O tym, że 700-letnie Wilno to miasto wyjątkowe, nie trzeba nikogo przekonywać i żadnemu z mieszkańców tego miasta wmawiać. Wilno to miasto romantyczne w historycznym, literackim i turystycznym wymiarze. Niemal z każdym zakątkiem naszej stolicy związana jest jakaś ciekawa historia, trzeba tylko wiedzieć, gdzie się udać. Nie mniej ciekawe są miejsca ukryte czy na nowo przez nas odkrywane.
Lubimy się po mieście wałęsać. I czynią to nie tylko turyści, lecz także mieszkańcy. Snujemy się więc urokliwymi wąskimi uliczkami Starego Miasta, alejkami zielonych parków, zaglądamy do miejsc związanych z historią i ważnymi osobowościami dla kultury czy sztuki, patrzymy z uwielbieniem na Matkę Ostrobramską, wpadamy na kawkę do uroczej kawiarenki czy na kolację w blasku świec. Turyści zakochują się w tym mieście od pierwszego wejrzenia, o czym piszą na niezliczonych forach.
O takiej nieskończonej miłości do Wilna, popartej romantycznym spojrzeniem fotografki, opowie nam Bożena Mozyro.
Jest Pani typem wagabundki: lubiącej się włóczyć, wędrować, „włazić” do miejsc, które nie widnieją na mapie miasta, zawsze z aparatem przygotowanym do „łapania tych nieoczekiwanych obrazów”. Rejestrowania piękna i brzydoty. Po prostu, jest Pani ciekawską osobą.
Bardzo lubię się włóczyć, wędrować i robię to od dzieciństwa. Urodziłam się na Antokolu wśród pięknych Gór Sapieżyńskich i tam właśnie od młodych lat włóczyłam się po lesie. Potem już, będąc starszą, lubiłam długo chodzić po Starówce, która za czasów mojej młodości wyglądała trochę inaczej. Ale już wtedy lubiłam zaglądać do podwórzy pełnych jakichś dziwnych przybudówek, specyficznych zapachów i jakiegoś swojego odrębnego życia. Pozostało mi to do dziś, a ponieważ zaczęłam fotografować, to rzeczywiście rzadko wychodzę z domu bez aparatu. Czasami nawet nie wyjmuję go z torby, ale sama świadomość tego, że jeżeli będzie tam jakiś nadzwyczaj piękny widok, to ja będę „przygotowana do łapania tych nieoczekiwanych obrazów”. Pewien mój znajomy powiedział kiedyś, że to jest takie „zboczenie fotografów”. Nie jestem jednak na tyle odważną, aby włazić na czyjś prywatny teren, więc raczej nie włażę nigdzie. Po prostu czasami, gdy tak wędruję po różnych zakamarkach Wilna, nieoczekiwane widoki same „włażą” na mnie.
Wilno to miasto tajemnicze i pełne kontrastów, czasami przystaję zdziwiona, przecież jestem prawie w centrum miasta, a w bocznej uliczce znajduję jakieś drewniane „załamanki”, ogródki ze słonecznikami, malwami… Oczywiście fotografuję nie tylko piękną „wylizaną” Starówkę, ale także i tę „brzydotę”. Rozumiejąc, że te domy nie będą tutaj stały wiecznie, ponieważ już teraz są wypierane przez nowoczesne budownictwo, bardzo chciałabym „ocalić od zapomnienia” to stare, prawdziwe Wilno.
Jeśli chodzi o to, czy jestem ciekawska. Powiedziałabym, że raczej nie (przynajmniej w znaczeniu wścibska), ale zawsze ciekawi mnie historia miejsca, w którym mieszkam. Tak było, gdy prawie 15 lat temu z centrum Wilna przenieśliśmy się do Kolonii Wileńskiej. Natychmiast zajęłam się odszukiwaniem wszystkich informacji o Kolonii i Nowej Wilejce, szperałam w internecie, a później odkryłam, że mam prawie pod bokiem skarbnicę wiedzy o Kolonii Wileńskiej – mieszkającą tutaj od urodzenia polonistkę i przewodniczkę, Mirosławę Naganowicz. Z Mirą zaczęłam wędrować po Kolonii, słuchając jej opowieści o miejscach i o ludziach tutaj żyjących.
Czytaj więcej: Wilno wkracza w jubileuszowy rok — w stolicy wiele wydarzeń okolicznościowych
I to był chyba zaczątek powstania fajnej grupy wędrowniczek. Jesteście wszystkie dojrzałymi kobietami, które nie za bardzo chyba lubią przesiadywać w fotelu przed telewizorem z robótką w ręku.
Jesteście aktywne i pełne pomysłów i mam wrażenie, że każda z was wnosi coś indywidualnego w te wycieczki.
Tak też było. Dołączyły do nas nasze koleżanki, a gdy zaczęłam opisywać na Facebooku nasze wędrówki, zaczęły się interesować naszymi spacerami i inne znajome. Powolutku grupka nasza się rozrastała. Nie zawsze wędrujemy wszystkie razem, więc spotykamy się na zasadzie, „która dzisiaj może, ta dołącza”. Grupa powstała oczywiście z miłości do Wilna i okolic oraz z chęci aktywnego spędzania czasu. Nie mogę powiedzieć, że grupa zrzesza „dojrzałe panie”, ponieważ mogą się na mnie obrazić dużo młodsze grupowiczki. Rozpiętość wieku w grupie jest dosyć duża, różnica wieku między najstarszą i najmłodszą grupowiczką wynosi mniej więcej 22 lata!
I to jest ta tzw. wartość dodana, bo przebywanie w takiej zróżnicowanej kompanii bardzo wzbogaca.
I tak jest w istocie. Poza tym nie czujemy tej różnicy wieku, nie czujemy tego wcale, gdy tak razem wędrujemy. Chociaż niektóre nasze wędrówki nie są wcale łatwe. Znając ukształtowanie terenów Wilna i okolic, nie jest trudno wyobrazić sobie, na jakie wzgórza czasami musimy się wspinać [śmiech]. Czasami wymyślamy sobie bardzo skomplikowane trasy i nikt nie narzeka! Zawsze jest wesoło i panuje bardzo ciepła, serdeczna atmosfera. Żadne warunki atmosferyczne nas nie odstraszają, wędrowałyśmy i w deszczu, i w gołoledzi, i w upale. I być może dlatego granice wieku jakoś się rozmywają i my, te starsze, nie zastanawiamy się, ile to już mamy lat na karku! Nie mam też nic przeciwko robótkom ręcznym, ale jakoś nie widzę żadnej z nas siedzącej w fotelu przed telewizorem i coś tam dziergającej! Oczywiście każda wnosi coś swojego, mamy np. w grupie polonistki, przewodniczki, dziennikarkę, historyczkę, malarkę i poetkę, bizneswoman i urocze emerytki. Dzięki dołączeniu do grupy znanej wileńskiej malarki i poetki, Bożeny Naruszewicz, zorganizowałyśmy plener malarski. To było niezapomniane wydarzenie, mamy zamiar powtórzyć to jeszcze w przyszłości.
Wilno zostało docenione przez środowisko międzynarodowe i otrzymało tytuł Miasta Literatury UNESCO.
O Wilnie w tym roku znów stanie się głośniej za przyczyną pięknej rocznicy 700-lecia powstania miasta. Być może spowoduje to napływ turystów z Europy i świata. Z jednej strony, to bardzo ważne dla Wilna, ale z drugiej – miasto stracić może na takiej intymności, urokliwej cichości, tajemniczości…
Nie sądzę, aby napływ turystów mógł zaszkodzić Wilnu. Być może będzie trochę więcej tłumów na Starówce i w kawiarenkach, ale na pewno Wilno nic nie straci na tajemniczości i intymności, ponieważ turyści nie dochodzą tam, gdzie owa tajemniczość się skrywa. Turyści nie pójdą zwiedzać takiej perełki, za jaką uważam np. Kolonię Bankową, niesamowity, urokliwy, nienaruszony zakątek miasta, ze stuletnimi kamieniczkami i autentycznym brukiem, nieskalaną szklanymi potworami. A Markucie?! Czyż postanie tam noga turysty? Niektóre ulice do dziś dnia nie mają asfaltu! Ale już samo ukształtowanie terenu budzi podziw, a ile tam tajemnic i niespodzianek. Można brodzić cały dzień i ciągle odkrywać coś nowego! Tak więc niech turyści się zjeżdżają, a my znajdziemy dla siebie ciche miejsca, dużo tego jest jeszcze w Wilnie!
Czytaj więcej: Rozwój Wilna w latach międzywojennych — otwarcie domu towarowego Braci Jabłkowskich
Jak wygląda Wilno Pani oczami? Co najbardziej się Pani podoba w naszym mieście? A co zdecydowanie szpeci?
Bardzo kocham swoje miasto. Opowiadając komuś o Wilnie, zawsze zachwalam przede wszystkim ukształtowanie terenu. Przecież to jest miasto w lesie! Stoimy np. w samym sercu miasta i, rozglądając się, co widzimy? Ano właśnie! Lasy, lasy, lasy, zielone wzgórza, parki… Oczywiście, podoba mi się różnorodność stylów architektonicznych, piękne kościoły, cerkwie, wąskie uliczki na Starówce… Zdecydowanie szpeci „wpychanie” nowego budownictwa w miejscach zupełnie do tego nienadających się. Bardzo lubiłam fotografować kościół Misjonarzy, lubiłam ten widok, szczególnie przy zachodzie słońca, teraz niestety patrzę w tę stronę z bólem serca. „Szklarnie” wybudowane obok kościoła pasują jak kwiatek do kożucha. Szpeci także bałagan, który czasami znajduję w podwórkach Starego Miasta, ale to już wina samych ludzi, nie rozumiem, dlaczego nie chcą czegoś z tym zrobić.
Pani zdjęcia robią furorę już nie tylko na forach facebookowych, ale też są eksponowane na wystawach. Czy chciałaby Pani iść dalej, wejść do grona znanych fotografików, zapisać się na kartach historii miasta?
Oczywiście chciałabym się zapisać na kartach historii miasta. Miło byłoby, gdyby kiedykolwiek prawnuki powiedziały – zobaczcie, to zdjęcie zrobiła nasza prababcia. Natomiast, co się tyczy wejścia do grona znanych fotografików, to nie czuję się jeszcze na siłach. Większość fotografików Wilna to mężczyźni i tak sobie wyobrażam, że na pewno pomyśleliby, co też ta babcia z aparatem fotograficznym tutaj robi?
Pani córka również zaraziła się fotografią, co stało się w jej przypadku już nawet profesją. Czy nie ma między wami rywalizacji?
To nie jest tak, że córka zaraziła się od mamy fotografią. To był proces równoległy. Córka zaczęła fotografować podczas swoich podróży i zbierało się tych zdjęć coraz więcej, więc zaczęła pisać artykuły, które były publikowane w gazetach i czasopismach, a do tego załączała swoje zdjęcia. Do swego zajęcia podeszła bardzo odpowiedzialnie, ukończyła mnóstwo kursów, oglądała tutoriale, ucząc się obróbki zdjęć i w końcu zaczęła robić indywidualne sesje zdjęciowe. Córka jest fotografem emocji, które są dla niej najważniejsze, jak w życiu, tak i w jej twórczej pracy. Bardzo dużo robi sesji zdjęciowych kobietom, wydobywając z nich to, co czasami same przed sobą skrzętnie ukrywają. Absolutnie nie rywalizujemy między sobą.
Szczerze się przyznaję, że nie umiem fotografować ludzi i portrecistka ze mnie marna. Lubię fotografować architekturę, przyrodę, miasto i nasze wędrówki. Dlatego nie tylko nie wchodzimy sobie w drogę, ale w miarę możliwości pomagamy, w czym możemy, jedna drugiej. Czasami lubimy wybrać się razem na powitanie nowego dnia, czyli na wschód słońca. Mnóstwo razy już pisałam w swoich postach, że chociaż jestem sową, to wstanę o dowolnej godzinie, aby zobaczyć, jak słońce wychyla się powolutku znad widnokręgu i nastaje nowy dzień, jak nowe życie, przynosząc nam w prezencie nowe możliwości. Zawsze czułam, że córka ma w sobie twórczy potencjał i bardzo się cieszę, że wreszcie robi to, w czym czuje się szczęśliwa i spełniona.
Czytaj więcej: Z czym kojarzy się Wilno? Wystawa upominków w stołecznym muzeum
W języku polskim rzadziej używa się żeńskiego odpowiednika słowa „fotograf”. A fotograf kojarzy się zazwyczaj z mężczyzną. Moim zdaniem kobiety będące fotografami robią inne zdjęcia niż mężczyźni występujący w tej samej roli, naprawdę dobre zdjęcia, czego Pani jest przykładem. Jednym słowem zdjęcia kobiety pokazują inny poziom wrażliwości i takie kobiece spojrzenie na fotografowany obiekt czy miejsce. Mężczyźni chyba co innego dostrzegają w kadrze, co innego budzi ich zainteresowanie. Jakie jest Pani zdanie?
Odpowiadając na pierwszą część pytania, to język polski potrzebuje już poprawek. Dużo jest wyrazów, które nie mają żeńskiej formy, moim zdaniem to zakrawa na dyskryminację.
Jeśli chodzi o sztukę fotografowania, to zawsze uważałam, że kobiety są bardziej wrażliwe i oczywiście w jakimś stopniu odzwierciedla się to na zdjęciach. Zawsze zachwycałam się i podziwiam znanych mistrzów fotografii, w większości mężczyzn, ale są także kobiety mistrzynie fotografii i mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej, z ich wrażliwością i wyczuciem piękna.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 5(15) 04-10/02/2023