Więcej

    Zaprzedał swoją duszę… baloniarstwu!

    Czytaj również...

    Roman umie zainteresować każdego rozmową. Nie jest wyjątkiem też jego żona Regina Fot. Marian Paluszkiewicz
    Roman umie zainteresować każdego rozmową. Nie jest wyjątkiem też jego żona Regina Fot. Marian Paluszkiewicz

    Kiedy w roku 1988, nad wileńskim Placem Katedralnym uniósł się w niebo biało-czerwony balon na ogrzane powietrze z wizerunkiem Tadeusza Kościuszki, bohatera narodowego Polski, o którym między innymi padły kiedyś słowa, że był posłańcem od Boga, niejednemu nawet najbardziej sędziwemu wilnianinowi łza się w oku zakręciła. A co młodsi, odważniejsi zapewne westchnęli: gdyby to kiedykolwiek udało mi się podnieść w niebo…

    Do takich należał bohater dzisiejszej publikacji, wielokrotny mistrz  w tej dziedzinie, znany baloniarz wileński Roman Mikielewicz, który akurat w tym roku obchodzi swoją ćwierćwieczną przygodę z baloniarstwem. Przygodę, która stała się dla niego marzeniem skutecznie wcielanym w życie codzienne, hobby, pasją, środkiem na życie. Wszystko to jest zawarte w jednym jedynym słowie, za którym kryją się pierwsze kroki, śmielsze poczynania i ogromne osiągnięcia.

    Roman Mikielewicz mimo stosunkowo młodego wieku (w następnym roku będzie obchodził półwiecze) — jest asem w tej dziedzinie. Nie tylko z racji na staż 25 lat, ale też na ilość godzin spędzonych w powietrzu (prawie 2 000) w czym wiedzie prym wśród litewskich baloniarzy. Albowiem za doświadczonego pilota uważany jest już ten, kto ma 200 godzin nalotu. Mikielewicz ma dziesięciokrotnie więcej.
    Kiedy umawiamy się na spotkanie, z wieczora pan Roman prosi: „Zadzwońcie z rana, bo tylko wtedy będę mógł powiedzieć dokładnie, czy jutro nie będę miał lotów. Bo tak to już jest z baloniarstwem, że panem nad nami jest pora roku i pogoda, która może zaskoczyć deszczem i chmurami i trzeba będzie lot odwołać”.
    Jestem egoistką, więc z wieczora marzę, by jutro z rana było pochmurnie i żebym mogła z tak znanym, a wiem, że bardzo zajętym baloniarzem się spotkać.

    Piątkowy poranek zapowiada się pochmurny, więc nic nie czekając wyruszamy z kolegą do Niemenczyna, gdzie z rodziną — żoną Reginą oraz trzema synami we własnej, pięknej, zadbanej, ukwieconej i na domiar wszystkiego tak blisko kościoła ulokowanej kamiennicy mieszka  Mikielewicz. Dużo wiem o nim jako o znanym baloniarzu, ale tu na miejscu mam okazję się przekonać, że jest to nie tylko człowiek-encyklopedia, co się tyczy sportu balonowego, ale i niesamowicie ciekawy rozmówca (w duszy myślę — ach, to u niego rodzinne, przecież jego siostra Anna Adamowicz, to najsłynniejsza gawędziarka nie tylko Wileńszczyzny, ale bodajże i Polski!). Pan Roman umie tak zręcznie, tak dowcipnie o każdym szczególe opowiedzieć, wplatając w poważną rozmowę jakiś żarcik, że nasza zapowiedziana zawczasu wizyta godzinowa zaciąga się na dobrych kilka. Zresztą nie byłabym kobietą, gdybym nie obejrzała całej posesji państwa Mikielewiczów, na której to jest między innymi kamień pamiętający jeszcze czasy pogańskie, znajdujący się na ewidencji państwa.

    Reklama znanych firm na balonach opłaca koszty jego nabycia po kilku latach Fot. Marian Paluszkiewicz
    Reklama znanych firm na balonach opłaca koszty jego nabycia po kilku latach Fot. Marian Paluszkiewicz

    „Kupiliśmy tę działkę z mniejszym domkiem, no i — jak się okazało — z tym kamieniem. Teraz nam służy jako stół w tej oto altanie owitej leszczyną, z której w ubiegłym sezonie wiadro orzechów zebraliśmy — mówi pan Roman.
    Za altaną tabor samochodowy, którym to wraz z balonami docierają na miejsce. A te miejsca — w różnych częściach Litwy. Zależnie od zamówień prywatnych, bo z tego żyją. Bo mimo że podstawowym celem pana Romana jest baloniarstwo jako sport, to niestety, jak za chwilę się dowiem, ani on, ani żaden inny baloniarz zrzeszony obecnie w 11 klubach sportowych, jakie są na Litwie, nie otrzymują od państwa żadnej pomocy finansowej. Czyli, chcecie latać — latajcie, sami szukajcie sponsorów, sami zarabiajcie.
    Więc zamiast o wyczynach sportowych, treningach muszą myśleć o tym, jak żyć, jak zarobić na kolejny lot. Teraz sytuacja jest co prawda już inna, niż kiedy organizował pierwszy lot.
    A zaczęło się to wszystko od naszej codziennej jedynej polskiej gazety na Litwie, naówczas „Czerwonego Sztandaru” — od roku 1990 „Kurier Wileński”.

    Pan Roman tak przypomina początek: „Przypadek zechciał, że po raz pierwszy w koszu pod powłoką znalazłem się latem 1988 roku. Wtedy bowiem, by uatrakcyjnić jubileusz 35-lecia ówczesnego dziennika „Czerwony Sztandar”, z nad wyraz okazałym balonem „Kościuszko” zawitał do Wilna z Polski Ireneusz Cieślak — baloniarski as nad asy, który w roku 1983 wspólnie ze Stefanem Makne zwyciężyli w zawodach o Puchar Gordona Benetta, uznawanych za nieoficjalne mistrzostwa świata.
    Zawczasu wiedząc o tym, już od samego rana w wyznaczonym dniu stawiłem się na stołeczny Plac Katedralny. Z panem Ireneuszem, jako dwaj rodacy, szybko dogadaliśmy się i jemu to zawdzięczam nie tylko ten pierwszy lot, ale też ten przełom w moim życiu, że od 25 lat robię to co lubię, o czym marzyłem, tym, co swoim synom przekazałem. Powiem śmiało: zaprzedałem swoją duszę baloniarstwu, jak pan Twardowski diabłu za wiedzę i magię. W moim przypadku wiedza jest bardzo potrzebna, ale magii tu prawie nie ma — musi być wiedza, praca, stałe doskonalenie. Tak jak w każdym sporcie.

    Łatwo te słowa dziś powiedzieć, ale jak za chwilę się dowiem, ile za tym było pracy, starań, no i czasy były inne.
    Torował wraz z innymi zapaleńcami takimi jak: Rimvydas Maciulevičius, Gintaras Šurkus, Arvydas Dirmeikis, Vidmantas Motieka, Juozas Valunas i inymi tę drogę powietrzną, którą lata już 25 lat. Najpierw powołali Litewskie Stowarzyszenie Baloniarzy, w którym Roman pełnił funkcje skarbnika.
    Co się tyczy latania, nie były łatwe początki, gdyż był to okres, kiedy KGB miało balony na szczególnym indeksie, postrzegając je jako coś przydatnego do szpiegowania albo nielegalnych przelotów na teren innych państw.
    Pierwsze dwa balony otrzymali z Węgier drogą wymiany szybowca.

    Natomiast pierwszy prywatny balon Roman nabył pięć lat później. Konkretnie w roku 1993.
    „Zapewne wielu znajomych się dziwiło, czy mam w głowie wszystkie klepki: balon kupuję, a mieszkam w małym pokoiku z żoną i synkiem. Przy tym w bursie — przypomina Mikielewicz. — Moja żona Regina (notabene absolwentka wydziału matematycznego WIP) zawsze była mi podporą — mówi rozmówca. Bo doskonale wiedziała, że jest to moje ogromne marzenie”.
    Tak Roman Mikielewicz został pierwszym prywatnym posiadaczem balonu nie tylko na Litwie, ale też w całym byłym Związku Sowieckim. Latał na tym balonie lat 10.

    Dziś w swoim taborze ma osiem balonów. Ile kosztuje taki balon? Około 100 tysięcy litów i byłby to dla niego, jak i dla każdego innego baloniarza niezwykle duży wydatek, gdyby nie reklama znanych firm na nich umieszczana, która pozwala balon okupić za lat kilka. No i oczywiście dochodzą loty prywatne, które świadczą. Godzina takiego lotu kosztuje na osobę 250 litów.
    Wiemy, że liczyć same dochody nie można, bo ileż z tym jest związanych wydatków — butle gazowe (trzeba dwie na jeden lot) dojazd do miejsca startu, pozwolenia, wszelkie inne niezbędne formalności z tym związane.
    Okres pracy baloniarzy — wiosenno-letni — rozpoczyna się wraz z dniem 1 maja, a kończy 1 listopada. Od lat nie mają wczasów rodzinnych. Żona, kiedy to słyszy, uśmiecha się i mówi, mieszkamy niedaleko rzeki, jeziora. Jest przyzwyczajona, że pan Roman wstaje o godzinie 4 rano i kładzie się w późnych godzinach wieczornych. Balony we dnie nie latają, a tylko z rana i wieczorem.

    Kiedy na Litwie bawił miliarder Richard Branson i zechciał polatać balonem, to właśnie Romanowi Mikielewiczowi taki lot powierzono Fot. archiwum
    Kiedy na Litwie bawił miliarder Richard Branson i zechciał polatać balonem, to właśnie Romanowi Mikielewiczowi taki lot powierzono
    Fot. archiwum

    Owszem, jak loty są nad Wilnem, wraca do domu, zje, odpocznie, ale przecież czasami w ciągu dnia prawie całą Litwę musi pokonać, żeby dotarć na miejsce. Na przykład wczoraj latali nad Szawlami, gdzie będą jutro — zależy od zamówień.
    Od dawna ma pomocników, w tym swych synów. Każdy z nich ma oczywiście licencję na latanie. Jak mówi Mikielewicz, największe nadzieje baloniarskie wiąże z najmłodszym synem Adamem, który jako 15-letni chłopak otrzymał licencję młodzieżową, która pozwala mu na loty z instruktorem. Najstarszy Maciej studiuje prawo, Łukasz w tym roku ma ostatnią klasę, a Adam do 11. pójdzie.
    Synowie Mikielewiczów znani są w kraju od lat jako świetni biatloniści. Całe ściany pokoju zdobią medale, puchary przez nich zdobyte.
    Jak żartuje pan Roman: „To u nas rodzinne”.

    My dodajmy, że tato — mistrz biatlonu, nigdy z biatlonem nie zerwał i jak tylko zima nadchodzi, wkłada narty.
    „A skoro chodzi o młode pokolenie, to jednego roku podczas mistrzostw Litwy sześciu Mikielewiczów (trzej synowie brata rodzonego) barw kraju broniło. Prawda, jeszcze jeden uczestnik się dołączył skądś z Litwy. Też Mikelevičius” — żartuje nasz rozmówca.
    W domu nawet salę sportową mają, by chłopcy mieli wszystko co potrzebne do treningu, a i sam pan Roman oczywiście chętnie z niej też korzysta. Nic więc dziwnego, że cztery lata temu na mistrzostwach świata biatlonistów senior Mikielewicz srebro wywalczył.
    Ma  też spore trofeum z dziedziny baloniarstwa.

    Pierwsze „złoto” w tym sporcie zdobył w roku 1993, a później zdobywał je jeszcze trzykrotnie. Poza czterema tytułami mistrzowskimi ma ponadto w kolekcji litewskiej cztery kruszce brązowe. Jest jedyny, który zaliczył występ we wszystkich 20. dotychczasowych mistrzostwach Litwy. Dziesięciokrotnie startował w mistrzostwach Polski, po razie stając na każdym ze schodków podium.
    Sześć lat był w kadrze narodowej, a w rankingu 750 najlepszych pilotów świata zajmował nawet 40. lokatę.
    Nawet od samej wyliczanki aż dech zapiera, a do tego dodać należy, że pan Roman latał nad niebem praktycznie całej Europy, w Australii, Japonii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w Kuwejcie.

    Bo co tam mówić, sam latał i lata. Każdy członek jego rodziny oczywiście wie, co to jest wznieść się balonem w powietrze. To, że synowie mają licencje — to nie dziwi, że żonę brał kilkakrotnie ze sobą — to też niby rzecz normalna, ale kiedy postanowił, że taki lot zafunduje 78-letniej mamie i 82-letniej cioci Meli — to już w tym miejscu nie wytrzymuję i mówię: „Nie bał się pan, że taka wyprawa nie dla starszego człowieka?”.
    Pan Roman się uśmiecha i mówi: „W tym miejscu to się pani myli, starsi ludzie mniej się boją. Moje kochane, tak bliskie mi osoby nie tylko że lot zniosły fantastycznie, ale były zachwycone, że widziały z góry Bujwidze, dom rodzinny, w którym mama mieszka po dziś dzień, domy i obejścia sąsiadów, wieżyce kościoła”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    Taki prezent w postaci lotu balonem jest bardzo atrakcyjny Fot. archiwum
    Taki prezent w postaci lotu balonem jest bardzo atrakcyjny Fot. archiwum

    Bo, jak za chwilę się dowiem, właśnie ludzie starsi bardzo chcą polatać nad swymi rodzinnymi, a tak znanymi miejscami, gdzie kiedyś ich młodość upłynęła i gdzie obecnie ich życie się toczy. Do każdego klienta trzeba mieć podejście, trzeba być świetnym psychologiem, gdyż reakcja ludzi w powietrzu jest bardzo różna. Owszem, miał w życiu różne śmieszne chwile. Na szczęście, nie było tragicznych, bo przecież na tym mistrzostwo i polega, aby obliczyć i przewidzieć lot co do milimetra i co do sekundy.

    W koszach pod niebem Litwy coraz częściej widać też kobiety. Cztery lata temu miały miejsce pierwsze mistrzostwa Litwy dla kobiet, a w 2010 roku w Olicie zorganizowano I mistrzostwa Europy baloniarek z udziałem 8 litewskich załóg. W roku ubiegłym w Niemczech rozegrano I mistrzostwa świata.

    Przy takiej informacji nie mogę się nadziwić, że kobieta może być tak silna, bo wszak przed lotem należy załadować ważące po 50 kilogramów butle z gazem do kosza albo donieść ważącą 150 kilogramów powłokę, o ile wyląduje się w miejscu, gdzie nie może dojechać transport.
    Taki wysiłek dla Mikielewicza jest rzeczą już codzienną, ale rekompensuje to chwila, kiedy znów uniesie się w niebo i będzie kolejny raz oglądać miejsca tak znane, a tak piękne, bo rodzime.
    A wraz z nadejściem zimy organizuje już kilka lat dla pasażerów przeloty z Alp do Wenecji. Jak mówi Mikielewicz, jest to niesamowite uczucie lecieć nad zaśnieżonymi Alpami, a potem oglądać z góry Wenecję „pływającą” na Adriatyku.
    Pochłonęła mnie romantyka i z trudem docierają do mnie kolejne słowa pana Romana, że na taką wyprawę wiozą z sobą cały sprzęt, że muszą znosić zmiany temperatur itd. itp.

    Czyli dzień codzienny nie jest łatwy ani latem, ani zimą, bo jest to ciężka praca. Ale tego ciężaru nie czuje ten, kto ten sport pokochał, komu oddał się bez reszty, dla kogo duszę swą zaprzedał, jak jest w przypadku naszego rodaka Romana Mikielewicza.
    Helena Gładkowska

     

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

     

     

     

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Syty głodnego nie zrozumie

    Nierówność społeczna na Litwie kłuje w oczy. Na 10 proc. mieszkańców Litwy przypada zaledwie 2 proc. ogólnych dochodów, a na 10 proc. najbogatszych – 28 procent. Kraj nasz znalazł się w sytuacji krytycznej i paradoksalnej, i z każdym rokiem...

    Wzruszający wieczór poświęcony Świętu Niepodległości Polski

    Niecodziennym wydarzeniem w życiu kulturalnym Wilna był wieczór poświęcony Narodowemu Świętu Niepodległości, obchodzonemu corocznie 11 listopada dla upamiętnienia odzyskania po 123 latach przez Polskę niepodległości. Wieczór ten odbył się w Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Mogą żałować ci, którzy w...

    Superodważni i uczciwi

    Trudno doprawdy zrozumieć człowieka, który cztery lata widzi niegospodarność, szafowanie pieniędzmi, skorumpowane stosunki między kolegami, widzi... i nic nie robi. Na nic się nie skarży, nie narzeka. Aż dopiero teraz, kiedy z tej „niewoli” się wydostał (a dokładnie wyborcy...

    Zamiast zniczy — piękna obietnica

    Minęły święta, a wraz z nimi cmentarze zajaśniały tysiącem migocących światełek naszej pamięci o tych, co odeszli, co byli dla nas tak bliscy. W przededniu Dnia Wszystkich Świętych Remigijus Šimašius, gospodarz Wilna wraz z liczną świtą urzędników, pracowników odpowiedzialnych za...