To znaczy — będzie w stolicy Litwy takie muzeum, czy nie. Ale jedno jest pewne. Kosztujące 250 tysięcy litów badania nad celowością utworzenia takiej placówki w Wilnie na pewno będą opłacone z funduszu samorządu miasta Wilna.
Mowa o muzeum Guggenheima, które ma się rozlokować na prawym brzegu rzeki Wilii. Na próżno znani architekci, plastycy biją na alarm, kierując odpowiednie listy do wszystkich możliwych instancji nad celowością takiej placówki. W obecnym czasie stolica Litwy nie może pozwolić na tak kosztowny gmach, w którym urządzane by były dyskusyjne pokazy. A jak już o pokazach, to w funduszach istniejących muzeów zgromadzono unikalne zbiory, które z braku miejsca dla prezentacji, widocznie nigdy nie ujrzą światła dziennego. Dotyczy to nie tylko sztuki zawodowców, ale też wyrobów mistrzów ludowych, które byłyby dla turysty zapewne nie mniej atrakcyjne niż sztuka Fluxus (socjalna, a nie estetyczna), która miałaby być przede wszystkim w nowym muzeum wystawiana.
Najciekawszy w tym zagadnieniu jest argument obecnego gospodarza Wilna który m. in. powiedział: „Podobnych studiów badawczych samorząd poprzednich kadencji opłacił około 500 (w tym — tramwaju, metra itd.) i nikogo to nie oburzało”. Władza się zmienia, a zwyczaje pozostały te same. Rodzi się mimo woli podejrzenie, że może na takich projektach, jak noworoczny fajerwerk, studia nieistniejących projektów — najłatwiej jest zarobić? Tylko kto na tym zarabia? Bo chyba że nie miasto..