Więcej

    Oaza zieleni, spokoju i piękna w Landwarowie

    Czytaj również...

    Każda rzeźba w ogrodzie ma swoją historię Fot. Alina Sobolewska
    Każda rzeźba w ogrodzie ma swoją historię Fot. Alina Sobolewska

    O istnieniu tej oazy dowiedzieliśmy się przypadkowo, od przyjaciół „Kuriera”. W Landwarowie, (rejon trocki) praktycznie w centrum miasta, wśród szarych domów wielomieszkaniowych radzieckiego budownictwa, znajduje się prawdziwa wiejska zagroda, w której gospodarzami są Krystyna i Franciszek Markunasowie i którzy stworzyli świat pełen zieleni, pamiątek oraz wspomnień.

    Mówiący piękną polszczyzną pan Franciszek o sobie zaczyna opowiadać, sięgając czasów przyjazdu na Ziemię Trocką swego ojca, również Franciszka, z Koszedar.
    – Mój ojciec od swego chrzestnego ojca w prezencie otrzymał 25 hektarów ziemi i spod Koszedar przybył do miejscowości Zawiasy nieopodal pięknych Rykont. Nosił nazwisko Markunas, potem nazwisko straciło końcówkę i przez wiele lat był Markun. Wraz z żoną Moniką Kimberówną pochodzącą z majątku w Burbiszkach założył rodzinę i wybudował piękny dom. Był bardzo dobrym gospodarzem, budowlańcem, który miał duszę artysty. Mój rodzinny dom znajdował się nad rzeką i już w 1937-1939 latach przyjmował tak zwanych „wakatników”, czyli wczasowiczów — opowiada pan Franciszek.
    Pamięta wysokiego urzędnika policji z Wilna odpoczywającego w ich domu, który przyjeżdżał luksusowym samochodem.

    — Były to początki prawdziwej turystyki wiejskiej — dodaje z uśmiechem nasz rozmówca.
    Rodzina przeżyła wojnę, dom udało się zachować. O tych czasach przypomina przestrzelony obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, który jako rodzinna relikwia jest przechowywana do dziś w domu pana Franciszka.
    — Mój ojciec był bardzo pomysłowy i pracowity, to mu zawdzięczam dostrzeganie piękna w otaczającym świecie. Mówił mi: synu, każdy kamień ma swoją twarz, sztuką jest ją dostrzec… Tu, w domu jest wiele kamiennych ścian, które są równe i nigdy nie były szlifowane.  Zwyczajnie są ułożone twarzą do ludzi — dodaje nasz rozmówca.

    Gospodarze zagrody Franciszek i Krystyna Markunasowie oraz wnuk Edwardas Fot. Alina Sobolewska
    Gospodarze zagrody Franciszek i Krystyna Markunasowie oraz wnuk Edwardas Fot. Alina Sobolewska

    Jednak właśnie ten piękny dom nieopodal Rykont i uporządkowane otoczenie stało się powodem zesłania ojca pana Franciszka. W 1949 roku został wywieziony na Sybir, do Irkucka. Sześć lat spędził w głębi Rosji, wrócił w 1955 roku.
    — Był bardzo wierzącym człowiekiem, ufał Bogu w każdej sytuacji, nie narzekał, pracował najlepiej, jak potrafił. Po powrocie, po kilku latach pracy w kołchozie otrzymał działkę w Landwarowie i tu wybudował dom, który stoi tu do dziś — opowiada gospodarz przy ulicy Konduktorskiej 2B.

    Pana Franciszka życie również nie rozpieszczało. Kiedyś w młodości marzył o lotnictwie, jednak pierwsze podejście na studia skończyło się fiaskiem. Wpis o ojcu, który był zesłany, zamykał drogę na przyszłość. Jednak, jak twierdzi nasz rozmówca, świat jest pełen dobrych ludzi, dzięki ich pomocy trafił do zakładu wojskowego do Wilna, tak zwane „Tri piatiorki”, później studiował w Moskwie technologię mas plastycznych i po otwarciu zakładu „Plasta” w Wilnie zaczął pracować jako kierownik działu. Tam też pracował do emerytury.

    Mieszkał w Wilnie, w dzielnicy Lazdynai. Piękne mieszkanie jednak nie cieszyło go. Gdy wyszedł na emeryturę, to miał bardzo dużo wolnego czasu, a obserwacja sąsiadów grających w słynnego „kozła”, jakoś go nie bawiła. Więc wraca do Landwarowa i powoli rozpoczyna rekonstrukcję domu rodzinnego, domu ojca nie zmienia. Szanuje jego styl i charakter. Za namową zaprzyjaźnionego budowlańca znosi stare budynki gospodarcze i przy rodzicielskim domu buduje „niby chlew”, jednak bardziej przypominający dom. I chociaż potem miał z tym wiele kłopotów, nawet proces sądowy, sprawę udało się załatwić.
    — Czasy, Bogu dzięki, się zmieniały, przyszła pierestrojka, na wiele spraw zaczęto patrzeć inaczej i wszystkie potrzebne pozwolenia udało się nam uzyskać. Potem przyszła kolej na jeszcze jeden budynek. Skoro pierwszy miał być domem, więc powstała potrzeba zabudowania gospodarczego. I tak powstała, jeżeli można to tak ująć, wiejska zagroda — mówi z dumą gospodarz.

    Sala przy łaźni pełna autentycznych pamiątek Fot. Alina Sobolewska
    Sala przy łaźni pełna autentycznych pamiątek Fot. Alina Sobolewska

    Każdy skrawek ziemi jest tu pomysłowo wykorzystany, kwiaty, drzewa, rzeźby, ogród, w którym uprawiane są ekologiczne warzywa i owoce. Wszystko wykonane rękoma gospodarza. Zapytany, w jaki sposób projektuje, czy miał jakieś szkice, rysunki, pan Franciszek jedynie uśmiecha się.
    — Wszystko mam w głowie. Zaczynając realizować jakiś swój pomysł, wiem, jak to będzie wyglądało w końcowym wariancie. Gdy zdobędę jakąś stara rzecz, otrzymam w prezencie czy kupię, wiem, w którym miejscu będzie — w domu czy w ogrodzie.

    Pan Franciszek oprowadza po swej posiadłości, każdy kamień ma tu swoją historię. Obok — żona Krystyna, rodowita wilnianka z domu Adamowicz, która dla ukochanego sprzed ponad pół wieku zrezygnowała z wyjazdu z rodziną do Polski. Wyjechali wówczas rodzice i rodzeństwo. Została na Litwie sama.

    Pani Krystyna przyszłego męża poznała na ostatnim roku studiów. Studiowała medycynę. Spotkali się u zaprzyjaźnionego księdza w Rykontach, którego gosposia, osoba wykształcona i bardzo inteligentna, była mamą chrzestną siostry pani Krystyny.
    Pan Franciszek poszedł pomóc panience wody ze studni przynieść i… tak rozpoczęła się miłość, która trwa już 56 lat. Wychowali trójkę dzieci, mają pięcioro wnuków. Stanowią parę, której można pozazdrościć wzajemnego szacunku, zrozumienia i tolerancji.

    Państwo Markunasowie twierdzą, że małżeństwo to wybór — wybór człowieka do oddania się w niewolę drugiemu. Osiągnięcie sukcesu w rodzinie jest uwarunkowane ciężką pracą oraz wieloma wyrzeczeniami — niezależnie od czasu czy miejsca. Radość przeplatała się kiedyś ze łzami, a sukcesy często okupione były bólem i problemami, które być może były inne niż te, które spotykają dziś na swojej drodze młode małżeństwa, ale na pewno nie były mniejsze. Dziś, po pięćdziesięciu sześciu wspólnych latach, małżonkowie zgodnie twierdzą, że mimo wszystko było warto.

    — Dziś młodzież ma nieco inne podejście do tej spawy, mają przyjaciół, partnerów. Długo zastanawiają się, nie śpieszą do ślubu. To ich wybór – rozważa filozoficznie nasz rozmówca.

    Podwórko jest prawdziwym dziełem sztuki Fot. Alina Sobolewska
    Podwórko jest prawdziwym dziełem sztuki Fot. Alina Sobolewska

    Pani Krystyna, zapytana czy podzielała pasję architektoniczną męża, mówi krótko:
    „Oj, różnie było…”.
    Jednak dziś przebywając w tej oazie piękności i spokoju, wydaje się, że czas tu się zatrzymuje. Znika gdzieś pośpiech, codzienne troski i zmartwienia. Panuje taka wyjątkowa aura, która uspokaja i skłania do refleksji.

    Dzieci i wnukowie również tu przyjeżdżają, jednak nie tak często, jakby dziadkom się chciało. Bardziej wolą inne, dalekie kraje.
    — Zresztą rozumiem. Kiedyś również wyjechałem z domu na miesiąc takim rejsem wycieczkowym po Morzu Śródziemnym, zwiedziłem Egipt, Grecję, Hiszpanię, Indie – w domu do dziś mam wiele pamiątek z tamtej podróży… — wspomina pan Franciszek.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Piękny dom z salonem, którego okna są upiększone witrażami. Łaźnia i piękne pokoje wypoczynkowe, perfekcyjne połączenie naturalnych materiałów, kamienia i drewna. Autentyczne pamiątki zachowane od kilku pokoleń. Przytulny basen. Spacerując po majątku państwa Markunasów można uczyć się historii oraz podziwiać pomysłowość i pasję gospodarzy.

    Skąd tyle energii, zapału do pracy? Obserwując piękne kamienne pomieszczenia, widać, że nie lada fizycznego wysiłku wymagało to od gospodarza.
    — Było siły, było. Mój ojciec zawsze mawiał, że ruch jest najlepszym lekarstwem.  Żona lekarz zawsze to potwierdzi. Wysiłek fizyczny sprawia, że czujemy się zdrowo… Ważne jest również pozytywne nastawienie do świata i poczucie humoru – powiedział na zakończenie Franciszek Markunas.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    To w Wilnie czuję się u siebie…

    Teresa Gumowska-Kacmajor przyjechała do Gdańska z Wilna w wieku 11 lat. Tu ukończyła szkołę średnią, studia lekarskie, tu realizowała się zawodowo i rodzinnie. Jednak nigdy nie czuła się prawdziwą gdańszczanką. Gdy w latach 70. przyjechała po raz pierwszy na Litwę...

    Młodzi zdolni: Ewa Siemaszkiewicz

    Młodzi Polacy z Litwy po ukończeniu polskich szkół w różny sposób szukają swej życiowej drogi. Polska, jako kraj nauki i zamieszkania, jest jedną z nich. Ewa Siemaszkiewicz, studentka IV roku medycyny na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym jest maturzystką Szkoły Średniej im....

    Wielki patriota i strażnik prawdziwej historii Polski

    Stanisław Władysław Śliwa od wielu lat stoi na czele Związku Piłsudczyków Rzeczypospolitej Polskiej Towarzystwa Pamięci Józefa Piłsudskiego łączącego ponad 5 tysięcy członków, ludzi różnych zawodów i stanów w wieku od 18 do 90 lat w całej Polsce. Organizacja, która rok...

    Każdy na swój sposób płaci za swoje tęsknoty…

    "Miejsce, gdzie się osiedlasz, nie jest wystarczająco pojemne dla wszystkiego, co pragniesz przechować. To, co jest twoje, przynależy także do miejsca. Zmieniasz miejsce, rezygnujesz więc z niektórych rzeczy i zyskujesz inne. Zaspokajasz jedną tęsknotę, ale otwierasz drzwi kolejnej. Każda...