne danie!