Więcej

    Uroki wakacyjnej podróży do Chorwacji

    Czytaj również...

    Nad Bledem unoszą się Alpy Julijskie, a w środku niebiesko-zielonego jeziora widnieje wyspa na której zbudowano kościół

    15 słonecznych dni w oddaleniu od kapryśnej litewskiej pogody, zaledwie jeden deszczowy dzień na wybrzeżu Morza Adriatyckiego, 35 stopni Celsjusza, 3 zgubione kapelusze przeciwsłoneczne, 6 wypróbowanych plaż, 1 skaleczenie stopy przez jeżowca, 17 kryształowo czystych jezior, ponad 90 wodospadów, 7 nowych gatunków przepysznych deserów, 2 litry oliwkowej oliwy z tegorocznego tłoczenia, 9 zadowolonych i opalonych urlopowiczów, 866 zdjęć, 10 odwiedzonych miast, 96 przechodzonych i 4 321 przebytych kilometrów samochodem – tak w ujęciu statystycznym wyglądała jedna niezapomniana podróż.

    Zwiedzający wąwóz Vintgar mają do dyspozycji malowniczy i ściśle wytyczony szlak, który biegnie nad rzeką Radovna

    Wczesnym sierpniowym rankiem wraz z kolegą wyruszamy z Wilna o 5 rano, by w ciągu dwóch dni przejechać Polskę, Czechy, Austrię, Słowenię i dotrzeć do chorwackiej Puli. Planujemy tam spędzenie urlopu razem z rodziną (oprócz nas ma być czterech dorosłych i troje dzieci), która zwykle jest rozproszona po całej Europie. Najpierw jednak trzeba tam dojechać pokonując ok. 1900 km w jedną stronę. Na szczęście, droga jest dobra mimo nieznacznych korków z powodu prac drogowych przed Warszawą. Późnym wieczorem już jesteśmy nieopodal austriackiego Grazu, gdzie zatrzymujemy się na nocleg.
    Po śniadaniu z widokiem na majestatyczne Alpy – znowu w drogę. Zanim jednak docieramy do Puli, odwiedzamy w Słowenii bajeczne miasteczko o nazwie Bled, położone nad niebiesko-zielonym, słonym jeziorem o tej samej nazwie. Nad miastem unoszą się Alpy Julijskie, pośrodku jeziora jest wyspa, na której zbudowano kościół, a na skalistym wzgórzu znajduje się najstarszy w Słowenii zamek z XI wieku. Podobno wielu Słoweńców właśnie tutaj przybywa w podróż poślubną. Nic dziwnego – miasto bowiem jest naprawdę romantyczne, wprost wabiące do zatrzymania się w jednym z licznych, przytulnych hotelików nad wodą.

    Po spacerze skusiliśmy się na skosztowanie tradycyjnego ciasta „kremna rezina“, na pierwszy rzut oka podobnego do zwykłej napoleonki, jednak sto razy smaczniejszego. Ten deser – dwie warstwy przepysznego, lekkiego kremu śmietankowego między dwiema warstwami kruchego francuskiego ciasta – jest jedną z wizytówek Bledu. Będąc w tym mieście, grzechem byłoby ominięcie wąwozu Vintgar, znajdującego się w odległości zaledwie 4 km od miasta. Toteż udajemy się tam, aby podziwiać szmaragdowe wody rzeki Radovna, wijące się wśród skał niby winny krzew.
    Chcemy zostać na dłużej, ale w oddalonej o 250 km Puli już na nas czekają. Postanawiamy wrócić tutaj podczas kolejnych wakacji i udajemy się dalej na południe. Co prawda, przejechanie tych zaledwie kilkuset kilometrów zajmuje sporo czasu, gdyż półtorej godziny spędzamy w kolejce na słoweńsko-chorwackiej granicy. Chorwacja, która wstąpiła do UE w 2013 r., nie należy jeszcze do strefy Schengen, więc mamy okazję przypomnienia sobie, jak wygląda przekroczenie granicy.

    Skoki do wody ze skał w rezerwacie Kamenjak to atrakcja dla odważnych, chociaż chętnych nie brakuje

    W Puli zamieszkaliśmy wszyscy w 4-pokojowym mieszkaniu za prawie 10 000 kun (ok.1 400 euro), wynajętym na 10 dni. Wesoło nastrojona, opalona 60-letnia gospodyni przywitała nas w języku niemieckim i włoskim. Ciekawe, że na półwyspie Istria, którego Pula jest stolicą, znacznie łatwiej domówić się właśnie w tych językach, a nie po angielsku, jak to zwykle bywa w turystycznych regionach. W roku 2002 władze półwyspu Istria ogłosiły włoski drugim językiem urzędowym. Dziś dzieci uczą się w szkołach chorwackiego i włoskiego. Na budynkach administracyjnych wiszą tabliczki w języku chorwackim i włoskim. Wszystkie oficjalne wystąpienia, łącznie z rozprawami sądowymi, również są prowadzone w dwóch językach. Tymczasem mniejszość włoska stanowi na Istrii około 7,5 proc. ludności. Język włoski jest jednak powszechnie znany, a jego popularność zwiększają dodatkowo odwiedzający region turyści z Włoch.
    Co do Puli, trudno niestety powiedzieć, że jest specjalnie ładnym miastem. Oprócz zwiedzania amfiteatru, łuku triumfalnego, świątyni Augusta i miejskiego aquarium, nie ma tam więcej atrakcyjnych miejsc. To miasto portowe, w którym znajdziemy wiele zapuszczonych budynków, zobaczymy suszącą się na balkonach pościel, niezbyt czyste ulice. Zresztą, atrakcyjność to kwestia gustu zwiedzającego, jednak faktem pozostaje to, że miasto można obejść w zaledwie jeden dzień.
    Pomimo braku atrakcji Pula dobra jest jednak z tego powodu, że ma wygodne umiejscowienie – piękne, nadające się do zwiedzania miasta Istrii są od niej w odległości zaledwie 15-50 km.

    Miasto Rovinj robi wrażenie już z daleka!

    Postanowiliśmy odpoczywać zgodnie z formułką „dzień zwiedzania – dzień kąpieli na plaży“, która się świetnie sprawdziła. Odwiedziliśmy spokojną Fažanę, znakomity archipelag Brijuni, zabytki i muzea Labina, turystyczne ciekawostki Vrsaru, urocze stare miasto w Poreč oraz Rovinj, który zdobył najwięcej naszej sympatii.
    Rovinj charakteryzuje się malowniczą, bardzo ciasną zabudową, pamiętającą niekiedy czasy renesansu i baroku. Znajdująca się na półwyspie urokliwa starówka miasta niemal z każdej strony jest oblana morzem, a na samej górze, pośrodku miasta, znajduje się 57-metrowa wieża katedry, pilnująca wszystkiego, co się dzieje poniżej.

    Na tarasach licznych restauracji, wabiących pysznymi zapachami, można delektować się znakomitymi potrawami chorwackiej kuchni. Usiadłszy przy stolikach z widokiem na Adriatyk, nie mogliśmy oprzeć się pokusie skosztowania darów morskich. Na Istrii i w regionie Dalmacji w kartach dań królują owoce morza, przyrządzane niemal zawsze z oliwą, natką pietruszki oraz czosnkiem i podawane z białym winem. Popularne przystawki to sałatka z ośmiornicy i małże. Na wybrzeżu odczuwalny jest również mocny wpływ kuchni włoskiej, toteż w kartach dań znajdziemy makarony i pizzę, przyprawioną oliwą z oliwek i aromatycznym sosem pomidorowym.
    Ceny zazwyczaj są rozsądne. Owszem, w gęsto odwiedzanych przez turystów miejscach lub eleganckich restauracjach obiad będzie kosztował drożej niż w tawernach i pizzeriach. Duża sałatka Cezar kosztuje 40-50 kun (ok. 5-7 euro), pizza czy spaghetti – średnio 50-80 kun (ok. 7-8 euro), za owoce morza zapłacimy dwa-trzy razy drożej, w zależności od sposobu przygotowania. Porcje jednak są ogromne i często można zamawiać jeden obiad na dwie osoby.

    Rovinj charakteryzuje się malowniczą, bardzo ciasną zabudową, pamiętającą czasy renesansu i baroku

    Wracając do pięknego miasta Rovinj, warto zaznaczyć, że oprócz odkrywania zapomnianych, małych uliczek i delektowania się owocami morza, można tam (w samym centrum!) znaleźć też plaże. Wprawdzie podobnie, jak w przypadku wielu innych plaż chorwackich, nie ma co liczyć na drobny piasek. Trzeba się przygotować na kamienie i skały oraz zaopatrzyć się w buty do pływania.
    Zresztą właśnie te skały i kamienie dodają chorwackim plażom niezwykłego uroku, bo chociaż wchodzenie do wody nie jest zbyt wygodne, jednak kąpiel bywa znacznie ciekawsza niż na plaży piaszczystej. Znaleźliśmy taką w okolicach miasteczka Medulin, jednak nie zrobiła na nas wrażenia. Woda w zatoce była płytka i mętna, nadająca się najwyżej do zabawy dla małych dzieci, nie potrafiących jeszcze pływać.
    Podobały nam się natomiast kamieniste kąpieliska w miasteczku Rabac i na kempingu Mon Perin, położonym w pobliżu miejscowości Bale. Zakochaliśmy zatem w dzikich plażach na przylądku Kamenjak, najbardziej na południe wysuniętym regionie Istrii, znajdującym się w odległości zaledwie 16 km od Puli.

    Kamenjak to rezerwat przyrody, do którego wjazd autem kosztuje 40 kun (ok. 6 euro). Wraz z biletem wejściowym otrzymujemy worek na śmieci oraz ulotkę z informacją o tym, co można, a czego nie wolno w rezerwacie robić. Przede wszystkim – żadnych śmieci oraz ognisk w obawie o pożary, które latem stanowią w Chorwacji poważne zagrożenie.
    Wjeżdżając do Kamenjaku upewniamy się, że to prawdziwy przyrodniczy fenomen. Przylądek ma 3400 m długości, od 500 do 1600 m szerokości oraz niezliczoną ilość zatok i zatoczek. Fantastycznie postrzępiona linia brzegowa wygląda niesamowicie. Skaliste klify, urwiska i groty skalne w kombinacji z turkusową wodą Adriatyku zapierają dech w piersiach. Nie na darmo słynny francuski oceanograf i podróżnik, Jacques-Yves Cousteau, zachwycał się przejrzystymi i ciepłymi wodami Morza Adriatyckiego, podkreślając, że są jednymi z najczystszych na świecie.

    Chwila relaksu podczas pokonywania 8-kilometrowej trasy w Parku Narodowym Jezior Plitwickich

    Zatrzymaliśmy się niedaleko baru „Safari”, gdzie można było wypróbować skakanie do morza ze skały o wysokości ok. 10 metrów. Należy przyznać, że to atrakcja dla odważnych, chociaż chętnych nie brakuje.
    Ci, którzy nie są fanami adrenaliny, ale chcą ciekawie spędzić czas, warto, aby wyposażyli się w maski do nurkowania i płetwy oraz wypróbowali snorkeling, czyli nurkowanie z rurką, pozwalające obserwować życie podwodne.
    Żaden z nas nie był zawiedziony po tym, gdy włożył maskę, zanurzył się pod wodę i poczuł częścią innego świata. Przy skałach działo się naprawdę wiele – ku naszemu zdziwieniu kolorowe rybki, kraby, krewetki i rozgwiazdy zobaczyliśmy zupełnie niedaleko od brzegu. Jedyny problem stanowiły jeżowce, którymi było usiane prawie całe dno morza. Nadepnięcie na takiego stwora może skończyć się nawet w szpitalu. Naszej najmłodszej 8-letniej urlopowiczki nie uratowały nawet buty – po nadepnięciu na jeżowca w stopę wszedł kolec. Na szczęście, udało się go wyciągnąć i obeszło się bez szpitala.
    Po upływie 10 dni zwiedzania i kąpieli żegnamy się z krewnymi i już tylko we dwoje udajemy się w kierunku Jezior Plitwickich, drogą wiodącą wzdłuż morza. Zwiedzamy po drodze piękną Rijekę. Te 160-tysięczne miasto jest najważniejszym portem handlowym Chorwacji i jak to bywa z portowymi miastami, bardzo prosperującym. Jadąc dalej, upajamy się widokiem nieśmiertelnego duetu gór, skał i morza, wieczorem docieramy do kempingu Borje, znajdującego się w pobliżu Parku Narodowego Jezior Plitwickich, by spędzić tam noc i już wcześnie rano udać się na zwiedzanie jednej z najsłynniejszych chorwackich atrakcji.

    Magiczna kraina zielono-błękitnych jezior i wodospadów, po której chodzimy drewnianymi kładkami przełożonymi nad wodą

    Park udostępnia dwa wejścia. Wybieramy pierwsze, znajdujące się na początku parku, nieopodal miejscowości Rastovača. Wejście podobno najbardziej popularne, gdyż mimo że przybyliśmy o godz. 8.00, musimy czekać ponad godzinę w kolejce po bilety. Podczas sezonu turystycznego bilety kosztują 180 kun (ok. 24 euro) dla osoby, od września cena spada do 110 kun. Czekać jednak było warto! Po wejściu do parku znajdujemy się w pobliżu najwyższego wodospadu Chorwacji – Veliki slap, mającego aż 78 metrów wysokości.
    Do dyspozycji mamy kilka tras do wyboru o długości od 3 do 18 km, które między sobą różnią się długością i ilością jezior. Według nas najciekawiej wygląda trasa C o długości 8 km, której pokonanie ma zająć 4-6 godzin.
    Znaleźliśmy się w magicznej krainie zielono-błękitnych jezior i wodospadów, po której chodzimy drewnianymi kładkami położonymi nad wodą oraz ścieżkami dookoła jezior, podziwiamy przeczystą wodę, bogatą roślinność i czujemy się czasem, jakbyśmy trafili na planetę Pandora z filmu Avatar. Trudno uwierzyć, że wszystkie te jaskrawe barwy, które widzimy, naprawdę istnieją w przyrodzie i nie są wynikiem jakiegoś magicznego Photoshopu.

    Grillowane kalmary i ośmiornice na obiad ― pycha!

    W trakcie tej wycieczki korzystamy również z przeprawy statkiem po jeziorze, na który, co prawda musieliśmy czekać ok. 40 minut, mimo że przybywa co 10 minut i mieści 100 osób. Jednak chętnych jest tak wielu, że czekanie staje się sprawą normalną. Po dojściu do końca trasy wsiadamy do autobusu, który serpentyną, wiodącą to w dół, to w górę, odwozi na prawie do okolic naszego wejścia. Okazało się wtedy, że przeszliśmy nie 8, a całe 12 kilometrów. Jesteśmy zmęczeni, ale czujemy tez ogromną satysfakcję. Zwiedzanie skończone, czas na powrót do Wilna przez Zagrzeb, Wiedeń, Brno, Warszawę i oczywiście – Biedronkę.
    Dochodzimy do wniosku, że Chorwacja to pełen uroku kraj tysiąca krain, do którego warto często wracać. Region Istrii mamy już za sobą, w kolejce – Dalmacja.

    Fot. autorka

     

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

     

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Krótka historia praktycznego orzechołoma

    Gdy słyszy się kombinację słów „dziadek do orzechów”, natychmiast nasuwają się skojarzenia ze wzruszającą baśnią E.T.A. Hoffmanna, z niezrównaną muzyką baletową Piotra Czajkowskiego i z Bożym Narodzeniem. Drewniany dziadek jest jednak znacznie starszy niż bajka o nim. Drewniany zgniatacz orzechów,...

    Wilno dostarczy rozrywki także tej zimy

    Bożonarodzeniowe imprezy, lodowisko, festiwale teatralne i filmowe, międzynarodowe targi książki – to tylko kilka powodów, by nawet zimą nie nudzić się w Wilnie. Wilno ubiera się właśnie w swoją najpiękniejszą szatę, by na ponad miesiąc zanurzyć swoich mieszkańców i gości...

    Umowa podpisana, ale strajk nauczycieli nadal realny

    2 grudnia, po strajku ostrzegawczym pedagogów, podpisana została zrewidowana umowa zespołowa pracowników oświaty i nauki. Dokument podpisał premier Saulius Skvernelis, minister oświaty, nauki i sportu Algirdas Monkevičius oraz liderzy czterech związków zawodowych ze sfery oświaty. Część oświatowców krytykuje jednak...

    Prosty krok, by śmieci zyskały nowe życie

    Konieczność segregacji odpadów nigdy wcześniej nie była tak ważna jak dziś. Śmieci każdy, lecz nie każdy odpowiedzialnie zarządza produkowanymi przez siebie odpadami. Warto więc sobie uświadomić, jak to robić właściwie. Nigdy wcześniej produkowanie i nabywanie rzeczy nie było tak łatwe...