Ponoworoczny weekend do się we znaki mieszkańcom Wilna za sprawą mocno przykrej pogody. Zamarzający na wszystkich powierzchniach deszcz zebrał żniwo prawie niczym pandemia, wysyłając ponad 1000 osób na pogotowie z różnymi urazami. Bardzo dużo krytyki spadło pod adresem stołecznego samorządu. Najbardziej dyplomatyczną jej formą będzie stwierdzenie: służby miejskie zawiodły.
Mieszkańców rozczarował nie tyle brak przygotowania — przywykliśmy, że w Wilnie, inaczej niż w innych miastach, śnieg nie jest wywożony, tylko zalega na ulicach, a pomysłem władz na oblodzenie jest sypanie na ulice ton soli, niszczącej obuwie mieszkańców i kaleczącej łapki czworonogów. Złość jednak wywołał brak adekwatnej reakcji służb miejskich na zmianę pogody. Nie było widać, żeby się cokolwiek zmieniło, żeby cokolwiek było w stanie zakłócić błogi spokój kierownictwa.
I to jest zarzut już nie tylko pod adresem kierownictwa służb odpowiedzialnych za czyszczenie ulic, ale najwyższych władz w mieście. Można odnieść wrażenie, że wszystko jest w porządku, pogoda się zmienia, a to mieszkańcy muszą zadbać o to, by nie zmoknąć czy nie upaść. Ubezpieczenie od wypadków niech kupią. Tego rodzaju pozycja włodarzy, na co dzień zwężających ulice i utrudniających życie ludziom poruszającym się samochodami, może budzić zdumienie. Ale jak się pomyśli, że w samorządzie pracują ludzie z firm, zajmujących się zwężeniami i wiedzący, ile na tym można zarobić — a nie na faktycznym dbaniu o komfort życia mieszkańców — to może się dziwić nie trzeba?