Więcej

    Ks. prałat Wojciech Górlicki: By ludzie wiedzieli, jak Bóg ich kocha

    Czytaj również...

    Ks. prałat Wojciech Górlicki na Litwie jest już od prawie 30 lat, więc czuje się tu jak u siebie
    | Fot. Marian Paluszkiewicz

    Rozmowa z finalistą konkursu „Polak Roku 2020”

    Co to znaczy dla księdza z Polski być Polakiem na Litwie?

    Przyjechałem na Litwę prawie 30 lat temu, a więc to ponad połowa mojego życia, dlatego dziś czuję się tu jak u siebie, choć większość ludzi kwalifikuje mnie jako Polaka z Polski, co jest oczywiście prawdą, ale tę Polskę, z której wyjechałem, znam coraz mniej i czuję coraz mniej…

    A jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie, to bycie Polakiem rozumiem jako uczciwą służbę kapłańską. Jeśli ktoś patrzy na mnie jako na Polaka, to chcę, by widział we mnie przede wszystkim kogoś, kto stara się jak najlepiej wypełniać swoje zadania. Jest to jednak także swego rodzaju normalność. Jestem chrześcijaninem, księdzem, a więc taka postawa jest też owocem mojej wiary i misji. Jeśli mi się to udaje, to Bogu niech będą dzięki, a jeśli gdzieś zawiodłem, to przepraszam.

    W Ojczyźnie zostali bliscy ludzie…

    W Polsce mam bliskich mi ludzi, to znaczy moją Mamę – Irenę. W „normalnych” czasach zawsze bywała u mnie na Litwie od listopada do końca kwietnia, ale teraz trudno planować jakieś wyjazdy, więc nie wiem, kiedy znów pojawi się w Wilnie. Mój tata – Andrzej, nie żyje od wielu lat. Zmarł w 1974 r., gdy z bratem byliśmy jeszcze dziećmi. Mama wychowała nas sama… Starszy brat – Paweł, prowadzi w naszym rodzinnym Szydłowcu, niedaleko Radomia, stację obsługi samochodów, ale niewątpliwym sukcesem jego życia jest rodzina – córka Ania i syn Piotr, a także już troje wnucząt. Lubię ich odwiedzać, gdy jest to możliwe…

    „Myślę, że te ziemskie drogi pielgrzymie uczą nas patrzeć na świat z Bożej perspektywy i we wszystkim widzieć Jego zamysł wobec nas” – zauważa ks. Wojciech Górlicki. Na zdjęciu – z pielgrzymami w Portugalii
    | Fot. archiwum prywatne ks. prałata Wojciecha Górlickiego

    Jakie były początki drogi kapłańskiej?

    Droga kapłańska była dla mnie bardzo jasnym wyborem. Zawsze byłem, dzięki mamie, człowiekiem Kościoła, ale decyzję o wstąpieniu do seminarium podjąłem, będąc na rekolekcjach u sióstr Urszulanek w Pniewach. Pojechałem tam z księdzem Wacławem Depo, obecnym arcybiskupem częstochowskim. On był zaproszony przez siostry, więc miał też z nimi różne spotkania, a ja nie bardzo miałem co robić i dlatego siedziałem w kościele, słuchałem rekolekcji i modliłem się. Pamiętam jak dziś, to trafienie w serce, gdy nabrałem pewności, kim chcę być. To było rok przed maturą, a pewność decyzji pozostała do dziś. Odczytywanie każdego powołania powinno dokonywać się na modlitwie, bo inaczej nie usłyszymy Boga, a to przecież On powołuje… To jest szczególnie ważne dla młodzieży dzisiaj, a jednocześnie trudne, bo żyjemy w czasach nieustannego hałasu, braku refleksji i często powierzchowności.

    Seminarium duchowne przeżywałem w dwóch miejscach. Pierwsze pięć lat w przepięknym Sandomierzu i ostatni rok w Radomiu. W tamtym czasie to była diecezja sandomiersko-radomska. Dziś, od 1992 roku, są to dwie diecezje.

    Gdy byłem diakonem, zgłosiłem do nieżyjącego już dziś biskupa Edwarda Materskiego (wilnianina z urodzenia), że gdyby była potrzeba wyjechania gdziekolwiek do pracy duszpasterskiej poza Polską, to jestem gotowy… Po święceniach kapłańskich, 26 maja 1990 r., przez rok pracowałem w Ostrowcu Świętokrzyskim z bardzo dobrym proboszczem, księdzem Janem Bukowskim, z którym do dziś utrzymujemy serdeczne relacje. To był rok, gdy religia wróciła do szkół i zacząłem katechizować w szkole budowlanej. Bardzo miło wspominam relacje z uczniami i nauczycielami. Dużo pracowałem z młodzieżą i dziećmi i zachowałem w sercu bardzo ciepły obraz tamtych czasów. Wtedy właśnie ksiądz biskup zapytał mnie, czy nadal chcę wyjechać? I muszę przyznać się, że wtedy w sercu to już nie bardzo chciałem, bo pierwsza parafia, to jak pierwsza miłość, ale ponieważ sam się zgłosiłem, więc odpowiedziałem, że jak trzeba, to wyjadę…

    Ksiądz obecnie jest już proboszczem wileńskiej parafii św. św. Piotra i Pawła…

    Nie wybierałem sobie Litwy czy Wilna… Tak się ułożyło, że znalazłem się w 1991 r. w parafii Ejszyszki. To było zupełnie nowe doświadczenie, dla niedoświadczonego przecież młodzieńca, bo miałem wtedy 26 lat. Poznałem wtedy dużo pięknych ludzi, którzy pomogli mi odnaleźć się w nowym miejscu i w ciekawych czasach, bo wszyscy starsi pamiętają, że był to naprawdę czas co najmniej ciekawy… Byłem, jako młody ksiądz, zbudowany wiarą moich parafian i wiele się od nich nauczyłem. Pracowałem gdzie i jak się dało. Uczyłem w szkole, organizowałem spotkania i wyjazdy dla dzieci, młodzieży i dorosłych… I taką pracę prowadziłem wszędzie, gdzie byłem posłany, bo później była parafia Szumsk, gdzie udało się też, z ofiarną pomocą parafian, w Kowalczukach zbudować kościół, a później w Nowej Wilejce, gdzie była misja tworzenia nowej zupełnie parafii.

    To był piękny czas, w którym poznałem wielu wspaniałych ludzi i wiele się nauczyłem. Mam nadzieję, że w sercach ludzi udało mi się też zostawić dobry ślad i że są dziś oni bliżej Boga, bo to jest najważniejsze w posłudze kapłańskiej…

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Wielkim zaskoczeniem była dla mnie nominacja do parafii świętych Piotra i Pawła, co jest zupełnie nowym doświadczeniem, za które jestem wdzięczny arcybiskupowi wileńskiemu Gintarasowi Grušasowi, a wszystkim moim współpracownikom i ludziom, z którymi się przyjaźnię, dziękuję za wszelką pomoc. Wydaje mi się, że i ta parafia funkcjonuje dobrze i spełnia oczekiwania parafian. Zawsze celem mojej pracy w parafii (dojrzewałem do tego) było, aby ludzie przychodzili do kościoła jak do siebie, a do księdza, jak do duchowego ojca. Kiedyś jeden z moich profesorów w seminarium powiedział takie piękne zdanie: „Pamiętajcie, że księdzem jest się po to, by ludzie wiedzieli, jak Bóg ich kocha”. Trudno lepiej wyrazić sens misji kapłańskiej…

    Jak Ksiądz postrzega wspólnotę Polaków na Litwie i jak układa się współpraca z Litwinami?

    Moje doświadczenia są głównie pozytywne. Przyjaźnię się z wieloma moimi rodakami i podziwiam ich aktywność, dobro i troskę o naszą wspólną kulturę. Cieszę się, że w kościele widzę też Polaków z różnych stron politycznej sceny, bo mam taką nadzieję, że jak człowiek słucha Ewangelii, to zawsze znajdzie też drogę do drugiego człowieka. Nawet, gdy pobłądzi, a to się przecież każdemu może zdarzyć…

    Na pewno szczególnym doświadczeniem jest praca z braćmi i siostrami Litwinami. Jestem im wdzięczny za życzliwe przyjęcie i zaufanie. Myślę, że nasza współpraca układa się dobrze i przynosi dobre owoce. Wilno ma swoją specyfikę jako miasto wielu kultur, ale dzięki temu jest przykładem na to, jak, pomimo różnic, można tworzyć wspólnotę. Nie da się oczywiście nie widzieć naturalnego podziału na narodowości, ale na gruncie Kościoła jesteśmy braćmi i siostrami, bo mamy jednego Ojca. Dla człowieka wiary to nie są tylko okrągłe słowa, ale to jest fundament. Podział zaczyna się tam, gdzie człowiek siebie stawia w miejsce Boga. Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, tam zawsze w drugim widzimy bliźniego, a nie wroga czy konkurenta…

    Młodzież to jedno z piękniejszych duszpasterskich doświadczeń mojej posługi – mówi ks. Wojciech
    | Fot. archiwum prywatne ks. prałata Wojciecha Górlickiego

    Opoką przyszłości każdej parafii jest młodzież, a którą to – jak wieść na Wileńszczyźnie niesie – ksiądz bardzo ofiarnie się opiekuje.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Tak, gdy chodzi o młodzież, to w każdej parafii starałem się z nią pracować i być, choć dziś już pewnie ten kontakt jest nieco inny, bo ja już przestałem się dawno do młodzieży zaliczać. Mamy na Wileńszczyźnie świetną młodzież. Organizowaliśmy wspólnie i nadal organizujemy przeróżne spotkania, wspólne wyjazdy, wakacje. Mogę śmiało powiedzieć, że młodzież to jedno z piękniejszych duszpasterskich doświadczeń mojej posługi. Cieszę się też z tego, że z wieloma młodymi osobami, z którymi miałem radość kiedyś pracować, odnajdujemy się dziś jako ludzie dorośli i przyjaciele.

    Wspomniałem, że mój przyjazd na Litwę to właściwie przypadek, bo nigdy sobie miejsca nie wybierałem, ale oczywiście rozumiem, że tak działa Boża Opatrzność i jestem wdzięczny Bogu, że tak pokierował moimi drogami, iż przebiegają one właśnie przez serca moich braci i sióstr na Wileńszczyźnie. Jestem wdzięczny każdemu człowiekowi mojej drogi i mam nadzieję, że jeszcze niejedno nam się uda w czasie tej ziemskiej pielgrzymki. Uwielbiam pielgrzymować i mam wielu bliskich ludzi, którzy w tych pielgrzymkach uczestniczą. Myślę, że te ziemskie drogi pielgrzymie uczą nas patrzeć na świat z Bożej perspektywy i we wszystkim widzieć Jego zamysł wobec nas.

    Niech On nas prowadzi, Jego drogi są zawsze dobre. Do zobaczenia w drodze…


    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Wystartował sezon na grilla, można i z…  krokodyla!

    — Najlepszą jest karkóweczka. Ale dobre i inne kawałki świninki — żeberka i boczek! — mówi Leon, ze smakiem oblizując usta. „Te smalone szaszłyczki…” Niemenczynianin Leonard Stankiewicz od lat młodzieńczych kocha wręcz „smalić szaszłyczki”! Bo taki to tylko wtedy był sposób...

    SoDra o minimalnych i maksymalnych wysokościach świadczeń

    Aleksander Borowik: W kwietniu, wraz z rozpoczęciem nowego kwartału roku, zmieniają się minimalne i maksymalne wysokości świadczeń SoDry. Dotyczy to przede wszystkim tych beneficjentów, których dochody są zaliczane do najniższych i najwyższych. Małgorzata Kozicz: Świadczenia na wypadek choroby, macierzyństwa, ojcostwa...

    Dzień mamy, dzień taty – propozycja wydłużenia tej ulgi do 16 lat

    Obecnie dodatkowo po jednym dniu odpoczynku dla mam i ojców (lit. „mamadieniai” i „tėvadieniai”) prawnie przysługuje raz na trzy miesiące rodzicom wychowującym dzieci 12. roku życia. „Dobrze, że kiedyś wymyślili te dni!” Darek, „mój” kurier jednego ze sklepów internetowych, kiedy usłyszał...

    Ach, ten kwiecień plecień…

    Zdezorientowane szpaki, które jeszcze przed tygodniem dziobały moją łączkę jak te kury, teraz siedzą z nastroszonymi piórkami na drutach jak w tej humorystycznej kreskówce „Angry Birds” („ale nas ta szybka wiosna nabrała…”). A propos. Spóźnialscy jeszcze mają ostatnią szansę zawiesić...