Więcej

    Nasza Europa czeka na lepsze życie

    Czytaj również...

    Z mieszanymi uczuciami rozglądamy się po tej naszej Europie. No, tak… Nazwa większa od tych domków i składzików.

    Europa – malowniczo ulokowana wioseczka Wileńszczyzny. Mieszkają tu sami Polacy. Przyjaźni ludzie, którzy chcieliby jednak żyć lepiej, po europejsku. Ale na razie jest jak jest, czyli prawie tak samo, jak było przed wejściem do wielkiej Europy…

    Rok 2003 – przed referendum w sprawie wstąpienia Litwy do Unii Europejskiej trwa rozkręcona na całego kampania agitacyjna. Petras Auštrevičius, główny proeuropejski agitator państwowy, przekornie zapytany przeze mnie na konferencji prasowej: „Po co nam ta Europa, skoro swoją mamy?”, robi duże oczy i pyta zdziwiony: „A gdzie to jest?”. „Mogę pana tam zawieźć” – odpowiadam z uśmiechem.

    „Ale jednak tu ładnie”
    To było w przededniu planowanego wojażu eurobusa po Wileńszczyźnie. Auštrevičius zmienia trasę i jako punkt pierwszy wybiera „moją” Europę, o której kilka lat przedtem pisałem już w dwutygodniku „Znad Wilii”, założonym przez Romualda Mieczkowskiego i Czesława Okińczyca.
    Ranek. Kawalkada samochodów – z naszym kurierowskim audi na czele – rusza w stronę odległej o 45 km Europy. Jedziemy długo romantycznie powyginaną asfaltową drogą, mijając malownicze widoki Wileńszczyzny. Skręcamy na żwirówkę i wreszcie jesteśmy na miejscu. Z autokaru, busów i aut wysypuje się całe towarzystwo – przede wszystkim dziennikarze krajowi i zagraniczni. Spotyka nas Wacława Baniukiewicz, starościna gminy duksztańskiej, w której to włościach leży Europa.
    Wszyscy z mieszanymi uczuciami rozglądają się po tej naszej Europie. No, tak… Nazwa większa od tych domków, chatek, składzików, rozrzuconych na kilku pagórkach. „Ale jednak tu ładnie” – w końcu powiedzą, a tymczasem rozglądają się, rozmawiają ze starościną, robią zdjęcia. Robimy i my zdjęcie. Na ławeczce autobusowego przystanku (przedtem przezornie nakleiłem napis „Europa”, bo nie było tam żadnego znaku wskazującego na to miejsce) sadzamy Petrasa Auštrevičiusa i Wacławę Baniukiewicz. Pamiątkowe, historyczne zdjęcie.
    Teraz znów jedziemy do naszej Europy. Europy, która, jak cała Litwa, przez 15 lat jest już w Europie unijnej. Jedziemy przez Suderwę z jej dumą – kościołem, jedynym takim na Litwie, bo zbudowanym w kształcie kolistej rotundy; przez rozległe Dukszty – centrum dowodzenia gminy (9 tys. ha) Wacławy Baniukiewicz. Przecinamy imponującą, największą na Litwie dąbrowę, no i wypatrujemy naszej Europy.

    Nie ma tu chętnych do jakiejś zabudowy czy, pożal się Boże, biznesu. Może ktoś wpadnie na pomysł agroturystyczny?

    Nadal bezimienny przystanek
    Jak się teraz tam żyje? Dojazd nadal żwirówką. Ale jest wiele domów z dobudówkami, nowocześnie oszalowanych. Są już i latarnie, których kiedyś mi tak brakowało, kiedy dreptałem późnym wieczorem na przystanek po skończonej pracy reporterskiej.
    Jest! Jest ten sam historyczny przystanek! I… nadal bezimienny. Po przeciwnej stronie drugi.
    No, cóż, znów do roboty – nasz fotoreporter Marian Paluszkiewicz na tablicę słupa przykleja firmową nazwę miejscowości. Ale… O! Jest porządny znak drogowy – Europa. No to wio!
    – Mniej tu już ludzi. Według spisu ludności z 2011 r. mieszkało tu 31 osób, a teraz – 24. Niestety, starzeje się nasza Europa. I dzieci tam nie ma… – ze smutkiem w głosie mówi Wacława Baniukiewicz.
    Ale ludzie tutaj nadal przyjaźni. Uśmiechają się i w jednej chwili gotowi są do rozmowy. Nawet o tych sprawach bolesnych, np. o niskich emeryturach.
    W oddali traktor i ogromna sterta polan. Okay, będzie pierwsze dobre ujęcie. Ale brakuje jednego, bardzo ważnego akcentu – człowieka. Szukam gospodarzy. Jest, gospodyni Zofia Polidowska, którą upraszam dobrotliwie do zdjęcia, prosząc o rzucenie kilku przynajmniej polan do przyczepy traktora – no, do fotki.
    66-lenia gospodyni, niestety już samotna, uprawia swoje ponad dziewięć hektarów na pszenicę, jednak tylko dla siebie, z pomocą synów, Jana i Stanisława, i dojeżdżających trzech wnuków. Zarobić można? – Jaki tam z tego biznes. Ot, tak dla siebie, dla gospodarki – mówi pani Zofia. 39 lat pracy w sowieckim kołchozie, a teraz tylko 259 euro miesięcznie emerytury.
    A to drzewo na sprzedaż? – Nie. Na swoje potrzeby i na zapas – śmieje się.
    Wracamy. Ale drogę nam zagradzają kozy. – To nie kozy, ale owce! – robi nas „w baranów” gospodyni. Co za dziwota?
    – To mieszańce z rasowych, choć nie pamiętam nazwy, owiec – tłumaczy pani Zofia.
    Jedziemy w lewo, tam gdzieś była płytka rzeczka. – Europka. Taki nasz ruczajek. To od niej nazwa ta poszła. A dlaczego Europka? Nie za bardzo wiemy – tłumaczą nam miejscowi europejczycy. Więcej historii można by tu na pewno znaleźć, ale może już innym razem.

    Ten niemiec to już tylko na złom pojedzie, jeżeli w ogóle opłaci się transportować

    Ten cholerny barszczewik!
    Za ruczajkiem, przez tegoroczną suszę wyschniętym na amen, znajdujemy szpichlerzyk, z porzuconym przez kogoś, wrośniętym w ziemię golfem. Ten niemiec to już tylko na złom pojedzie, jeżeli w ogóle opłaci się choć za transport zapłacić.
    Jest dom z otwartymi drzwiami. – Dzień dobry! – wołam. – Dzień dobry!!! – drę się jeszcze głośniej.
    Z pobliskiej chatki, letniej kuchenki, wychodzi starsza pani. 77-letnia Leokadia Wojtkiewicz. – A dzień dobry, obiad gotuję – mówi, uśmiechając się. Zapytana, jak się tu żyje, zaraz smutnieje. – Samotna ja, nie miałam ni męża, ni dzieci. A penśja? 280 euro, za tyle trzeba żyć. Dobrze, że choć ogród ratuje, a i sąsiedzi pomagają – mówi, trochę się uśmiechając.
    Wracamy. Przy wjeździe do wioseczki kosi trawę w rowie Stanisław Wasilewski. – Nie, to nie trawa, to barszczewik! – tłumaczy, z trudem ukrywając złość. To parzący, bardzo niebezpieczny barszcz Sosnowskiego, który od lat paskudzi jego ziemię i z którym nadal nikt, oprócz miejscowych, nie walczy. A dlaczego „barszczewik”? – Bo to bolszewicy nam jego podarowali – mówi. – Miał być na siłos, krowom kołchozowym. To by pozdychały, tak jak rozwaliły się te kołchozy – psioczy.
    W oddali romantycznie rozlane jezioro, a przy samym wjeździe do Europy nadal straszą pokołchozowe ruiny ferm. Czyje teraz są? Robotników z tych komunistycznych „nadziei” na dobre życie. Po uzyskaniu niepodległości i rozwaleniu kołchozów przez konserwartystów zostały one podzielone na tzw. paje, czyli udziały, jako kompensata za pracę i zabrane wcześniej ziemie. Teraz stoją jak „zabytki”, bo ludzi nie stać, żeby coś z tym zrobić, a i kupić nikt nie chce. Nie ma tu chętnych do jakiejś zabudowy czy, pożal się Boże, biznesu. Może ktoś wpadnie na pomysł agroturystyczny, bo perspektywy, choć głęboko ukryte, ale są: „A może by tak na weekend do Europy?”.

    Drogę zagradzają nam kozy. Ale to nie kozy, tylko owce!

    Przeadresowana ziemia
    – Miejscowi tu swoją ziemię zwrócili, a nawet jeszcze mogli od państwa wydzierżawić po trzy hektary do indywidualnej działalności rolnej – mówi zarządzająca gminą duksztańską Wacława Baniukiewicz.
    Ale mimo że w Europie mieszkają sami Polacy, mówi się tu też o „obcokrajowcach”. Litwinach, którzy ziemie swoich przodków z prowincji – zgodnie z grabieżczym prawem rządzących swego czasu na Wileńszczyźnie konserwatystów (skorzystał z tego m.in. ich patriarcha Vytautas Landsbergis), poprzez komisaryczny nadzór – przenieśli bliżej Wilna. No, bo jest tu droższa o niebo.
    Żegnamy gościnną i – mimo wszystko – optymistycznie nastawioną do życia Europę. Byliśmy tam akurat przed drugą turą wyborów europarlamentarnych oraz prezydenckich (– Niech wreszcie dziad wróci do władzy – mówili nam i zgadli). Z 24 osób przyszło 15 wyborców.
    Nie wierzą, że Europa im pomoże w lepszym, godniejszym życiu? – A w czym oni tam wysoko i syto siedząc, mogą nam pomóc? – z sarkazmem powiedzieli.
    A może jednak coś zrobią… Choćby z racji reklamy tej wioseczki Wileńszczyzny, do której, choć nieczęsto, turyści przyjeżdżają. I najczęściej, oczywiście, Polacy.

    Fot. Marian Paluszkiewicz

    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 22(108); 08-15/06/2019

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Już wkrótce stracimy godzinę snu: farmaceutka radzi, jak sobie to ulżyć

    Na Litwie czas letni zostanie wprowadzony w najbliższą niedzielę — 31 marca, o godzinie 3:00. — Przestawienie zegarów na wiosnę może mieć znacznie większy wpływ na nasze zdrowie fizyczne i emocjonalne niż zmiana godzin jesienią. A ​​ludzie zaczynają przygotowywać się...

    Czas na wiosenną wymianę „kapci”, szczególnie — tych ostro podkutych

    Do połowy lata nie spieszą…  — Nie, teraz kolejek nie ma. Nie to, co było przed zimą, kiedy sznury czekających trzeba było pisemnymi zapisami regulować — mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Viktoras Karpovičius, kierownik zmiany w wileńskim autoserwisie Klion, na Lipówce. —...

    Mądry kupuje samochód wiosną

    Do tego można dodać ludowe przysłowie, że przezorny zawsze ubezpieczony. Na ten czas biorąc fakt, że samochód po zakupie trzeba zaraz ubezpieczyć. Jeździć zimą — szkoda blach, bo od soli rdzewieją, a ryzykować jazdą śliskimi od śniegu drogami —...

    Może by brzuszek sobie w Sejmie podprawić…

    W ciągu trzech lat na prezenty i pamiątki posłowie wydali prawie pół miliona euro! Dziennikarz i społecznik Andrius Tapinas, w ramach akcji „Skaidrinam’’, opublikował listę wydatków posłów, zgodnie z którą w ciągu trzech lat parlamentarzyści kupili — za pieniądze z...