Więcej

    Paranoja ochrony danych osobowych

    Wejście w życie unijnych regulacji dotyczących ochrony danych osobowych, w skrócie zwanych RODO (po litewsku BDAR, po angielsku GDPR) wiązało się z kampanią propagandową i kontrkampanią memów internetowych, szydzącą ze zbyt restrykcyjnych regulacji. Urzędnicy tłumaczyli wówczas, że regulacje nie wpłyną znacząco na życie obywateli, a lekarze zapraszający czekających pacjentów do gabinetu nie po nazwisku, tylko nadając im pseudonimy jak „Batman”, przesadzają.
    Rzeczywistość okazała się jednak weryfikować te zapowiedzi. Już teraz mówi się, że każda firma musi mieć przyjęte określone dokumenty dotyczące zarządzania danymi osobowymi, zaś nadanie pracownikowi skrzynki emailowej zawierającej jego nazwisko w adresie należy pisemnie uzasadnić. A więc — jak zwykle, uderza to w drobny biznes, a nie wpływa na życie wielkich koncernów. Gorzej — wpływa też na demokrację.
    Jak wiadomo, wszelkiej maści referenda i wybory wiążą się ze zbieraniem podpisów pod listami poparcia. Teraz jednak zastraszeni „kampanią informacyjną” obywatele boją się podawać swoje nazwisko, co dopiero mówić o numerze paszportu czy adresie zamieszkania (płci mogą się bać podawać z innych powodów, które są coraz dotkliwsze w krajach jak np. Kanada). Pytanie, czy około-RODO-we kwestie służą demokracji, czy odwrotnie?