Więcej

    Manowce elektrycznej liberalizacji

    W sierpniu znienacka dowiedzieliśmy się, że słynna już liberalizacja rynku energii elektrycznej nie gwarantuje ani niskich, ani stabilnych cen, a w przyszłości może nawet zaowocować zwykłym brakiem prądu.

    Nowe ceny wielu mieszkańców naszego kraju wprawiły w stan szoku, przemysł mówi o bankructwach, jak zwykle w takich przypadkach adekwatnej reakcji władz nie widać. Problem w istocie jednak jest głębszy. Czy w ogóle energia elektryczna jest towarem rynkowym? Na pierwszy rzut oka ją sprzedają i kupują – czyli jakby jest. Z innej strony energię elektryczną można sklasyfikować jako szczególnego rodzaju surowiec – jest istotny w procesie produkcji innych towarów, logistyce, komunikacji, praktycznie w każdym aspekcie życia gospodarczego. Stąd też nadzwyczajne zyski przedsiębiorstw energetycznych oznaczają zwiększone koszty innych gałęzi gospodarki, co oznacza spadek ich konkurencyjności i kryzys w ostatku.

    Co więcej, energetyka jako system jest po prostu stworzona do centralnego sterowania, w procesie dostarczania niezbędnej ilości energii trzeba nieustannie manewrować potokami mocy, rozszarpywanie zaś tego na wielu „niezależnych” dostawców prowadzi do gwałtownych załamań w dostawach, jak np. we Włoszech w 2003 r., gdzie awaria dotknęła 57 mln ludzi, w tym szpitale, metro i lotniska. Niestety, brukselscy kosmonauci wymyślili, że energia elektryczna ma być towarem rynkowym, i z komsomolskim entuzjazmem ruszyła budowa struktur giełdowych dla prądu. Zapomniano przy tym, że w przypadku energetyki to w ogóle nie jest rynek, w tej dziedzinie ważną rolę odgrywają oligopole, zaś obecnie siły czysto polityczne (w tym faszystowski agresor ze Wschodu).

    O ile jednak w Europie Zachodniej jeszcze to jakoś się trzyma, na Litwie wszyscy „niezależni” pośrednicy kupują prąd na tym samym rynku hurtowym, zaś Ignitis po spektakularnym bankructwie Perłasa będzie kontrolować nawet 80 proc. rynku detalicznego. Nie będzie w takiej sytuacji żadnej konkurencji, stąd też cel podstawowy liberalizacji jest nie do osiągnięcia. W dodatku wyszedł na jaw wariacki algorytm liczenia ceny na rynku hurtowym (trzeba kupować po najwyższej!) i skądinąd pojawiła się informacja, że Bruksela wcale nie domaga się zapędzenia wszystkich na siłę do prywatnych pośredników, żąda tylko stworzenia możliwości, aby się pojawili. Bankructwo Perłasa wyrwało z letargu społeczeństwo, kontrolnym wystrzałem zaś w trupa tej „liberalizacji” było oświadczenie pani premier, że ludzie powinni uważać, z kim podpisują umowy. Ten brak wyczucia sytuacji powinien doprowadzić do otrzeźwienia zarówno dygnitarzy, jak i wyborców, stąd łagodnego sezonu politycznego na jesieni nie widać.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 34 (99) 27/08/-02/09/2022