Sejm wczoraj zatwierdził w drugim czytaniu pakiet poprawek do ustaw emerytalnych, które w dłuższej perspektywie mają zreformować system emerytalny. Najwięcej emocji wywołała dyskusja o losie prywatnych funduszy emerytalnych.
Projekt poprawek opozycji zakładał, że prywatne fundusze emerytalne w przyszłości musiałyby utrzymywać się z prywatnych składek pracujących dziś przyszłych emerytów. Tymczasem rządowy projekt przewiduje dopłacanie do prywatnych funduszy z państwowego zakładu ubezpieczeń społecznych „SoDry” i z budżetu państwa.
— To jest nonsens! — oburza się poseł Algirdas Sysas, autor opozycyjnego wobec rządowego projektu reformy emerytalnej. Jak mówi, prywatne fundusze emerytalne są zwykłym biznesem i pyta retorycznie, dlaczego państwo ze składek emerytalnych wszystkich emerytów powinno dokładać do tego biznesu.
— Zresztą bardzo intratnego biznesu — zauważa poseł.
Wczoraj Sejm przegłosował jednak poprawki rządowe, które przewidują jednak dofinansowywanie prywatnych funduszy emerytalnych. Ta reforma — według obliczeń Ministerstwa Finansów — rocznie będzie potrzebowała około 700 mln litów finansów państwowych oraz z kasy „SoDry”.
— Skąd weźmiemy tyle pieniędzy? — znowu retorycznie pyta poseł Sysas i wymienia zadłużenie państwa i dług „SoDry” — odpowiednio ponad 50 mld i ponad 10 mld litów. Przyznaje jednak, że proponowane przez niego rozwiązanie również wymagałoby niemałych środków na dofinansowania, ale o połowę mniej w pierwszym roku niż zakłada rządowy projekt oraz jeszcze mniej w latach następnych.
— I to są również obliczenia Ministerstwa Finansów — zauważa Algirdas Sysas.
— Dlaczego więc Sejm wybrał droższe rozwiązanie? — pytamy posła.
— Bo to nie kwestia obliczeń i oszczędności, lecz sprawa ambicji politycznych, dlatego większość sejmowa przegłosowała droższe, ale rządowe rozwiązanie — odpowiada nam parlamentarzysta i tłumaczy, na czym polega różnica między obydwoma projektami:
— Wiadomo, że do prywatnych funduszy emerytalnych dodatkowe składki płacą dobrze zarabiający, tacy jak chociażby poseł Sysas – mówi poseł Sysas. — Proponowałem więc, żeby tak zostało. A na dodatek ubezpieczający się w funduszu mógłby odliczyć ulgę podatkową, jaka obowiązuje dziś w przypadku ubezpieczenia na życie. Rząd jednak proponuje, żeby dodatkowo dopłacać do prywatnych funduszy emerytalnych ze składek ubezpieczonych w państwowym zakładzie. Czyli, żeby mało zarabiające Marysie i Marytės dopłacały do składek dobrze zarabiającego posła Sysasa.
Autorzy rządowego projektu bronią się jednak przed zarzutami autora opozycyjnego projektu i tłumaczą, że przyjęte poprawki oznaczają kierunek, w którym ma pójść reforma emerytalna, szczegóły zaś finansowe będą jeszcze dyskutowane w Sejmie, aż zostanie znaleziony kompromis.
Tymczasem poseł Sysas uważa, że „szukanie kompromisu” jest już sprawą techniczną, bo główna batalia została przegrana.
— Rządowa propozycja chroni interesy nielicznej grupy dobrze zarabiających, w tym też interesy administratorów funduszy, którzy mimo kryzysu na Litwie nie ponieśli żadnego uszczerbku w swoich finansach.
— Weźmiemy chociażby przykład Polski, gdzie w pierwszych latach działalności zbankrutowała prawie połowa prywatnych funduszy emerytalnych. U nas, nawet mimo kryzysu, nie zbankrutował żaden. Oznacza to, że obecny system, nawet przy małej liczbie ubezpieczonych, gwarantuje funduszom i ich prezesom dostatnie życie nawet w obliczu kryzysu! — oburza się poseł Sysas. I dodaje, że przegłosowane właśnie poprawki rządowe utrwalą ten system.
Rządowa propozycja zakłada też zwiększenie składki emerytalnej, którą będą musieli płacić pracujący — 1 proc. w ciągu najbliższych trzech lat oraz 2 proc. w następnych latach.
Przyjęty w 2004 roku system składek emerytalnych przewidywał, że na poczet przyszłych emerytur będzie odprowadzanych 5,5 proc. dochodów pracujących. Później jednak wysokość składek zasilających fundusze zmniejszono do zaledwie dwóch procent.
Rządowa propozycja faktycznie ma podnieść składki emerytalne, jednak czeka ją jeszcze jedno głosowanie w Sejmie oraz akceptacja albo i nie prezydent Dali Grybauskaitė.