Ostatnie wydarzenia na Ukrainie wzmacniają na Litwie antypolskie nastroje i szerzą obawy przed polskim separatyzmem. Na Litwie są obawy, że oderwanie od Ukrainy wschodniej jej części, czy usamodzielnienie się Krymu, również na Litwie wzmocni nastroje separatystyczne wśród miejscowych Polaków.
Nietradycyjnie przed takim scenariuszem przestrzegają Litwinów nie prawicowi politycy, lecz znani nie tylko w kraju litewscy historycy.
Politolog i profesor historii Algimantas Kasparavičius z Instytutu Historii uważa, że Litwa powinna być szczególnie zainteresowana zachowaniem całości terytorialnej Ukrainy, bo jej rozpad na dwie albo i więcej części niewątpliwie odbije się echem na Litwie.
„Największy koszmar, jaki może wydarzyć się na Ukrainie, to rozpad kraju na kilka części. To rozbudziłoby separatystyczne nastroje również w naszym regionie, dlatego w żywotnym interesie Litwy jest zachowanie całości terytorialnej Ukrainy, nawet jeśli to oznaczałoby wzmocnienie wschodniego geopolitycznego wektora Ukrainy” — portal Delfi podaje opinię historyka.
Podobieństw w sytuacji Ukrainy i Litwy również dopatruje się filozof i socjolog prof. Zenonas Norkus z Uniwersytetu Wileńskiego (UW). W jego przekonaniu obecna sytuacja na Ukrainie w dużej mierze jest zbieżna z sytuacją „polskiej” Wileńszczyzny na Ukrainie. Różnica polega głównie na tym, że ukraiński problem obejmuje ponad połowę kraju, gdy na Litwie jest zawężony do dwóch podwileńskich rejonów.
„Wyobraźmy sobie, że terytorium, na którym większość stanowią mówiący po polsku, obejmuje dziś nie dwa współczesne rejony Litwy, lecz jedną trzecią całego kraju. Jedną trzecią kraju stanowi terytorium zróżnicowane językowo (jak było wokół Kiejdan w okolicach 1920 roku) i tylko na pozostałym terytorium większość stanowią »prawdziwi« Litwini” — uważa profesor Norkus. Zauważa też, że podobny problem, z jakim dziś musi zmierzyć się Ukraina, Litwa miała na początku 20. lat ubiegłego stulecia.
Dlatego też profesor proponuje Ukraińcom skorzystać z tzw. planu Paula Hymansa, który w okresie polsko-litewskiego sporu o Wileńszczyznę i Sejneńszczyznę proponował rządom w Kownie i Warszawie utworzyć faktycznie federację. W przekonaniu profesora UW, właściwszym wzorem do naśladowania dla Ukrainy byłaby nawet Konfederacja Szwajcarska, bo jak zauważa, do odrębności terytorialnej na Ukrainie dziś pretendują nie tylko prorosyjskie regiony na wschodzie kraju, ale też Krym, czy też regiony Ukrainy Zachodniej.
Tymczasem dla litewskich polityków, przynajmniej niektórych, Wileńszczyzna już dziś stanowi odrębne państwo, albo — jak to określa jeden z liderów Partii Socjaldemokratów, były europoseł Aloyzas Sakalas — rezerwat na wzór indiańskich rezerwatów w USA.
„Okazuje się, że na Litwie jest taki rezerwat, którego administracyjne centrum znajduje się w Solecznikach. Nazwijmy go umownie rezerwatem litewskich Polaków. W tym rezerwacie obowiązuje prawo Unii Europejskiej i wspólnoty lokalnej. Natomiast nie obowiązuje prawo państwa litewskiego, na którego terytorium znajduje się rezerwat. Nie obowiązuje tu artykuł 10. Konstytucji, który stanowi, że »terytorium Litwy jest jednolite i niepodzielne na żadne twory państwowe«, toteż próbuje się część terytorium Litwy zrobić autonomicznym” — napisał w swoim komentarzu Sakalas.
Uważa, że nie znając języka litewskiego miejscowi Polacy mogą pracować wyłącznie w obsłudze kawiarni czy hotelu, a najwyżej być „jakimś klerkiem w urzędzie”. Jeden z liderów socjaldemokratów przypisuje autorstwo rezerwatu liderowi Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, Waldemarowi Tomaszewskiemu i uważa, że przyjęcie AWPL do koalicji rządzącej było błędem, który „jeszcze nie późno naprawić”.
„AWPL nie skorzystała z historycznej szansy, jaką otrzymała w postaci zaproszenia jej do koalicji rządzącej, by wspólnie rozwiązywać gospodarcze i socjalne problemy wszystkich obywateli Litwy, w tym też problemy Polaków. Zamiast tak bardzo potrzebnej naszym obywatelem pracy, AWPL rozwiązuje »problem« nazewnictwa ulic” — pisze Sakalas.
Podkreśla też, że podwójne nazewnictwo ulic czy miejscowości jest granicą, której Litwa nie może przekroczyć, bo zagrażałoby to jej suwerenności i jedności terytorialnej.
Sakalas zarzuca Polakom, że już dziś nie uznają języka litewskiego, herbu, flagi, a na uroczystościach państwowych wolą śpiewać „jeszcze Polska nie zginęła” zamiast hymnu Litwy, który zaczyna się słowami „Litwo, Ojczyzno moja”.
Tymczasem wielkie oburzenie tzw. prawdziwych patriotów wywołało to, że na uroczystym koncercie w Narodowej Filharmonii z okazji Dnia Niepodległości Litwy 16 lutego nie Polacy, lecz Litwini z Kowieńskiego Chóru Państwowego zaśpiewali słowa hymnu m. in. po polsku. Na koncercie byli obecni przywódcy Państwa Litewskiego — prezydent, premier, przewodnicząca Sejmu, wielu polityków oraz dyplomatów.
Soliści chóru na przemian śpiewali po litewsku „Lietuva, Tevynė mūsų” oraz po polsku „Litwo, Ojczyzno moja”. Była to wizja artystyczna kompozytora Vidmantasa Bartulisa, który specjalnie na obchody Dnia Niepodległości napisał oratorium „Hymn do przyszłości”.
„Do jakiej przyszłości?” — na łamach dziennika „Respublika” zastanawia się filozof Daiva Tamošaitytė i sugeruje, że odśpiewanie kilku słów litewskiego hymnu po polsku w tak ważnym dniu zwiastuje utratę niepodległości Litwy na rzecz Polski. Autorka oburza się też, że nikt z obecnych na sali nie zaczął gwizdać na znak sprzeciwu wobec śpiewania po polsku, jak też żaden z artystów nie opuścił sceny również na znak protestu. Zdaniem Tamošaitytė, najbardziej nieswojsko musiała czuć się prezydent Dalia Grybauskaitė, która musiała wysłuchać kilku polskich słów podczas uroczystego koncertu.