Więcej

    „Nielegalny” ksiądz i „nielegalny” biskup. Święcenia na przekór prawu

    Czytaj również...

    Nie pozwolili mi skończyć seminarium – opowiada ks. Józef Świdnicki. – Próbowałem kilka razy Fot. archiwum
    Nie pozwolili mi skończyć seminarium – opowiada ks. Józef Świdnicki. – Próbowałem kilka razy Fot. archiwum

    Ks. Józef Świdnicki obchodzi 11 września 45. rocznicę święceń kapłańskich. Dziś uważany jest za legendę Syberii – więziony za głoszenie orędzia fatimskiego jest inicjatorem budowy wielu tamtejszych kościołów. Był „nielegalnym” księdzem, wyświęconym wbrew woli KGB przez „nielegalnego” biskupa.

    — Nie pozwolili mi skończyć seminarium – opowiada ks. Józef Świdnicki. – Próbowałem kilka razy. Za każdym razem do rektora dzwonili z KGB i pytali: „U was jest Świdnicki? Niech wraca do swojej pracy i nie zajmuje miejsca”. Najdłużej w seminarium byłem 3 miesiące, chyba w KGB ktoś był na urlopie, że pozwolili mi się uczyć spokojnie aż do grudnia.

    Jak więc wyglądały jego studia? Zamiast na wykłady z klerykami pracował w stoczni, uczył się wieczorami i potajemnie zdawał egzaminy.

    – Na początku byłem robotnikiem fizycznym, rozładowywałem wagony — wspomina.
    — Potem byłem operatorem dźwigu portowego. Poza tym chodziłem do kościoła i śpiewałem w chórze.

    Oczywiście spotkania z profesorami seminarium wzbudzały podejrzenia KGB. Nie były to jednak jedyne problemy kandydata do kapłaństwa. Jego zachowanie nie podobało się także wielu księżom.

    — Źle tedy o mnie mówili – mówi o latach swojej młodości. — Że włóczęga jestem i nic ze mnie nie będzie. Ja nie chciałem się nikomu tłumaczyć, żeby nie zwracać uwagi KGB.

    Wiedział, że szanse na to, że kiedyś zostanie księdzem są niewielkie. Rozpoczął więc studia na kierunku budownictwa.

    – Nawet nie wiedziałem wtedy, że księdzu takie wykształcenie też bardzo się przydaje, nie było mowy o budowie nowych kościołów. Ale później bardzo się przydało – opowiada.

    Jak mówi, w drodze do święceń pomógł mu pewien ksiądz z Dyneburga.

    – Przy naszym spotkaniu bardzo długo rozmawialiśmy. Zapytał, czy chcę być księdzem. Odpowiedziałem, że tak. To on właśnie wpadł na pomysł, bym spotkał się z litewskim biskupem, który mieszkał na wsi przy granicy litewsko łotewskiej.

    Bp Vincentas Sladkevičius przebywał wówczas na zesłaniu we wsi Nemunėlio Radviliškis na północy Litwy
    Bp Vincentas Sladkevičius przebywał wówczas na zesłaniu we wsi Nemunėlio Radviliškis na północy Litwy

    Był to bp. Vincentas Sladkevičius — przebywał wówczas na zesłaniu. Sladkevičius został wyświęcony w Boże Narodzenie 1957 r. przez biskupa koszedarskiego Teofiliusa Matulionisa po uzyskaniu pozwolenia z Watykanu, lecz bez zgody władz sowieckich. Komuniści nie zamierzali tolerować istnienia drugiej władzy w kontrolowanym przez siebie kraju, dlatego w marcu 1959 r. odebrali Sladkevičiusowi zezwolenie na pracę duszpasterską, a także pozbawili go meldunku, zmuszając do zamieszkania na prowincji, we wsi Nemunėlio Radviliškis na północy Litwy. Do swojej diecezji mógł powrócić dopiero w 1982 r.

    Co robił litewski biskup na głuchej wsi? Pracował fizycznie, rąbał drewno, żył jak wszyscy mieszkańcy. Tyle oficjalnie. Nieoficjalnie nadal pełnił posługę biskupa — udzielał święceń klerykom podziemnego seminarium duchownego. W roku 1960 wyświęcił pierwszego księdza, który ukończył konspiracyjny kurs Vytautasa Merkysa. Później nieoficjalne kształcenie kandydatów do kapłaństwa stało się bardziej systematyczne i zorganizowane.

    — Do biskupa przyprowadził mnie mój kolega, ks. Józef Turbowicz z Grodna, który wtedy pracował niedaleko miejsca jego pobytu – Wspomina ks. Świdnicki. – Wcześniej rozmawiał o mnie, mówił o moich problemach z KGB i posądzeniach przez księży.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Pierwsza rozmowa z biskupem trwała bardzo długo.

    – Na koniec zapytał mnie, czy nie mam znajomych księży unitów. Zaproponował, abym u nich przyjął święcenia, bo i tak działali wtedy w podziemiu. Nie znałem jednak żadnych grekokatolików, umówiliśmy się więc na następne spotkanie za 3 miesiące.

    Biskup nie dawał obietnic co do święceń. Powiedział tylko, że przemyśli sprawę. Gdy po trzech miesiącach Świdnicki znów się u niego zjawił, nadal nie był pewien, czy należy go wyświęcić.

    – Dla mnie nie do zniesienia była wtedy ciągła niewiadoma – opowiada ksiądz. — Już prawie 12 lat szykowałem się do kapłaństwa. Powiedziałem: „Księże biskupie albo ksiądz biskup da mi święcenia, albo nie. Wtedy spokojnie wrócę do domu z przeświadczeniem, że Bóg nie daje mi łaski kapłaństwa i zacznę jakoś układać sobie życie”.

    Sladkevičius nie dał odpowiedzi, kazał natomiast odprawić rekolekcje. 15 sierpnia 1971 roku Świdnicki pojechał więc do Agłony, aby się wyspowiadać.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    – Do dziś pamiętam tę spowiedź. Spowiadałem się z całego życia. Kolejka była ogromna, a mimo to spowiednik mówił do mnie i mówił.

    Tygodniowe rekolekcje odprawiał u ks. Turbowicza.

    — Urządził dla mnie specjalne pomieszczenie, gdzie mogłem się modlić. Nikt o mnie nie wiedział, nawet jego matka. Z nikim się wtedy nie widywałem, przynosił mi tylko jedzenie po kryjomu – mówi o swoim przygotowaniu.

    Kiedy kolejny raz zjawił się u biskupa, wreszcie usłyszał, że otrzyma święcenia.

    — Wieczorem, 1 września 1971 roku otrzymałem wszystkie niższe święcenia i święcenia subdiakonatu. Tak wtedy było – opowiada. — Potem pojechałem do Rygi. Wreszcie byłem pewny, że zostanę księdzem. Zamówiłem nawet sutannę, ale nie mówiłem nikomu, że jest dla mnie. Pomyślałem sobie, że będę w niej chodził dopiero po diakonacie.

    Następne spotkanie z biskupem było wielkim zaskoczeniem.

    — Nie spodziewałem się, że wszystko tak szybko się potoczy – wspomina ks. Świdnicki. — Biskup powiedział, że nie mogę więcej przyjeżdżać, bo KGB coś podejrzewa, dlatego wyświęci mnie dziś wieczorem. 11 września 1971 roku otrzymałem diakonat i święcenia kapłańskie. Na święceniach był obecny tylko ksiądz Józef Turbowicz.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Dziwne miały być te święcenia, w kandydacie do kapłaństwa pojawiało się coraz więcej wątpliwości.

    — Nie raz byłem na święceniach. Zawsze to ogromna uroczystość w katedrze, śpiew, tłumy ludzi. A tu? Biskup nawet pastorału nie ma, dwie świece na ołtarzu i wszystko – wspomina dzień swoich święceń. — Wtedy pomyślałem sobie: a jeśli to nie jest prawdziwy biskup? Jeśli to KGB kogoś podstawiło? Albo to jakiś samozwaniec? Ja wtedy nie będę prawdziwym księdzem. Czasy były takie. Nikt nikomu nie ufał, ale trzeba było ryzykować.

    Skończyły się więc problemy nielegalnego kleryka Świdnickiego, zaczęły się jeszcze większe – wyświęconego nielegalnie księdza. Święcenia były co prawda ważne, ale uzyskane bez wiedzy władzy państwowej. A takim księżom nie było łatwo uzyskać pozwolenie na pracę duszpasterską.

    Pierwszą Mszę św. odprawił w Murafie, gdzie od lat proboszczem był ksiądz Chomicki.

    – Ksiądz Chomicki trochę wątpił w moje święcenia, ale w końcu uwierzył i pozwolił mi odprawić Mszę prymicyjną — wspomina ksiądz. — To było 16 września — opowiada ks. Świdnicki. — Wszystko było w tajemnicy. Proboszcz zakrył wszystkie okna. Zebrało się około 20 zaufanych osób, w tym też moja siostra.

    Później także nie było łatwo, ponieważ nikt nie chciał go przyjąć na parafię.

    — Nie mogłem pracować jako ksiądz na Łotwie. Trzeba było więc jechać tam, gdzie tolerowali takich jak ja, a ksiądz wyświęcony w podziemiu był wielkim problemem nie tylko dla władz, ale i dla Kościoła — mówi o pierwszych latach swojego kapłaństwa. — Tak zacząłem pracować na Ukrainie, potem pojechałem dalej — do Kazachstanu i na Syberię. No i byłem tam, gdzie księży najbardziej brakowało.

    W 45 lat od swoich święceń ks. Józef Świdnicki nadal świetnie pamięta biskupa, który obdarzył go ogromnym zaufaniem i dzięki któremu spełniło się jego marzenie o kapłaństwie.

    — Nigdy w życiu nie spotkałem tak skromnego księdza. Nawet czułem się skrępowany tym, że biskup odnosi się do mnie z takim szacunkiem. Kiedy o nim myślę, zawsze przychodzą mi do głowy słowa o bożym Baranku. Gdyby to ode mnie zależało, już bym go dawno ogłosił świętym.

    ***
    Józef Świdnicki urodził się 25 grudnia 1936 w Pieńkówce na Ukrainie. Jego ojciec zmarł podczas klęski głodu w 1947. Od dziecka musiał pracować w sowchozie, naukę rozpoczął dopiero w 13. roku życia. W 1956 r. po raz pierwszy próbował wstąpić do seminarium duchownego w Rydze, otrzymał jednak odpowiedź odmowną. W 1967 otrzymał paszport i odwiedził po raz pierwszy Polskę, gdzie spotkał się m. in. z kardynałem Stefanem Wyszyńskim, który udzielił zgody na kontynuowanie dalszej nauki w konspiracji oraz dopuszczenie do święceń. Po święceniach kapłańskich pracował na Ukrainie i w Kazachstanie. Mając trudności z otrzymaniem pozwolenia od władz na działalność duszpasterską, często zmieniał miejsce pobytu. W 1984 został aresztowany za kolportowanie orędzia fatimskiego, które m. in. głosiło upadek komunizmu w Rosji. Skazany został na trzy lata łagrów, a zwolniono go w 1987 po dwóch i pół latach na skutek interwencji Amnesty International. Po uwolnieniu działał na terenie Azji Środkowej i Syberii organizując tamtejsze struktury Kościoła, inicjując też budowę kilkunastu świątyń. Od 2008 przebywa na emeryturze w Murafie na Ukrainie.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Liczy się tylko uczciwa, sumienna praca. Szkic do portretu Janiny Strużanowskiej

    Na pozostanie w Wilnie zdecydowała się w bardzo świadomym celu. Chciała, żeby ktoś w tym mieście za 30 czy 50 lat mówił jeszcze po polsku…  Na jej oczach dawne, wielokulturowe Wilno przestawało istnieć. Najpierw zagłada wileńskich Żydów, którzy od wieków...

    Radosław Sikorski: „Dzisiaj grozi nam ten sam kraj, który jest agresorem w Ukrainie”

    Podsumowując wydarzenie w Trokach – główny powód przyjazdu szefa polskiej dyplomacji na Litwę – Radosław Sikorski zauważył:  – To jest spotkanie, które ma swoją renomę. Bywałem na wcześniejszych edycjach i bardzo mi miło, że drugą edycję zagraniczną jako minister spraw...

    Nikogo nie ominął prezent

    W tym świątecznym okresie nie mogło zabraknąć życzeń, które złożyli Polakom z Litwy przedstawiciel Ambasady RP w Wilnie Andrzej Dudziński, I radca-kierownik Wydziału Polityczno-Ekonomicznego, oraz organizatorzy koncertu – Mikołaj Falkowski, prezes zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana...

    Tych nie trzeba zmuszać do nauki historii

    Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego po raz kolejny zorganizowała w Domu Kultury Polskiej w Wilnie konkurs „Historiada”.  – Dziękuję, że wam się chce, że nie musicie się zmuszać, ale z ochotą przystępujecie do tych lektur, które wam...