Niedźwiedź — symbol bessy, czyli długotrwałego spadku na giełdach towarowych i papierów wartościowych, już od ponad roku jest w ofensywie wobec byka, symbolizującego z kolei hossę, czyli długotrwały wzrost na giełdach, a znaczy zysk i dostatek. Żeby zapewnić sobie ten zysk i dostatek, trzeba mieć nosa do interesów i sprytnie uwijać się pomiędzy zmagającymi się codziennie giełdowymi zwierzętami.
Żeby zapewnić dostatek, można jednak też mieć nosa do politycznych interesów i piskorzem uwijając się między potężnymi świata tego, można zyskać więcej, przynajmniej politycznie, niż obracając się na giełdach. Nosa, wręcz nochala do politycznych interesów ma na pewno białoruski wódz Aliaksandar Łukaszenka. Gdy rosyjska kiesa rosła na petrodolarach jak na drożdżach, białoruski baćka na różne sposoby przymilał się Kremlowi pozyskując dla Białorusi tanie surowce i tanie kredyty stamtąd. Gdy zaś Rosja wpadła w tarapaty i zaczęła sama nawet u Chińczyków zapożyczać się i powiedziała Łukaszence „bolsze niet!”, białoruski wódz zrozumiał, że nie ma co więcej w Moskwie szukać i puścił oko do Brukseli. Ta, przez lata ignorowana przez Łukaszenkę, nie ustała i natychmiast dała. Dała to, w czym baćce w Moskwie odmówiono — kredyty. Prosił Łukaszenka Moskwę o 500 milionów dolarów. Ta — „nie!”. Nie to nie. Dał Zachód. Kolejne setki milionów poszły na potrzeby reżimu, w nadziei, że ten złagodnieje i nabierze ludzkiej twarzy. Wydaje się jednak, że Łukaszenka nie po to z panienkami — z Moskwą i Brukselą — zagrywa, żeby łagodnieć, bo podobno panienki lubią twardzieli. Powiedział zresztą ostatnio, że „jeśli chcecie mnie mieć innego, to będziecie musieli długo czekać”. Przynajmniej tak długo, jak w praktyce będzie się sprawdzało przysłowie, że posłuszny baćka dwa byki doi.