Więcej

    „Smolarnia” swą nazwę zawdzięcza Cyganom

    Czytaj również...

    Pani Lila na swojej posesji Fot. Juozas Labokas
    Pani Lila na swojej posesji Fot. Juozas Labokas

    Na terenie wileńskiego Parku Werkowskiego, ze wszech stron otoczona lasami, jest taka miejscowość, co się nazywa Smolarnia. Szczerze mówiąc, jest to raczej chutor, choć niektórzy z sąsiednich okolic nazywają to „jednosielem”.

    Ta miejscowa nazwa powstała prawdopodobnie od tego, że jest tu tylko jeden dom.
    Dawniej było wiele przypadków, kiedy to pośród lasów lub jakiejkolwiek puszczy stał na całkowitym odludziu jeden dom. Dziś też takie rzeczy się zdarzają, aczkolwiek z pewną różnicą.
    Kiedyś stały tu małe, omalże jak na przysłowiowych kurzych nóżkach, drewniane jedna lub dwie chatki, jakaś obora, czy składzik na drewno.

    Tego rodzaju miejscowości też miały swoje nazwy: czasem od jakiegoś nazwiska, wydarzenia, bądź zawodu gospodarza, który tam mieszkał.
    Dziś sytuacja się zmieniła, bo w wielu przypadkach na miejscu starych chatek powstały piękne domy ze wszystkimi wygodami, pięknie zagospodarowane tereny, ogrody z mnóstwem rabatek kwiatowych itp.
    — Pierwszym i najstarszym, który tu się osiedlił, był Władysław Dowejko, który miał 6 synów i 3 córki. To właśnie tu Władysław otrzymał od ówczesnego właściciela Werek Kazimierza Spinaka kawałek ziemi wraz ze skromnym domkiem i tu z podwileńskich Lindziniszek się osiedlił — opowiada Lila Dowejko o dziadku swego męża Tadeusza.

    Sama pani Lila pochodzi z Nowej Wilejki, a gdy w 1979 roku wyszła za mąż za Tadeusza Dowejkę, zamieszkała wraz z nim w tym starym domku. Wówczas nie było tu nawet światła elektrycznego, nie mówiąc już, w jakim stanie był sam domek. Tadeusz, z zawodu mechanik samochodowy, założenie rodziny potraktował bardzo poważnie i zawinąwszy rękawy zabrał się do uwijania swego gniazdka. A że prócz dobrych chęci miał też do wszystkiego złote ręce, bardzo szybko tu wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczął od domku, potem pojawiły się inne tzw. gospodarskie zabudowania, pracownia pana Tadeusza. Szybko zabłysło światło w domku, zaczęto go ze wszystkich stron dobudowywać, powiększać itp.

    Babcia Janina, pani Krystyna ze swoimi pociechami i jej mama przy swoim domkuFot. Juozas Labokas
    Babcia Janina, pani Krystyna ze swoimi pociechami i jej mama przy swoim domkuFot. Juozas Labokas

    Teraz jest to już piękny, nowoczesny, duży, z wszystkimi możliwymi wygodami dom. Dom, jakiego może pozazdrościć niejeden mieszczuch nie tyle, być może, za okazałość samego budynku, ile za jego rozlokowanie i z wielkim gustem urządzenie terenu. Wszystko to jest tym bardziej godne podziwu, że nie pracowali przy tym żadni projektanci, czy jacyś inni fachowcy, a sam gospodarz pan Tadeusz Dowejko. Ma on bowiem nie tylko złote ręce do każdej roboty, ale i duszę artysty. Wystarczy spojrzeć na jego pracownię, inne budynki, altanki letnie, huśtawki, ławeczki i od razu się widzi, że wszystko to z wielkim gustem, miłością i sercem zrobione.

    Ogromna przestrzeń ogrodu przypomina poniekąd dobrze uporządkowany park, jak okiem sięgnąć otoczony przepięknymi lasami. Lasami bogatymi w różnego rodzaju jagody, grzyby. Lasy, z których można zrobić wiele zapasów do jedzenia na zimę, można też uzbierać niezliczoną ilość różnych ziół leczniczych oraz na jesienno-zimowe herbatki przeziębieniowe.
    — Praktycznie możemy prawie całkowicie przeżyć ze wszystkiego, co tu mamy, co hodujemy w ogrodzie, sadzie. Hodujemy też kury, a więc mamy własne jajka. Brakuje tylko własnego mięsa, więc je stale kupujemy, ale że miejskie sklepy tak bardzo kuszą wielkim wyborem artykułów, to też czasami robimy w nich zakupy owoców, czy bardziej egzotycznych warzyw — mówi pani Lila.

    Smolarnię odwiedziliśmy całkiem bez zapowiedzi. Na spotkanie wyskoczyło nam kilka przesympatycznych piesków głośno szczekając aż do momentu, gdy ukazała się na podwórku gospodyni domu Lila Dowejko.
    Spotkała nas serdecznie i z przyjaznym uśmiechem, co było sygnałem, że pieski już mogą spokojnie odejść, bo żadne niebezpieczeństwo zagrodzie i rodzinie nie grozi.
    Po przywitaniu się i kilku wstępnych słówkach zapoznania się oraz poinformowaniu o celu naszej wizyty usiedliśmy w letniej altance, aby o tym i o owym sobie pogawędzić. Interesowała nas historia tej osady, jak ci ludzie żyją dzisiaj, a jak żyli kiedyś. Przede wszystkim byliśmy bardzo zaskoczeni, że miejscowość mająca jeden dom ma też swoją nazwę i nazywa się Smolarnia. Dlaczego tak się nazywa? Z czym to jest związane?

     Państwo Lila i Tadeusz Dowejkowie Fot. Juozas Labokas
    Państwo Lila i Tadeusz Dowejkowie Fot. Juozas Labokas

    — Tu całkiem blisko (nam  to nie wyglądało tak blisko, ale ludzie wsi mają swoje poczucie odległości, bo dla nich kilka kilometrów, to pestka), zaraz po wojnie na jednej z łąk osiedlili się Cyganie. Jedni mówili, że to cygańska łąka, inni że cygańska wyspa, ale nie o Cyganów tu głównie chodzi, a o to, czym się zajmowali — opowiada mama pani Lili, babcia Janina.
    Często się mówi, że Cyganie to tylko śpiewają, tańczą i często kradną. Tu jednak było całkiem inaczej. Owszem, tańczyli, śpiewali, gotowali sobie strawę, a że do tego były potrzebne pieniądze, Cyganie pracowali w lasach — zbierali smołę z drzew.

    — Gotowali ją potem w dużych beczkach, następnie, gdy nieco ostygała, formowali z niej okrągłe kule i podłużne elipsy. Następnie przyjeżdżali z miasta jacyś ludzie i zabierali tę produkcję. To właśnie od tej smoły powstała nazwa miejscowości — dodaje babcia Janina.

    Tu cała rodzina z wielkim sentymentem przypomina tamten cygański tabor, bo byli ze sobą zaprzyjaźnieni. Mama Tadeusza pani Zofia szczególnie była z nimi bliska. Na zimę przyjmowała ich nawet pod dach własnej chaty i wspólnie całkiem dobrze i przyjemnie zimowali wzajemnie się wspierając.
    W młodości pani Zofia pracowała u Kazimierza Spinaka w ogrodach. Jak zawsze, opowiadała, u pana był ład i porządek. Bez pozwolenia nie można było wyjść do lasu nawet po jagody czy grzyby.

    Praca w ogrodach nie była lekka, ale zawsze coś się tam zarabiało. Dziadek Tadeusza, Władysław pracował u Spinaka jako leśniczy i osobisty pana woźnica. Praktycznie więc musiał być gotowy na każde zawołanie swego pana. Prócz tego państwo Dowejkowie mieli własną gospodarkę: krowy, świnie, konie, mieli też duże ogrody i to też zapewniało w dużej mierze ich byt.
    Nie bacząc na to, że byli tak blisko ostatniego właściciela Werek, o nim i o jego rodzinie raczej bardzo niewiele wiedzieli, bo ich życie osobiste było bardzo zamknięte. Wiadomo, że miał syna Jurka, który był ponoć nieco opóźniony w rozwoju i to właśnie dlatego Spinak wziął do siebie też z tych okolic pochodzącego niejakiego Stasia Dowejkę (chciał go nawet usynowić, ale nikt nie wie, czy do tego doszło), by ten go uczył, zabawiał, był mu do towarzystwa.

    Babcia Janina wspomina jeszcze, że ludzie w okolicy mówili, że Spinak miał jeszcze córkę Lilę, która ponoć dość wcześnie wyjechała do Anglii. Syn Jurek wyjechał na zawsze do Polski i jeszcze przed kilkunastu laty odwiedzał tu w Wilnie grób ojca.
    Niestety, obecnie nikt w tych okolicach nie wie, co się z nim teraz dzieje, nie wiadomo też, co się dzieje z córką. Słowem, w tym wszystkim jest sporo nieodgadniętych tajemnic, wiele niczym nieuzasadnionych domysłów, być może nawet legend.

    Ale powróćmy do aktualnej rodziny Dowejków. Tu z mamą Lilą i tatą Tadeuszem mieszka ich córka Krystyna z rodziną i dwiema córeczkami: Arianną, która już w tym roku poszła do pierwszej klasy szkoły im. Jana Pawła II i mającą 5 miesięcy małą Karoliną.
    Arianna jest bardzo odważna i towarzyska, pokazała nam ogrody, pracownię taty i inne zabudowania.
    Z pewnością jakiś zagorzały mieszczuch przyzwyczajony do jazdy samochodem nawet do najbliższego sklepu, przesiadujący w kawiarniach, czy pijalniach piwa powie, że na takim zabitym deskami odludziu można z nudów umrzeć, bo żadnej rozrywki, żadnych atrakcji, całkowity brak adrenaliny.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Tymczasem rodzina państwa Dowejków błogosławi los za te cuda przyrody, pośród których żyją, za szum lasów, zapach łąk, śpiew ptaków, tę ogromną przestrzeń, świeże i czyste jak łza powietrze.
    — Miasto po prostu dusi człowieka, tam nie ma czym oddychać. Po kilku godzinach spędzonych w mieście wracam zmęczona, tak jakbym ciężkie kamienie nosiła — mówiła córka pani Lili — Krystyna.
    A jak właściwie jest z tymi rozrywkami? Wszystko zależy od ludzi. Gdy są jakieś roczne święta, imieniny, urodziny, czy wesele, ludzie z okolic się zbierają, wspólnie bawią, tańczą. To prawda, dawniej ludzie częściej się spotykali, bo byli bardziej spragnieni obcowania. Dziś wręcz odwrotnie, wydarzenia polityczne, zgiełk i hałas tak przytłaczają człowieka, że coraz częściej szuka zacisza. Jesteśmy zmęczeni tempem życia i pragniemy spokoju, co nie znaczy samotności.

    Szczerze mówiąc, pozazdrościliśmy (w tym dobrym słowa znaczeniu) rodzinie Dowejków ich niby skromnego, ale pulsującego pozytywną energią, dobrą aurą ‚‚tego’’ uroczego zakątka. Nie jest tajemnicą, że otaczające nas środowisko w dużej mierze wpływa nie tylko na nasze zdrowie, ale też spokój i pogodę ducha. Nic więc dziwnego, że mieszkający w takich miejscach ludzie są zawsze do wszystkich i do wszystkiego życzliwie nastawieni.
    Każdy inny człowiek z pewnością bałby się mieszkać na takim odludziu, bo przecież ktoś może napaść, wyrządzić krzywdę. Możliwe, ale pani Lila ma inne zdanie.
    — Pilnują nas cztery nasze kochane pieski, a poza tym, jak się tak naprawdę żyje w harmonii z własnym sumieniem, z przyrodą, zwierzątkami mieszkającymi w lesie, to nic złego nie może się stać! — dodaje z uśmiechem Lila Dowejko. Nie od dziś to na świecie znana prawda i warto chyba każdemu z nas o tym pamiętać.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Echa Bożego Miłosierdzia w ludzkim wymiarze

    W minioną sobotę w Wileńskim Seminarium Duchownym w Kalwarii odbyła się międzynarodowa konferencja o Miłosierdziu Bożym. Prelegentami byli głównie księża i siostry zakonne z Litwy oraz Polski, których wykłady opierały się na wywodach Ojców Kościoła, jak też na własnych obserwacjach. Wiadomo,...

    W Wilnie międzynarodowa konferencja Apostolstwa Bożego Miłosierdzia

    Wciąż jeszcze trwa Rok Miłosierdzia Bożego. Z tej okazji odbywa się wiele świąt, uroczystości i konferencji. W dniach 17-18 września Wilno znowu rozkwitnie Miłosierdziem. W najbliższą sobotę, 17 września, odbędzie się w Wileńskim Seminarium Duchownym o godz. 10.00 międzynarodowa Konferencja...

    Modlitwa nad nieznanymi grobami zesłańców w rosyjskiej tajdze

    W minionym miesiącu litewsko-polska grupa zapaleńców wyjechała aż pod sam Ural w obwodzie permskim do wsi Galiaszyno, gdzie jeden z byłych zesłańców postanowił upamiętnić duże miejsce pochówku Polaków i Litwinów. Miejsc takich w Rosji jest dużo i wszystkich nie da...

    Ks. Damian Pukacki: Opus Dei drogą do świętości poprzez pracę

      Rozmowa z ks. Damianem Pukackim, duszpasterzem wspólnoty Opus Dei w Krakowie „Świętość składa się z heroizmów. Dlatego w pracy wymaga się od nas heroizmu, dobrego »wykończenia« zadań, które do nas należą, dzień po dniu” (św. Josemaría)   Czym jest Opus Dei, jak...