Więcej

    Józef Rybak: Bycie Polakiem na Litwie to prawdziwe bogactwo

    Czytaj również...

    Józef Rybak , Polak Roku Kuriera Wileńskiego 2016 Fot. Marian Paluszkiewicz

    Rozmowa z Józefem Rybakiem, Polakiem Roku 2016 Kuriera Wileńskiego, dyrektorem administracji samorządu rejonu solecznickiego

    Czym jest dla pana polskość, bycie Polakiem?

    To przywiązanie do swojej narodowości, do swego kręgu kulturowego. W tym dzisiejszym, bardzo zglobalizowanym świecie, staje się ono niezwykle ważne, zwłaszcza że mocno odczuwalne staje się nasilenie tzw. pseudoliberalności. Dla nas, mieszkańców Wileńszczyzny, mających chłopskie korzenie, bardzo mocne jest przywiązanie do swojej ziemi tutaj, na Kresach. Mamy tu, na tych terenach, bardziej wyostrzone poczucie polskości. To duma z przynależności do wielkiego, 60-milionowego narodu, w kraju i poza krajem polskim, który w historii cywilizacyjnej zaznaczył się bardzo mocno.

    Poprawną polszczyznę wyniósł pan z domu rodzinnego?

    Oczywiście. W domu czy na ulicy rozmawiało się wyłącznie po polsku. W czasach mego dzieciństwa i młodości nie pamiętano u nas ludzi innych niż Polaków. W malutkiej, wiejskiej szkole, takiej jak w przypadku mojej szkoły w Butrymańcach, wszystko od początku do końca było po polsku. Podobnie w domach. Nie była to jakaś sztandarowa polskość, wysoko wykreowana, ale taka cicha, codzienna, zdecydowana, twarda. Tym poczuciem przesiąkały dzieci.

    Potem to się zmieniło…

    Było kilku Rosjan, odgórnie nadesłanych przedstawicieli powojennej administracji, np. jakiś księgowy w sowchozie. Butrymańce bardzo długo opierały się kolektywizacji, był szereg głośnych spraw, gdyż kołchoz był przez dłuższy czas niszczony przez miejscowych ludzi. Było z tego powodu kilka wywózek. W końcu kołchoz i tak powstał a administracja była tworzona nie z miejscowych ludzi, ale z przyjezdnych. Byli to Rosjanie. Litwini pojawili się jako inteligencja rolnicza albo inteligencja nauczycielska w latach 70-tych. W tym też okresie pojawili się mieszkańcy z dzisiejszej terytorialnej Białorusi, którzy wnieśli mocny element ruski. Pracowali oni jako inżynierowie w sowchozie i to oni zaczęli domagać się rosyjskich szkół. Tworzyli rosyjskie klasy i aktywnie namawiali do nauki po rosyjsku, a potem do studiów w Moskwie czy Kijowie, tłumacząc, że to otworzy większe perspektywy. Część ludzi się poddała.

    Dlaczego wybrał pan studia polonistyczne?

    Mówię stricte o wyborze zawodu nauczycielskiego. To był wpływ całego otoczenia i wychowawczyni, śp. polonistki Janiny Sakson. Sporo ludzi mówiło mi, że trzeba było mieć inne aspiracje zawodowe, które można byłoby pogodzić z polskością. Ale wyboru nigdy nie żałowałem. Ówczesna polonistyka, a był to przełom lat 80-tych, odegrała w mym życiu bardzo dużą rolę. Były to czasy spotkań, dyskusji, nauki, innego spojrzenia, spotkań koła literackiego przy „Czerwonym Sztandarze”, dyskusje religijne. Na roku uczyli się wspaniali ludzie. Sporo się działo.

    Po studiach został pan dyrektorem polskiej szkoły w Wersoce, potem w Koleśnikach. Jak pan trafił do polityki?

    Znowu wynikało to z przywiązania do polskości. W 1988 r. rozpoczął się w Wilnie ruch wokół tworzenia Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie. My również próbowaliśmy zrobić to samo w Solecznikach. Udało nam się to w 1988 r. Spotkaliśmy się po kryjomu w siedem osób, byliśmy młodzi, bardzo różni. Dotknęły nas za to restrykcje. Straszono nas na wszelkie sposoby, rysowano przed nami czarne scenariusze, grożono utratą pracy (pracowałem jako kierownik wydziału kultury w komitecie wykonawczym). Przypinano nam łatki nacjonalistów i choć równoległe odbywał się ruch odrodzenia narodowego Litwinów, „nacjonalizm” polski przedstawiano jako jeszcze gorszy. Metody nacisku były bardzo różne, ale przede wszystkim akcentowano możliwość utraty pracy. Rozmowy odbywały się w komitecie partyjnym. Myśmy nie ustąpili. Połączyliśmy się wtedy z ruchem wileńskim, który bardzo szybko się transformował. Pierwszą „jaskółką” było polskie przedszkole w Janczunach, potem na fali entuzjazmu odrodzenia „wysypały się” polskie zespoły folklorystyczne. Pojawił się ruch autonomiczny, który był polem do dyskusji między nowo powstającym państwem litewskim i mieszkańcami Wileńszczyzny. W tamtych czasach bycie Polakiem było wartością nadrzędną. Teraz te emocje opadły, może pojawiła się ugodowość, ale wtedy to była dobra odmiana radykalizmu, bez agresji. Wszyscy wierzyli, że państwo litewskie będzie dobre dla wszystkich. Niestety, dzisiaj żadna strona tak tego nie ocenia.

    Po próbach wprowadzenia przez Polaków autonomii w rejonie wileńskim i solecznickim, zarządzono w tych rejonach dwuletnie rządy komisaryczne. Po ich zakończeniu w 1995 r. został pan merem rejonu solecznickiego. Co było najtrudniejsze w tamtym okresie?

    Najtrudniejsze było to, że państwo dopiero się tworzyło. W 1995 r. powstały samorządy. Okazało się, że nie mają z czego się utrzymać. Nowo utworzony samorząd musiał żyć z tego, czym dysponował sam. Ruch autonomiczny spowodował, że odbierano nas bardzo nieprzychylnie. To były czasy bardzo trudne ekonomicznie. Infrastruktura rozbudowana była szeroko, a liczba podatników była mizerna, gdyż rolnictwo leżało totalnie w gruzach, przemysłu nie było żadnego. Funkcjonowało kilku drobnych przedsiębiorców i firm budowlanych, które płaciły podatki. Jazda do władz centralnych z wyciągniętą ręką, szukanie porozumienia, deklarowanie współpracy była dlatego praktycznie moim chlebem codziennym. Trzeba było utrzymać bardzo dużą sieć szkół, dwa pełnowymiarowe szpitale, dwie przychodnie, sieć przedszkoli. Nie wolno było pozamykać tego, co sami utworzyliśmy na fali entuzjazmu. Nie zamknęliśmy żadnej szkoły ani żadnego przedszkola. I choć brakło często na płace dla nauczycieli i wychowawców, chodziło o to, żeby nie dać zamknąć nawet najmniejszych placówek. Przetrwały one do dzisiaj i dalej pełnią swoją funkcję jedynego ogniska kulturotwórczego na wsi.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Kiedy porównuje pan pierwszy okres życia samorządu i stan na dzisiaj…

    To mam komfort pracy. Dzisiaj mamy zapewniony tzw. koszyczek ucznia, mamy kasę chorych, dotacje państwowe, funkcje delegowane przez państwo. W pierwszym okresie istnienia samorządu chodziło o przetrwanie, o zachowanie placówek. Dopiero od 2000 r. sytuacja zaczęła powoli się polepszać. Powstała pierwsza metodyka budżetowa, zaczęto mówić o reformie samorządów, o funkcjach delegowanych. Dziś, kiedy mamy „koszyczek ucznia”, nie muszę zamartwiać się o wynagrodzenia dla nauczycieli. Podstawa jest gwarantowana, zostaje tylko zapewnić modernizację szkół i tu mamy szerokie pole do działania. Co roku remontujemy placówki. Obecnie kończymy renowację polskiej szkoły w Turgielach, stale jest odnawiane Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Solecznikach, nowa władza przeznaczyła pieniądze na Gimnazjum „Šilo” w Białej Wace. W tym roku zaczynamy remont przedszkola w Jaszunach, gdzie po raz pierwszy pojawiła się kolejka do przedszkola.

    Ogląda pan w domu polską telewizję?

    Oczywiście, myślę, że chętni nie mają z tym żadnego problemu. Mamy w mieście kablową telewizję, która transmituje polskie programy. Kto chce, może oglądać polską telewizję za pośrednictwem telewizji satelitarnej. Bez problemu można w Polsce kupić tzw. telewizję na kartę, można też oglądać polskie programy za pośrednictwem Internetu. W naszym kręgu wszyscy mają dostęp do polskiej telewizji.

    Czy pana zdaniem retransmisja polskich programów na Wileńszczyźnie wyeliminuje „prokremlowskie nastroje” wśród Polaków, jak się to sugeruje?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Kiedy polska telewizja będzie ogólnodostępna, może wtedy sięgnie się po polskie programy szerzej. Państwo, które walczy z propagandą rosyjską, musi swoim obywatelom stworzyć alternatywę w postaci polskich programów. Choć nie jest to panaceum. Kiedy w latach 90-tych zabiegaliśmy o retransmisję polskiej telewizji, nie było jeszcze takich technicznych możliwości. Musiało minąć 20 lat, żeby państwo litewskie przekonało się, że telewizja polska jest bardziej przyjazna niż rosyjska. W tej chwili tworzą się rozmaite ugrupowania pod głośnymi nazwami, żeby dać ludziom polską telewizję,  choć i tak ją już mają.

    Ma pan na myśli powołaną przez konserwatystę Andriusa Kubiliusa „Grupę 3 Maja”?

    Tak, to kolejny ruch oparty na koniunkturze, bo konserwatyści, którzy byli zawsze negatywnie nastawieni wobec naszych problemów, teraz mają swój program wobec mniejszości narodowych, w którym znalazły się łagodne odmiany naszych postulatów sprzed 20 lat. Próbują powierzchownie rozwiązać problemy właśnie poprzez telewizję i finansowanie jakichś mitycznych wspólnot. Są to nie do końca zrozumiałe rzeczy, które prowadzą donikąd. Brak z ich strony realnych kroków. Tymczasem oskarża się jedną partię – Akcję Wyborczą – za nieudolność. Słyszę teraz, że nie można finansować naszego rejonu, bo inaczej partia będzie tu wiecznie. Według ich rozumowania, nie trzeba niczego tu dawać, aż „zbankrutują”. Jest to trzymanie mieszkańców całego rejonu w roli zakładników. Mam nadzieję, że nowa władza będzie miała bardziej konstruktywne podejście wobec nas.

    Jak pan ocenia niedawną wizytę premiera Sauliusa Skvernelisa w rejonie?

    Zmieniła się retoryka. Premier już nie nazywa nas terenem problemowym, lecz unikatowym, który musi się znaleźć w centrum uwagi państwa. Mam nadzieję, że nie będzie to kolejna, piękna deklaracja. Odniosłem wrażenie, że premier już myśli inaczej, przynajmniej nie używa utartych sloganów. Być może, a jestem w tej kwestii bardzo ostrożny, pójdą za tym jakieś konkretne kroki w kierunku porozumienia. Jesteśmy skazani na kompromis. Zaznaczę, że z naszej strony to nie jest polityka konfrontacji, ale też niesprzedawania swojego. Prowadzimy politykę otwartych drzwi i uważamy, że nie jesteśmy gorsi od innych samorządów na Litwie.

    Zarzuca się rejonowi, że jest na szarym końcu pod względem rozwoju…

    Przy podliczaniu budżetu rejonu nie uwzględnia się rolników, którzy nie wypłacają sobie oficjalnie zarobków i nie płacą podatków, dlatego wypadają automatycznie ze statystyk, mimo że otrzymują duże pieniądze. Mamy w rejonie 1 300 zarejestrowanych dużych gospodarstw rolnych, które w ubiegłym roku otrzymały 15 mln euro z tytułu dotacji. Są to gospodarstwa rodzinne. Niektóre mają po 60 pracowników. Sfera usług utrzymuje się na poziomie płacy minimalnej, zostają tylko placówki budżetowe, dlatego nasz rejon i Połąga jesteśmy na szarym końcu. Statystyki są wypaczane, kiedy np. firmy pracują u nas, ale są zarejestrowane w Wilnie i tworzą statystyki dla stolicy. Rejonowi potrzeba inwestycji, a te decyzje należą przede wszystkim do władzy centralnej. Przykładowo, niedługo na stacji kolejowej w Jaszunach rozpocznie pracę spółka Granorama, jeden z największych w Europie zakładów granulatu. Jest to 60-milionowa inwestycja z jakościowymi miejscami pracy. Wiążemy też duże nadzieje z tym, że w rejonie powstanie duży zakład przetwórstwa owoców i jagód, w którym zatrudnienie znalazłoby ok. 160-200 osób.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Jak pan postrzega dziś młode pokolenie miejscowych Polaków?

    W szkołach widzimy dziś bardzo dobrą, wykształconą młodzież. Młodzi poruszają się po świecie, wszędzie czują się dobrze, postrzegają cały świat jako swój. Są otwarci dzięki Internetowi. Niestety, te wartości, które dziś są promowane przez media, często są pseudoliberalne. Coraz więcej ludzi odrywa się od swych korzeni. Ale są też młodzi, którzy bardzo mocno identyfikują się z polskością, powiedziałbym, że mają nastawienie zdecydowanie patriotyczne.

    Jaka jest dzisiejsza szkoła polska na Litwie?

    Taka, jak każda inna, przeżywająca reformę oświatową w bardzo trudnym wydaniu. Mam jeszcze jedno dziecko w wieku szkolnym, więc wiem coś na ten temat. Uczniowie otrzymują dobry zakres wiadomości, a dodatkowo zachęcani są do zachowania swojej tożsamości. Polska młodzież istnieje w litewskiej, ogólnokrajowej świadomości. Tworząc wspólnie z Litwinami filmy, wygrywając projekty, czują się dumni, że są Polakami, że mogą zaprezentować inny nurt, inne spojrzenie. Spotykają się z pozytywnym odzewem ze strony litewskiej młodzieży, ale tej nieotumanionej szablonowym i stereotypowym myśleniem.

    Warto być Polakiem na Litwie?

    Mając na względzie wszelkie animozje, uważam, że jest to największe bogactwo. Wilno jest przepięknym, wielokulturowym miastem, z absolutnym piętnem polskości. Jakkolwiek by się ktoś starał to wykasować, nie da się zatrzeć śladów polskości. Bogactwo językowe, swobodne poruszanie się po Europie – to wszystko jest udziałem również naszych dzieci. Przy tym mają one poczucie, że należą do wielkiego polskiego narodu.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Ile wydamy na świąteczne zakupy

    — Przygotowując się do świąt, zawsze sporządzam listę niezbędnych produktów i sprawdzam promocje w poszczególnych sklepach. Przed świętami nie brak różnych zniżek, co pozwala trochę zaoszczędzić. Staram się, żeby na świątecznym stole niczego nie zabrakło i żeby było smacznie...

    Na forum rodziców i nauczycieli poruszono problemy polskiej oświaty

    Ostatnio najwięcej emocji wzbudza temat pośrednich egzaminów maturalnych w klasach 11 oraz wprowadzenie nauczania geografii, historii oraz lekcji obywatelstwa po litewsku już od pierwszego roku nauki tych przedmiotów w szkole. „Decydując się oddać dziecko do szkoły z polskim językiem nauczania,...

    Protest w Wilnie. „Nie chcemy zmiany modelu edukacji mniejszości narodowych”

    Uczestnicy akcji protestu podkreślali, że zależy im na zachowaniu istniejącego modelu szkół mniejszości narodowych oraz opowiadali się przeciwko próbom „reformowania” szkoły, mającymi asymilacyjny charakter. Pochód ruszył sprzed Sejmu RL w kierunku budynku rządu przy placu Vincasa Kudirki, po czym zatrzymał...

    Uczniowie składali egzamin pośredni z języka polskiego

    Wrażenia po egzaminie — Cieszę się z wyniku, bo udało mi się uzyskać maksymalną liczbę 40 punktów — mówi Małgorzata Cytacka, uczennica Gimnazjum im. Władysława Syrokomli w Wilnie. — Wydaje mi się, że tegoroczny egzamin pośredni był nieco trudniejszy niż...