Więcej

    Jak to rząd wybrał się na ryby

    Jak sprawdzić, że w jeziorze są ryby? Oczywiście zarzucić wędkę z przynętą na haczyku i gapić się w spławik. Dobrze, kiedy ten zacznie kiwać się na wszystkie strony, ale najlepiej, kiedy pójdzie głęboko w dół, a jeszcze lepiej, kiedy wyciągnie się na brzeg dorodną ofiarę. Jakaż to radość dla moczykija!

    W tym tygodniu na jednym z internetowych portali pojawiła się „nutekinta” („spławiona” – w dosłownym tłumaczeniu z lit.) informacja o rewolucyjnych planach rządu, po przeczytaniu której poczułem się jak ta głupia ryba wyżej wymieniona.
    Bo nie zrozumiałem, czy w takim cichym badaniu opinii społecznej (a myślę świadomym), rząd chce walczyć z cenami czy z konsumentami. Oto kilka najważniejszych punktów.
    W niedziele pozamykać supermarkety, a ludziom pozwolić kupić droższy (no bo będzie droższy) chleb u drobnych sklepikarzy. Z jednej strony pomoc dla małego biznesu, ale z drugiej – jak zakaz to wszystkim.
    Alkohol. Rząd chce zabrać ten biznes prywaciarzom i założyć sieć własnych alkosklepów. Jeżeli jest niezadowolony z cen, to niech albo zwiększa, albo zmniejsza akcyzę. Bo państwowy monopol to okazja do korupcji np. przy zamawianiu na cały kraj np. konkretnych win.
    Bazary. Żeby ulżyć sprzedającym, należy zmniejszyć albo nawet znieść opłaty stoiskowe, wówczas i ceny by spadły. Jasne, właściciele rynków drą skórę ze swoich „podopiecznych”, ale to „ich małpy, ich cyrk”.
    I jeszcze o cenach. Chłopo-zieloni ciągle drepcą przy 21-proc. podatku VAT na produkty spożywcze. I chcą go zmniejszyć, ale boją się, że przebiegli handlowcy to wykorzystają i najpierw trochę zmniejszą ceny, ale potem płynnie podniosą.
    Apteki. W planach jest też założenie sieci państwowych aptek. Tu już nic nie rozumiem, bo nie wiem, czy gdzieś na świecie jest coś takiego. Może na Kubie?
    Jednym słowem, cała ta zabawa w pomysły, z których potem rząd wycofuje się ze wstydem, jest jak mącenie wody kijem.