Więcej

    Poselskie „na bogato”

    Trzech parlamentarzystów od rządzących „chłopo-zielonych” – przewodniczący sejmu, jego zastępczyni oraz szefowa komitetu zdrowia (sic!), postanowili pomóc sobie i swoim kolegom zalegalizować związki z… urlopami.

    Chcą mieć, jak wszyscy ludzie pracy, prawo do wypoczynku. Że dotychczas wakacje mieli – to fakt. Były one zresztą wymarzonym skarbcem tematów dla dziennikarzy na letni sezon ogórkowy.
    No i posłowie wykręcali się jak piskorze, kiedy przepytywano ich, co robią w czasie przerw między sesjami sejmu. Najczęściej padało, że jest to „praca w terenie z wyborcami”. Boki zrywać.
    Ale z drugiej strony to ludzka rzecz i słusznie, że teraz ta kwestia będzie uregulowana prawnie. Tyle że nasi wybrańcy zażyczyli sobie, nie jak zwykli śmiertelnicy przepisowego minimum 20 roboczych dni, ale… 40!
    Że co, że bardzo trudna umysłowo harówa? Pozazdrościli nauczycielom, którzy mają taki czas odpoczynku od swoich wychowanków?
    Akurat z własnego doświadczenia wiem, jaka to wyczerpująca psychicznie praca, i naprawdę zasługuje na dłuższy urlop.
    Wiem też (choć już nie z własnego doświadczenia, ale z wiarygodnych źródeł), że praca posłańców nie jest „wesołym życiem staruszka”, ale i nie pracą w kopalni.
    Tu aż się ciśnie na usta dowcip. „Dlaczego chce pan kandydować do sejmu? Bo proszę spojrzeć, co się narobiło w naszym kraju! Władze pławią się w luksusach, korupcji i nieróbstwie! I chce pan z tym walczyć? Nie! Chcę w tym uczestniczyć!”
    I mieć urlop „na bogato”?