Więcej

    Zostawiłem w Wilnie swoje serce. Rozmowa z Witoldem Kieżunem

    Czytaj również...

    W Wilnie mieszkaliśmy na Garbarskiej, w samym centrum – z okien widzieliśmy katedrę. Jak je wspominam, mam łzy w oczach
    | Fot. Tomasz Jędrzejowski

    Mieszkałem i we Francji, i w Anglii, i w USA, i w Kanadzie. Moje życie ułożyło się tak, że zwiedziłem pół świata, ale nigdzie nie było tak pięknie jak w Wilnie – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” prof. Witold Kieżun, powstaniec warszawski.


    Panie Profesorze, przy okazji 75. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego – jak co roku zresztą – nie brakuje dyskusji o sensie zrywu z 1 sierpnia 1944 r. Jak Pan patrzy na te rozmowy po tych siedmiu dekadach?

    Powstanie Warszawskie było koniecznością. Co prawda spóźniliśmy się z decyzją o rozpoczęciu kilka dni – jeszcze parę dni wcześniej nie było w Warszawie Niemców – ale idea była słuszna i jestem co do tego absolutnie przekonany. Plan był taki: nim Armia Czerwona dojdzie do Warszawy, zdobyć stolicę przez Armię Krajową. Chodziło o to, by w Warszawie znalazł się rząd zaakceptowany i uznawany przez USA i Wielką Brytanię. Wówczas sytuacja polityczna Polski byłaby zupełnie inna. Koncepcja była słuszna, ale – jak mówiłem – spóźniliśmy się z decyzją o kilka dni. Uważam, że gdyby powstanie wybuchło wcześniej, to zdążylibyśmy zająć Warszawę i zablokować wejście Sowietów do stolicy. A te dyskusje, o których Pani mówi… Szkalowanie Powstania Warszawskiego jest zbrodnią. A my walczyliśmy niesłychanie dzielnie.

    Od kilku dobrych lat godz. 17 1 sierpnia w Warszawie, ale i w wielu miejscach kraju to pora święta. Co Pan czuje, gdy widzi Pan, że zamiera życie w całym mieście, że słychać syreny?

    To niezwykle wzruszający moment. Jestem naprawdę zbudowany, dumny i poruszony tym, jak wielu mieszkańców Warszawy, ale i innych Polaków, pamięta o tej rocznicy. Trudno wtedy nie dać się złamać wzruszeniu i łzom. Jeśli z kolei mowa o pamięci, to w tym miejscu trzeba zresztą wspomnieć o muzeum.

    Muzeum Powstania Warszawskiego…

    Tak. Jestem pełen najwyższego uznania dla wszystkich, którzy przyczynili się do zbudowania i prowadzenia tej placówki. Sama struktura muzeum jest kapitalna. Jestem też dumny z tego, że gdy wchodzę do MPW, widzę mój wizerunek i podkreślenie, że pochodzę z Wilna. To wielka satysfakcja. Co roku mamy wspaniałe spotkanie z prezydentem, serię wspomnień… Muzeum jest świetnie prowadzone przez pana dyrektora Jana Ołdakowskiego.

    Wspomniał Pan o Wilnie, z którego Pan Profesor pochodzi. Jak Pan wspomina to miasto?

    Zostawiłem w Wilnie swoje serce. To piękne miasto, które z jednej strony ma Górę Zamkową, otoczoną pięknym ogrodem, a z drugiej – nasze Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta, również na pięknej górze. Pamiętam Wilno otoczone pięknymi drzewami, przez którego środek płynęła Wilia… Nie ma drugiego takiego miasta. Mieszkałem i we Francji, i w Anglii, i w USA, i w Kanadzie. Moje życie ułożyło się tak, że zwiedziłem pół świata, ale nigdzie nie było tak pięknie jak w Wilnie. Tam swojego czasu było 84 proc. Polaków! To było polskie miasto, o olbrzymich tradycjach kulturowych, z Mickiewiczem na czele.

    Co Pan pamięta z lat swojej młodości?

    W Wilnie mieszkaliśmy na Garbarskiej, w samym centrum – z okien widzieliśmy katedrę. Duża część naszego podwórka była otoczona płotem, z wieloma drzewami owocowymi, kwiatami… To było piękne, spore mieszkanie na pierwszym piętrze. Jeden z pokojów był gabinetem mojego ojca – lekarza, który prawie codziennie przyjmował pacjentów. Pamiętam sporą sensację, jaką wywołaliśmy jedyną w okolicy lampą kwarcową…
    Jak wspominam Wilno, to po prostu chce mi się płakać. Stamtąd pochodzę, tam zacząłem szkołę, chodziłem do ojców jezuitów. Co kwartał były wystawiane oceny. Siedmiu najlepszych dostawało dyplom w sali ogólnej, do której zapraszano rodziców i gdzie ojciec przełożony wywoływał po kolei każdego. Pamiętam, że w pierwszym kwartale byłem siódmy, ale bardzo chciałem dostać się do pierwszej trójki, którą fetowano w specjalny sposób. Zawziąłem się i na trzecim kwartale byłem już trzeci, a w czwartym kwartale byłem pierwszy. Uczyłem się mocno, by zostać uhonorowany. Pamiętam wielką radość mojej matki… Trudno powstrzymać mi łzy. Pamiętam też moją wielką pasję, miłość…

    Jaką?

    Muzyka. Trzeba było mnie niemal siłą odpędzać od fortepianu, tak uwielbiałem na nim grać. Sam brałem lekcje w szkole Chopina, miałem kolosalny słuch, a moi nauczyciele przepowiadali mi dużą karierę. Niestety, wojna zrujnowała moje plany i ambicje. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym oficer niemiecki strzelił do mnie z odległości paru kroków… Zasłoniłem się instynktownie ręką – ocaliłem życie, ale straciłem swoje marzenie, już nigdy nie mogłem zagrać tak jak wcześniej.

    Czego możemy życzyć Panu Profesorowi, ale i czego Pan chciałby życzyć Polakom mieszkającym w Wilnie?

    Sobie życzyłbym zdrowia, to oczywiste w moim wieku. Niemniej jednak obiecałem panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie, że dożyję do setki, by mógł mi wyprawić huczne urodziny (śmiech). Jeszcze dwa lata z kawałkiem do tej imprezy. A więc zdrowia, ale i wydania, a także rozpowszechnienia mojej nowej książki. Wkrótce powinna się ukazać, myślę, że będzie dobrą lekturą dla wszystkich miłośników historii.
    Czego ja mogę życzyć Czytelnikom „Kuriera Wileńskiego”? Powiem tyle – obejmuję bardzo serdecznym uczuciem wszystkich Polaków z Wilna. Życzę wam, by wiodło się wam jak najlepiej, by relacje z Litwinami ułożyły się dobrze. Ostatecznie trzeba pamiętać, że przez lata byliśmy razem, że mieszkaliśmy obok siebie, że trzeba odbudować wspólnotę. Pamiętajcie też, proszę, o polskiej pamięci w Wilnie – by zachowywać polskie cmentarze. Mam dla Wilna i całej Litwy bardzo duże serce. Marzę, by jeszcze kiedyś tam wrócić, do miejsc swojej młodości…


    Witold Kieżun,
    ur. 6 lutego 1922 r. w Wilnie, zmarł 12 czerwca 2021 r. w Warszawie


    Profesor nauk ekonomicznych, żołnierz Armii Krajowej. Brał udział w Powstaniu Warszawskim (ps. „Wypad”). Podczas powstania samodzielnie wziął do niewoli 14 jeńców niemieckich (przejmując jednocześnie 14 karabinów i 2 tys. sztuk amunicji), uczestniczył w akcji zdobycia Poczty Głównej i komendy policji. W 1945 r. trafił do łagru w Krasnowodzku, a do Polski wrócił rok później na mocy amnestii, ale i tu był więziony przez Urząd Bezpieczeństwa. Po wyjściu na wolność dokończył studia i rozpoczął pracę naukową – wykładał m.in. w Filadelfii i Montrealu. Został uhonorowany m.in. Krzyżem Walecznych i Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari (1944), Złotym Krzyżem Zasługi (1964), Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2004) oraz Medalem „Pro Patria” (2013).

    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 30(146); 03-09/08/2019

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Lubię się zaszyć w Wilnie

    Staram się bywać w Wilnie regularnie i często. Lubię się zaszyć w tej puszczy litewskiej. Uważam, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Joanna Moro. Przełomem w Pani karierze była rola Anny German. Jak Pani...

    Bernard Ładysz: Wiele bym dał, by wrócić do Wilna

    Występy na najważniejszych scenach, tytuł jednego z najlepszych basów świata i barwna, pełna tyleż dramatycznych, ile pięknych wspomnień przeszłość. To wszystko w oczach Bernarda Ładysza blednie przy tęsknocie za rodzinnym miastem – Wilnem. Ostatni wywiad, udzielony przez wybitnego śpiewaka...