Więcej

    Pascha czasu wojny

    Czytaj również...

    „Kurier Wileński” rozmawia z ks. Janem Dargiewiczem, który w latach 2005–2021 jako misjonarz posługiwał w diecezji odesko-symferopolskiej. Obecnie przebywa na placówce w polskim Ełku. Opiekuje się m.in. grupą swoich byłych parafian z Odessy, którzy uciekli przed wojną na Ukrainie.

    ks. Jan Dargiewicz
    | Fot. Tomasz Hamrat

    To pierwsza Księdza Wielkanoc poza Ukrainą po 16 latach…

    Tak. W ubiegłym roku rozeznałem, że po 16 latach mojej pracy misyjnej na wschodzie Ukrainy chcę powrócić do Polski. Tak odczytałem wolę Bożą wobec mnie i w październiku ub.r. wróciłem do mojej macierzystej, ełckiej diecezji. Zupełnie nie spodziewałem się wówczas, że już niedługo będę w inny niż dotychczas sposób potrzebny moim parafianom… Pracowałem w miejscu, które było doświadczone bliskością wojny od dawna: w okolicach Odessy, wcześniej Chersonia. Diecezja odesko-symferopolska to ogromny teren, którego część została w 2014 r. zajęta przez Rosję. Dodatkowo to teren głęboko zateizowany. Mówimy o trudnej sytuacji w Kościele na terenach posowieckich, które były przed II wojną światową w granicach II RP, ale tam, we wschodniej Ukrainie, sytuacja jest o zupełnie inna. Już przeszło 100 lat temu bolszewicy ogłosili tam, że Boga nie ma, że nie będzie dla niego miejsca w ich państwie. Ateizacja trwała przeszło 80 lat. Kilka pokoleń wychowało się bez dostępu do katechezy, sakramentów. Wiarę zachowali nieliczni. Kiedy tam przyjechałem, zadziwiło mnie, że bardzo nieliczni zachowali tam również świadomość swoich polskich korzeni. Mam ogromne poczucie obowiązku wobec tych ludzi, którym tak wiele odebrano w czasach sowieckich i którzy są tak doświadczani obecnie. Teraz oczywiście staram się robić wszystko, by im pomóc tutaj, z Polski.

    Jak wyglądały Księdza kontakty z byłymi parafianami po rozpoczęciu wojny?

    Od razu w zasadzie byłem z nimi w stałym kontakcie. Wielu szukało u mnie pomocy w dotarciu do Polski, w ucieczce z zagrożonych terenów. Moją pierwszą reakcją była oczywiście modlitwa; w takiej sytuacji, gdy rzeczywistość przerasta nasze ludzkie możliwości, to pierwsze, co można robić. Jak dla większości ludzi, pierwszy dzień czy dwa wojny były dla mnie całkowitym szokiem.

    Dosyć szybko jednak zacząłem łączyć modlitwę, bez której nie wyobrażam sobie funkcjonowania, z konkretnym działaniem. Pojechałem na granicę, ale to, co zobaczyłem, było wstrząsające. Taka bezbronność, bezradność, którą trudno opisać. Kobieta z dzieckiem, która ucieka, mając tylko torebkę z dokumentami… Straciła wszystko, całe dawne życie… Takich obrazów było bardzo wiele i nigdy ich nie zapomnę.

    Przez kilka pierwszych dni byłem non stop na telefonie. Bardzo często byłem potrzebny po prostu jako pilot. Przez tyle lat kursowania po Ukrainie i wyjazdów do Polski znam te drogi lepiej niż miejscowi, a teraz trafić do celu jest o wiele trudniej niż wcześniej. Oczywiście, wysyłamy także pomoc do Ukrainy. Kilka lat temu, żeby możliwe było zbieranie wsparcia dla moich parafian, założyłem Fundację św. Jana Pawła II w Dorohusku. To nie jest jakaś wielka fundacja, ale teraz, w sytuacji wojny, okazała się bardzo przydatna. Udało nam się dzięki niej zorganizować kilka transportów z pomocą na wschód Ukrainy. Pojechało już kilka tirów. Wiem, że było to bardzo znaczące wsparcie.

    Czytaj więcej: Ks. Wojciech Górlicki: Bądźmy dla siebie braćmi i siostrami. To jest istota tych świąt

    Jak uchodźcy ze wschodu Ukrainy odnajdują się w Polsce?

    Ludzie, którzy stracili swoje domy i nie wiedzą, czy będą mogli do nich wrócić, są oczywiście bardzo zagubieni. Potrzebują pomocy nie tylko w znalezieniu mieszkania, ale także pracy. Nie chodzi tylko o źródło utrzymania, ale także po prostu o sensowne zajęcie, bo bezczynność, gdy wielu ich bliskich jest nadal na zagrożonych terenach, jest bardzo trudna. My możemy im naprawdę wiele dać, także jako chrześcijanie. Lata ateizmu ograbiły tych ludzi z wiary, z religijnych tradycji. My możemy im pomóc odkryć wartość tego.

    Bardzo wielu uchodźców mieszka w naszych domach, ludzie są bardzo otwarci. Warto, byśmy w bardzo delikatny sposób zapraszali ich do udziału także w naszym życiu religijnym. Potrzeba tu wiele wyczucia, ale trzeba sobie uświadomić, że my jesteśmy pod tym względem od nich o wiele bogatsi. Wschód Ukrainy to teren, gdzie nawet jeśli ludzie mają świadomość, że pochodzą z rodzin prawosławnych czy katolickich, najczęściej nie mają zupełnie doświadczenia praktyk religijnych. Nasze świadectwo może im pokazać, że jest jakiś świat duchowy, który ma ogromna wartość i który daje siłę także w tak trudnych sytuacjach.

    Wiara czy modlitwa wydaje się być wyjątkowo trudna, gdy ludzie doświadczają ogromnej przemocy, gdy mają świadomość, że najeźdźcy chcą ich zniszczyć…

    Tak, ale nie przestaje mieć ogromnego znaczenia. W takich sytuacjach okazuje się bezcenna. Jeśli chodzi o modlitwę – w mojej rodzinie bardzo żywa jest historia związana z czasami II wojny światowej. Moja babcia w czasie wojny przeżyła przejście frontu z maleńką córeczką. Z niemowlakiem była w okopach i nieustannie modliła się, by przeżyły, ale także by jej mąż wrócił do domu. Inne kobiety krzyczały, złorzeczyły, a ona cały czas się modliła. I stał się cud, jak jesteśmy przekonani. Dziadek miał być rozstrzelany przez Sowietów, ale pistolet dwa razy nie wystrzelił. Żołnierz, który miał go zabić, stwierdził, że skoro kule nie niosą, niech idzie żywy. I tak wrócił do domu. Reszta mężczyzn, którzy byli z nim zatrzymani, zginęła. Dla mojej babci był to dowód, że Bóg wysłuchuje naszych modlitw.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Modlitwa ma jednak także jeszcze inne, może nawet ważniejsze w takich chwilach znaczenie. Może zmieniać to, w czym jesteśmy zupełnie bezsilni. My nie możemy zmienić ludzkiego serca. Możemy nawet wygrać wojnę, możemy pomagać innych, ale nie możemy sprawić, by złoczyńcy, zbrodniarze zrozumieli, że dopuszczają się zła, by się nawrócili. A Bóg może dotrzeć do ludzkiego serca. Właśnie dlatego, nawet teraz, w obliczu tak ogromnych krzywd, zbrodni, mamy się modlić za naszych nieprzyjaciół. Tylko Bóg może dotrzeć do ich serc i je zmienić.

    Czytaj więcej: Liliana Narkowicz o pańskich nawykach wielkanocnych

    Wielkanoc to czas, gdy świętujemy zwycięstwo życia nad śmiercią. Jak przeżywać ten czas, gdy widzimy obrazy zagłady, które raczej nie dają nadziei?

    Tak naprawdę już od momentu Zesłania Ducha Świętego żyjemy w czasach ostatecznych, to znaczy, że oczekujemy na powtórne przyjście Chrystusa. Teraz widzimy śmierć, widzimy zagładę, ale nie tylko. Widzimy również znaki tego, że Królestwo Boże jest wśród nas. Z jednej strony mamy przemoc, wojnę, ale z drugiej – ogromną ludzką solidarność.

    Muszę przyznać, że przez ostatnie lata wiele złego powiedziałem o świecie, w jakim żyjemy. Wydawało się, że ludzie zajęci są tylko sobą, swoimi sprawami, są konsumentami. Teraz okazuje się, że nie. Że w sytuacji tak wielkiej tragedii potrafimy się zjednoczyć, poświęcić własną wygodę, potrafimy być zdolni do poświęceń, a więc działać tak, jak tego uczy Ewangelia. Z tego zła, śmierci, które widzimy i które jest według mnie bardzo konkretnym przejawem działania złego ducha, może wyłonić się w końcu dobro, tak jak w dniu Zmartwychwstania.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Będąc na Ukrainie, doświadczyłem bardzo znaczenia jedności chrześcijan. Z jednej strony podkreślano tam różnicę pomiędzy prawosławnymi, katolitami czy grekokatolikami, ale z drugiej – o wiele bardziej odczuwałem, że jesteśmy jednym Kościołem. Przecież Ruś Kijowska, podobnie jak Polska, przyjęła chrzest, gdy jeszcze nie było rozłamu. Różniły nas obrządki, ale nie było tego podziału, który przyniosły następne wieki.

    W takiej ludowej świadomości głównym wyznacznikiem „inności” dzisiaj jest to, że „inaczej się żegnamy”. Co to znaczy? Kiedyś rzeczywiście ludzie na pożegnanie czynili znak krzyża, co w języku polskim zostawiło swój piękny ślad. W takiej sytuacji spotkanie katolika i prawosławnego byłoby lustrzanym odbiciem. Okazuje się, że to, co nas dzieli, może nas także łączyć…

    Bardzo chciałbym, by Zmartwychwstanie, którego teraz oczekujemy, przyniosło nam również tę jedność między ludźmi, między chrześcijanami, której bardzo potrzebujemy. Teraz na plan pierwszy wysuwa się zło, ale jego czas się skończy.

    Czytaj więcej: Ks. Paweł Brzostowski: Człowiek, który nie bał się wolności


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 15(45) 16-22/04/2022

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Liczy się tylko uczciwa, sumienna praca. Szkic do portretu Janiny Strużanowskiej

    Na pozostanie w Wilnie zdecydowała się w bardzo świadomym celu. Chciała, żeby ktoś w tym mieście za 30 czy 50 lat mówił jeszcze po polsku…  Na jej oczach dawne, wielokulturowe Wilno przestawało istnieć. Najpierw zagłada wileńskich Żydów, którzy od wieków...

    Radosław Sikorski: „Dzisiaj grozi nam ten sam kraj, który jest agresorem w Ukrainie”

    Podsumowując wydarzenie w Trokach – główny powód przyjazdu szefa polskiej dyplomacji na Litwę – Radosław Sikorski zauważył:  – To jest spotkanie, które ma swoją renomę. Bywałem na wcześniejszych edycjach i bardzo mi miło, że drugą edycję zagraniczną jako minister spraw...

    Nikogo nie ominął prezent

    W tym świątecznym okresie nie mogło zabraknąć życzeń, które złożyli Polakom z Litwy przedstawiciel Ambasady RP w Wilnie Andrzej Dudziński, I radca-kierownik Wydziału Polityczno-Ekonomicznego, oraz organizatorzy koncertu – Mikołaj Falkowski, prezes zarządu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana...

    Tych nie trzeba zmuszać do nauki historii

    Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego po raz kolejny zorganizowała w Domu Kultury Polskiej w Wilnie konkurs „Historiada”.  – Dziękuję, że wam się chce, że nie musicie się zmuszać, ale z ochotą przystępujecie do tych lektur, które wam...