Więcej

    Anatomia pamięci wojny 1920 r.

    Sto lat. Wiek. To ładna rocznica. Z jednej strony pozwalająca wyciągać daleko idące wnioski i oceny z perspektywy czasu, a z drugiej – gwarantująca, że nie ma już żywych świadków tamtych wydarzeń. Ma to plusy i minusy. Bo można oceniać bez obaw, że się kogoś urazi. Ale też jest się bardziej wolnym od weryfikacji, można puścić się barierki i odpłynąć w odmęty fantazji, nie zawsze zgodnie z faktami.

    O Bitwie Warszawskiej napisano dużo, zarówno poważnych opracowań, jak i teorii spiskowych czy zupełnych bredni. Już w momencie jej trwania była ona elementem bieżącej polityki czy też całkiem niesmacznych działań ze strony poszczególnych stronnictw. Nie inaczej jest w przypadku polityki historycznej. Jedni próbują z wojny polsko-rosyjskiej 1920 r. czynić ideologiczną krucjatę, inni przedstawiają ją jako przykład ubzduranego „polskiego imperializmu”. Jeszcze inni zarzucają, że osiemnasta najważniejsza bitwa w dziejach świata nie jest dostatecznie upamiętniana. I właśnie o polityce historycznej warto mówić, także tej lokalnej.

    Prezydent RP Andrzej Duda przekazał licznym miejscowościom w Polsce okolicznościowe tablice do umieszczenia w miejscach ważnych dla pamięci o wojnie polsko-rosyjskiej; w dużej części są to miejscowości na Mazowszu. Ale warto także zapytać: a czy na Wileńszczyźnie wówczas nic się nie działo? Przecież i śmierć Antoniego Wiwulskiego, i szturm na rosyjską jaczejkę przy Kruczej, w której Sowieci planowali wybuch rewolucji komunistycznej w Wilnie, i partyzanckie walki Jerzego oraz Władysława Dąbrowskich w Białej Wace – to wszystko, i więcej, jest historią wojny polsko-rosyjskiej na Wileńszczyźnie.

    Próżno jednak szukać, poza płaszczem (okropnie przezwanym „szynelem”) Wiwulskiego na Zarzeczu, jakichś pamiątek i upamiętnień tych wydarzeń. Ba, nawet w Zułowie potrafiliśmy umieścić prędzej pamiątkę powstających po bitwie teorii spiskowych, wykorzystywanych w ówczesnej polityce, niż cokolwiek z prawdziwej pamięci… Sierpień jest edukacyjnie niewdzięczny, szkoły są nieczynne, nie ma co liczyć na wycieczki uczniów. Ale przecież wojna polsko-rosyjska trwała od lutego 1919 r. aż do marca 1921 r., do nieszczęsnego traktatu w Rydze. A i z historii lokalnej można uczniom więcej przekazać niż tylko suche daty – ale czy jako społeczeństwo podjęliśmy wysiłek, by tak się działo?


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 32(91) 08-14/08/2020