Więcej

    O zabawach polityków w ceny i słowie honoru handlarzy

    Chyba tylko w Afryce może być taki cyrk, jaki jest na Litwie. W naszym kraju, jak i w innych, nie tylko unijnych, miłościwie nam panuje kapitalizm. Państwo niewiele może wpłynąć na gospodarkę wolnorynkową, za drobnymi wyjątkami, jak np. zakaz pracy sklepów spożywczych w niedziele, jak to mądrze jest zrobione m. in. w Polsce.
    U nas już bodajże od roku politycy dyskutują, co robić z rosnącymi cenami na produkty spożywcze. Najgłośniej, oczywiście, o tym trąbi rząd. W środę gabinet premiera Sauliusa Skvernelisa omówił plan zwiększenia konkurencji w tej branży i ochrony siły nabywczej konsumentów.
    Jednym z najciekawszych pomysłów tego planu jest analiza koncentracji sieci sklepów i jej ograniczanie. Poprzez ich zamykanie?
    Planowana jest też analiza umów zawieranych między producentami i sprzedawcami. Z tym już łatwiej – wystarczą naloty inspekcji podatkowej. Ale potem co? Każą zmniejszyć różnicę cenową? Przecież za ile chcę, za tyle sprzedaję czy kupuję.
    Że jest pomysł ulżenia życia drobnym i średnim przedsiębiorcom poprzez „ciężar administracyjny”, to niby dobrze, ale brakuje konkretów.
    Będzie jeszcze dyskutowany punkt zmniejszenia VAT-u na poszczególne grupy produktów spożywczych. Tylko rząd nadal trzęsie portkami, że planowana obniżka – znając naszych krwiożerczych handlowców – będzie po cichu połknięta po tamtej stronie lady.
    Ale i handlarzom chleba powszedniego chyba trochę portki się zatrzęsły. Największy gracz – Maxima ­– zadeklarował: „Jesteśmy gotowi podpisać memorandum i obiecać, że różnicę cenową konsumenci na pewno odczują”.
    A jak to sprawdzać i przez jaki czas? Dziś kurczak po tyle, a jutro już tyle, bo zwiększyły się czegoś koszty, np. nowych półek?