Prezydent RP Lech Aleksander Kaczyński, na kilka dni przed tragiczną katastrofą pod Smoleńskiem, był w Wilnie. Zmylony, bo zapewniony, że wszystko będzie dobrze, przez osoby z rodowodem z poperelowskiej służby dyplomatycznej, wybrał się do sejmu litewskiego.
By być świadkiem historycznego głosowania w sprawie pisowni polskich nazwisk Polaków – obywateli Litwy. I dostał siarczysty policzek – wynik głosowania był negatywny.
Potem na Litwie się opamiętano i chcąc choć w małej części naprawić bolesny afront dla świętej już pamięci prezydenta Polski postanowiono nazwać w Wilnie jedną z ulic jego imieniem.
Ale wtedy pomysł ten zablokowany został przez polską ambasadę w Wilnie i radnych AWPL. Bo miało być na tabliczce w oryginale – „Kaczyński”, a nie jakieś tam „Kačinski”, czy „Kačynski”.
Litewskie ustawodawstwo nakazuje nazwy ulic pisać zgodnie z gramatyką języka litewskiego. Więc nic dziwnego, że i litewska strona okoniem stanęła.
Teraz, kiedy niepopularny, ale czasami logicznie myślący mer Wilna liberał Remigijus Simasius wprowadził nowość – zamieszczanie tabliczek dekoracyjnych obok tych litewskich z nazwami ulic w językach mniejszości narodowych – np. ulica Warszawska, czy Russkaja – powstała możliwość, (z inicjatywy radnych AWPL-ZCHR), że prezydent RP doczeka się w Wilnie przynajmniej takiego figowego listka.
Czyli będzie jak w tym przysłowiu – „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”?
Tylko która ze stron otrzyma ten ogarek?