„Skoro potrafił zarobić dla siebie i swojej rodziny, to potrafi zadbać i o nas” – taką prostą logiką kierują się litewscy wyborcy, torując drogę ku szczytom władzy kolejnemu multimilionerowi. Oczywiście, nie są oryginalni. W USA rządzi miliarder Trump, w Czechach premierem niedawno został miliarder Babiš.
Ale na Litwie stało się już regułą powierzanie władzy bogatym, a ściślej mówiąc – bardzo bogatym biznesmenom. Uspaskich, Bosas, Karbauskis, Matijošaitis, Guoga to ścisła czołówka litewskich superbogatych polityków. Jedni już raczej ma za sobą swój gwiezdny czas w polityce, niektórzy dopiero wspinają się na polityczny olimp. Oczywiście, mają do tego prawo.
Jednak z wielu litewskimi biznesmenami politykami jest pewien problem. Wbrew temu, co myślą o nich ich wyborcy, że „oni już zarobili i teraz będą służyć dla nas”, zamożni politycy jednak wciąż intensywnie myślą o sobie. Skandal, jaki rozpętuje się wokół lidera Związku Chłopów i Zielonych, Ramūnasa Karbauskisa, tylko potwierdza tezę, że trudno być „czystym” politykiem, gdy w tle stoi potężny, jak na litewskie realia, koncern. Kombinację ze sztucznymi nawozami, zbożem, podatkami oraz wiele innych zarzutów, jakie wysunęli wobec polityka milionera dziennikarze, owszem, mogą przekreślić jego polityczną karierę, ale czy to odbierze chęć wyborcom głosować na kolejnego człowieka sukcesu? Raczej nie.