Dziękujemy naszym czytelnikom, którzy zareagowali na tekst „Oni nigdy nie mieli pogrzebu…”. Do tej pory skontaktowało się z nami 6 rodzin żołnierzy AK rozstrzelanych w Wilnie w więzieniu NKGB i pochowanych w masowych grobach w wileńskich Tuskulanach.
Mamy nadzieję, że uda się nam odnaleźć bliskich krewnych także pozostałych, co w przyszłości mogłoby umożliwić identyfikację ich szczątków i godny pochówek. Zanim jednak to nastąpi, chcemy przywracać pamięć o 32. Polakach, żołnierzach AK, wspomnianych na tablicy w kolumbarium w Tuskulanach. Dzisiaj, w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” rozpoczynamy cykl biograficzny „Żołnierze AK w Tuskulanach”.
Z redakcją skontaktował się m.in. Władysław Madej ze Słupska.
— Już w latach 90. dowiedzieliśmy, że Henryk został pogrzebany w Tuskulanach. Kiedy na łamach „Kuriera Wileńskiego” zobaczyłem jego zdjęcie, nie miałem wątpliwości, że to mój wujek. Trudno nawet opisać to uczucie… Twarz z fotografii była tak podobna do brata matki, że nie mogło być żadnej pomyłki — opowiada Władysław Madej, syn Teresy z domu Żukowskiej, siostry rozstrzelanego żołnierza.
Teresa była jedyną z trójki rodzeństwa, która przeżyła wojnę. Żukowscy mieszkali w Wilnie, niedaleko kościoła pw. Ducha Świętego. W czasie wojny stracili już jednego syna. Władysław był starszym marynarzem na legendarnym ORP „Garland” — niszczycielu, który w latach II wojny światowej, służył w polskiej Marynarce Wojennej. W maju 1942 roku, płynąc w eskorcie konwoju do portów sowieckich, okręt został poważnie uszkodzony na skutek ataków samolotów Luftwaffe. Zginęło wówczas 25 członków załogi, wśród nich także, 21-letni wówczas, Władysław. Pogrzeb poległych odbył się 31 maja na pokładzie brytyjskiego trałowca „Niger”, na wodach w okolicach Murmańska.
— Władysław zginął na wojnie, to była tragedia, ale rodzina znała datę śmierci oraz okoliczności. Nie mogli odwiedzać jego grobu, ale wiedzieli, co stało się z jego ciałem. Z Henrykiem było zupełnie inaczej. Przez długie lata nie wiadomo było gdzie został pochowany – opowiada wilnianin, historyk Paweł Giedrojć, brat cioteczny Henryka Żukowskiego.
Henryka aresztowano 22 listopada 1944. Ktoś przybiegł do Żukowskich i powiadomił, że go zabrali, bo doniesiono na niego. W czasie śledztwa ustalono, że Henryk ps. „Blondyn” był żołnierzem 6. brygady, 3. kompanii AK. Jego dowódcą był porucznik „Strach”. Zgodnie z dokumentami, jakie przechowywane są obecnie w Litewskim Archiwum Specjalnym, oskarżono go o to, że „po wygnaniu Niemców z sowieckiej Litwy kontynuował antysowiecką działalność, razem z innymi uczestnikami organizacji przeprowadzał zbrojne napady na dowódców i żołnierzy Armii Czerwonej, konfiskował ładunki przewożone na samochodach wojennych dla frontu”.
Obciążały go zeznania świadków. O jego przynależności do konspiracji świadczyły również trzy komplety dokumentów wystawione na różne nazwiska. 5 kwietnia 1945 r. Wojenny Trybunał Wojsk NKWD Litewskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej na zamkniętym posiedzeniu sądu skazał go na najwyższy wymiar kary przez rozstrzelanie.
Jak wszyscy członkowie podziemia skazany został z art. 58 Kodeksu Karnego Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej — czyli za działalność antysowiecką. W uzasadnieniu wyroku czytamy: „W kwietniu 1944 r. dobrowolnie wstąpił do podziemnej nacjonalistycznej polskiej organizacji Armia Krajowa, w składzie której do środka lipca 1944 r. przy 6. brygadzie uczył się w szkole podoficerów.(…) 20 listopada 1944 r. w rejonie wsi Krzyżaki (15 km od Wilna) razem z innymi uczestnikami grupy „Mira” brał udział w zbrojnym napadzie na wojskowy samochód ciężarowy w celu jego zawłaszczenia dla potrzeb podziemnej antysowieckiej polskiej organizacji. W napadzie raniony został oficer Armii Czerwonej”.
Wyrok wykonano 1 czerwca 1945 r. Zawiadomienie o jego wykonaniu podpisał naczelnik oddziału „A” NKGB, major bezpieczeństwa Stepan Charczenko. Do 15 stycznia 1946 r. zorganizował on 535 egzekucji. W chwili wykonania wyroku Henryk Żukowski miał zaledwie 23 lata.
Zaraz po aresztowaniu rodzina zaczęła poszukiwania Henryka. Najpierw matka, Józefa Żukowska, wraz z najmłodszą z rodzeństwa, Teresą, chodziły od aresztu do aresztu, by uzyskać informacje, gdzie przebywa Henryk. Znalazły go na Łukiszkach. Wielu Polaków stało wówczas pod murem więzienia i oczekiwało na znak od swoich najbliższych. Nie było widzeń, nie było informacji o ich losie. O tym, że Henryk żyje, świadczyły tylko przyjmowane paczki. Ale i paczki w końcu przestano odbierać. Bez żadnych wyjaśnień, bez informacji, co się stało. Józefa Żukowska, pytając o los syna, słyszała tylko: „Nie wiem, tu takiego nie ma” i trzask zamykanego okienka.
— W końcu jakiś Łotysz powiedział jej, że nie ma, po co przychodzić, bo Henryk został wywieziony gdzieś daleko i rozstrzelany. Od początku, gdy słyszałem opowieść o tych wydarzeniach, nie chciało mi się wierzyć, że sowieci w tych czasach mogli jeździć gdzieś po lasach. Dopiero w latach 90. dowiedzieliśmy się, że został rozstrzelany i pochowany w Wilnie — opowiada Paweł Giedrojć.
Rodzina musiała jak najszybciej podjąć decyzję, co dalej. Zostać w Wilnie, czy w ramach tzw. repatriacji jechać do Polski? Wyjechali już w 1945 r. — Nie mogli zostać w Wilnie. Ludzie wiedzieli, że po aresztowaniu kogoś z rodziny reszta również nie jest bezpieczna. Musieli jechać jak najszybciej, inaczej czekała ich w najlepszym razie Syberia — opowiada Władysław Madej.
Rozpoczęli więc nowe życie w Gdańsku. Nie oznacza to, że rodzina zapomniała o Henryku.
— Już w Polsce próbowaliśmy szukać Henryka przez Czerwony Krzyż, ale odpowiedź zawsze przychodziła taka sama, „Nie ma żadnych wiadomości”. Moja babcia, mama Henryka, Józefa Żukowska zmarła nie doczekawszy się żadnej wiadomości o losie syna — mówi Władysław Madej.
— Dla mnie Heniek zawsze był bohaterem. W rodzinie opowiadano, że zginął dlatego, że zlitował się nad młodą dziewczyną, sowiecką aktywistką, którą mieli rozstrzelać. Uratował jej życie i podobno to właśnie ona go rozpoznała podczas śledztwa po aresztowaniu. Takie czasy były… — podsumowuje Paweł Giedrojć.