Więcej

    To, co wynosimy z obrazu, jest odzwierciedleniem tego, co mamy w sobie

    Krzysztof Sokołowski jest artystą tworzącym obrazy neosakralne. Malarz pochodzący z Ejszyszek współpracuje z Galerią Bohema w Warszawie oraz Manuel Zoia Gallery w Mediolanie. Zaprojektował kaplicę neosakralną na plebanii kościoła pw. Znalezienia Krzyża Świętego w Klebarku Wielkim. Wspólnie z żoną, Joanną Mazuś, zaprojektował i zrealizował Kaplicę Pokoju w klasztorze sióstr salezjanek w Jerozolimie. Brał udział w wystawach w Londynie, Paryżu, Nowym Jorku, Weronie i wielu innych. Jak zwykły chłopak z Ejszyszek stał się wziętym artystą?

    Czytaj również...

    Krzysztof Sokołowski podczas jednej z pierwszych edycji Letniej Szkoły Artystycznej w Ejszyszkach poznał malarkę z Gdańska, Annę Szpadzińską-Koss, a ona poznała się na nim. W ramach projektu „Paderewski” wraz z dwójką swoich przyjaciół wyruszył do Gdańska, gdzie ucząc się w szkole ogólnokształcącej, rozwijał się artystycznie pod okiem artystki. 

    Dostał się na Politechnikę Gdańską, na Wydział Mechaniczny, potem na wymarzoną Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku. Na IV roku w ramach programu wymiany studenckiej „Most” pojechał do Warszawy, na tamtejszą ASP. Pracę dyplomową zrobił już tam. Teraz tworzy sztukę neosakralną. Mieszka w Warszawie z żoną, Joanną Mazuś, również artystką tworzącą abstrakcje metafizyczne. Prywatnie pasjonat entomologii – ma kilka gablot z pokaźną kolekcją owadów.

    Paulina Pieszko: Zauważyłam, że nie ma Pana prywatnie na Facebooku…

    Krzysztof Sokołowski: Powiem szczerze, że kiedyś miałem prywatny profil, ale poczułem, że on wymaga ode mnie przechwalania się. Zamieszczałem tam wyłącznie sukcesy: wystawy, nagrody i inne rzeczy, które pokazują, jaki jestem fajny. Ale życie przecież takie nie jest. Jest dużo innych prawdziwych rzeczy, których się nie wstawia. I zrozumiałem, że robi on ze mnie człowieka nieprawdziwego, więc go usunąłem… z trudem [śmiech]. Ale kiedy rozpocząłem współpracę z Galerią Bohema, to powiedzieli mi, że jakiegoś Facebooka mieć muszę, bo inaczej nie istnieję.

    Jak zaczęła się Pana współpraca z Galerią Bohema?

    W 2016 r. zacząłem pracę w Kapelanacie Związku Kawalerów Maltańskich pod Olsztynem. Ks. Henryk Błaszczyk zamówił u mnie kaplicę. Na początku robiłem projekty bardziej tradycyjne, ale za namową Asi zdecydowałem się też pokazać projekt kaplicy abstrakcyjnej i mimo że mu się nie spodobał, zaakceptował go. Gdy pracowałem nad kaplicą, Galeria Bohema zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy nie mam do sprzedania obrazów. Dałem wszystko, co miałem – nie wszystko chcieli brać, w niektórych nie widzieli potencjału sprzedażowego. Nie chciałem ich jednak zabrać z powrotem, bo nie miałem gdzie ich przechowywać. Mieszkałem w tym czasie u księdza. Po paru dniach otrzymałem telefon. Zapytali, czy mam może jeszcze jakieś obrazy. Okazało się, że wszystko się wyprzedało!

    Kaplica Pokoju w klasztorze sióstr salezjanek w Jerozolimie (drewno, stereochromia, światła LED), 2017
    | Fot. archiwum Krzysztofa Sokołowskiego

    Już na studiach Pan wiedział, że będzie się specjalizował w sztuce sakralnej?

    Ten kierunek to wypadkowa ludzi, którzy byli częścią mego życia. Mój ojciec, a przedtem dziadek, pracowali dla Kościoła – robili meble, ołtarze. We wczesnej młodości pomagałem ojcu. Pokazywał mi, jak z drewna wykonywać meble – w ten sposób zarobiłem pierwsze pieniądze w życiu. Później, kiedy wyjechałem już do Gdańska, mój profesor od podstaw malarstwa i rysunku, Jacek Kornacki, pokazał nam ikonę. Zazwyczaj ikony tworzy się według kanonu, ale właśnie profesor pokazał mi ikonę od innej strony – czystej formy plastycznej. Pokazał mi, jak można się zachwycić mądrym, bardzo trafnym zniekształceniem rzeczywistości, ponieważ twarze i postacie przedstawione na ikonach nie są namalowane w sposób realistyczny.

    Jak wygląda Pana proces twórczy?

    Nasiąkanie wiedzą, na pierwszy rzut oka niepowiązaną, tworzy bałagan w głowie, ale wnosi też wiele myśli twórczych. Kiedy umysł jest napełniony różnymi rzeczami i zaczynasz je z siebie wydobywać, przekształcając w jakąś materię – wszystko zaczyna się ze sobą łączyć, porządkując ten bałagan i tworząc nową jakość. To jest ten moment, kiedy twoja twórczość dojrzewa. Kiedy masz już mniej więcej poukładane w głowie i zabierasz się do robienia obrazu, to możesz z każdej szuflady umysłowej wybrać potrzebne elementy, rozwiązania plastyczne, technologiczne, wiedzę o kanonie, wiedzę o abstrakcjonizmie. Umiesz tymi informacjami żonglować i układać z nich obraz. Im bardziej uporządkowane myśli, tym dojrzalszy jest obraz. Robi się wtedy naturalny – nie jest śmieciem w lesie, tylko staje się tak dobrze ukształtowany jak roślina. Przykład: gruszka, która stoi tu na stole. Każda jest inna, ale nie mamy do niej pytania, dlaczego jest gruszką. I tak właśnie można malować obrazy – widz może podejść do obrazu i może go ocenić (podoba mi się czy nie), ale nie może powiedzieć, że taki obraz jest nieudany, niedojrzały czy w ogóle nie jest obrazem. Im więcej wiesz o formach, technologiach plastycznych, historii sztuki – tym dojrzalszy będzie twój obraz, bo stoisz na fundamencie wielu pokoleń artystów, którzy zbudowali sztukę w skali świata.

    Wystawa „Cognitostructura”, Warszawa, 2022
    | Fot. archiwum Krzysztofa Sokołowskiego

    Jako dziecko chciał Pan zostać biologiem ze względu na miłość do natury. Czy udało się Panu przelać ją w to, czym się Pan zajmuje teraz?

    Profesor Kornacki uświadomił mi bardzo ważną rzecz, że moje zainteresowania przyrodnicze można przekształcić w sztukę. To wszystko się łączy – sztuka sakralna w tradycyjnym wydaniu, zainteresowanie biologią, studia na politechnice, kurs anatomii na uniwersytecie medycznym – cały ten kompleks wiedzy, który udało mi się zdobyć, pozwala mi na stworzenie obrazu, który jest produktem dojrzałym o charakterze sakralnym, ale osadzonym i pasującym do obecnego rozumienia rzeczywistości i człowieka. Dzisiaj kwestie wiary zostały mocno oddzielone od kwestii nauki i życia doczesnego. Ta strona wiary, która jest określona tradycją, coraz mniej pasuje do tego świata naukowego. Na przykład nie sięgnę do Biblii po wiedzę, muszę tylko wierzyć w to, co jest napisane. Dlatego też obecna sztuka sakralna powinna się zmienić, bo inaczej zostanie ona tylko w sferze wiary, a nie w sferze rozumienia świata i samego człowieka. A przecież to wszystko może i powinno być jednością.

    Czyli sztuka neosakralna odwołuje się do wiedzy i uczuć jednocześnie?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Tak. Sztuka neosakralna to sztuka, która pozwoliłaby na połączenie, ponowne zbliżenie wiary i wiedzy. Staram się, by moja sztuka mówiła o pięknie wiedzy naukowej, o pięknie wszystkiego, co poznaliśmy za pomocą nauki: o pięknie fizyki kwantowej, nieskończonej przestrzeni, o pięknie organizmów żywych, procesów chemicznych, podziale komórek… I takie spojrzenie na piękno tego wszystkiego pozwala na budowanie w sobie duchowości. Bo dostrzeganie piękna, wrażliwość na piękno i możliwość zakochania się w tym pięknie jest duszą. Sztuka neosakralna mówi o możliwości budowania swojej duchowości, korzystając z wiedzy, która jest podstawą naszej dzisiejszej cywilizacji. Tym samym łączymy wiarę i wiedzę, bo nie ma między nimi podziału – jest on fikcyjny.

    Wystawa „Cognitostructura”, Warszawa, 2022
    | Fot. archiwum Krzysztofa Sokołowskiego

    Jaki element musi zawierać sztuka sakralna, żeby móc ją nazwać sakralną? Można uznać, że tworzy Pan ładne obrazy, ale gdzie tu sakralność?

    Jeżeli chcemy nawiązywać do sztuki sakralnej, to pewne granice obowiązują. Sztuka sakralna ma swoje elementy, pewną melodię zakodowaną w kompozycji obrazów. Te obrazy są wypełnione wzniosłością. Są zbudowane tak, żeby skupiały, uspokajały, zachęcały do kontemplacji, czasami hipnotyzowały. Takim przykładem jest „Salvador Mundi” Leonarda da Vinci – Chrystus patrzy tak przenikliwym wzrokiem, że się na nim zawieszasz. Poprzez ten wzrok wchodzisz z nim w pewien dialog – zaczynasz się zastanawiać, dlaczego on patrzy w taki sposób, jakby coś o tobie wiedział. Podchodzi jeden człowiek i czuje, że ten wzrok jest karzący. Można sądzić, że ma pewnie poukrywane w sobie rzeczy, których żałuje. Podchodzi inny człowiek do obrazu, który nie ma tych rzeczy na plecach, i przykładowo odnajduje w tym wzroku aprobatę. To jest właśnie siła obrazu. Poprzez uniwersalizm każdy może patrzeć i coś z wynieść. To, co wynosimy z patrzenia na obraz, jest odzwierciedleniem tego, co mamy w sobie – i właśnie obraz pozwala to sobie uświadomić.

    W sztuce neosakralnej można te elementy, o których mówię, przenieść na kompozycję abstrakcyjną. Kompozycje abstrakcyjne również mogą działać kojąco. Sztuka sakralna z reguły ma kompozycję narracyjną, natomiast obrazy neosakralne nie niosą jednoznacznej treści, nie nauczają. Ale mogą wywoływać podobne uczucia – wprowadzać w nastrój, który nawołuje do refleksji, wyciszenia. Przyzwyczailiśmy się, że do budowania swojej duchowości musimy umieć czytać obraz i wiedzieć, co jest na nim przedstawione. Takie obrazy jednak wymagają tradycyjnej wiary, a obrazy abstrakcyjne przez to, że nie mają narracji, są uniwersalne i pozwalają na osadzenie sztuki sakralnej w świecie opartym na wiedzy naukowej.

    Kto kupuje Pana obrazy?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Ludzie kupują moje obrazy z przeróżnymi intencjami. Niektórzy traktują to jako inwestycję – póki artysta jest w miarę tani, kupują obraz, licząc na to, że z czasem cena jego prac wzrośnie. Ktoś kupuje, bo jego duchowość potrzebuje tej nowej formy, pasującej do dzisiejszej rzeczywistości. Przy takim obrazie jest mu łatwiej się skupić, wyciszyć, modlić. Ale są też tacy, co po prostu kupują sobie obraz jako wystrój do mieszkania, bo pasuje mu on do dywanu.

    I nie przeszkadza to Panu?

    Nie, wcale. Nie ma co się zrażać takimi sprawami. Jeżeli ten człowiek kupuje sobie akurat mój obraz na wystrój, to też jest wyróżnienie, bo wybrał go z miliona innych obrazów, które zapewne też by pasowały do tego dywanu. Poza tym obraz ten tworzy wnętrze tego człowieka. Nawet jeśli został on sprzedany po to, żeby pasować do mebla, to nadal on działa i coś przekazuje. Ta myśl się rozprzestrzenia wśród ludzi – przychodzą goście, którzy widzą coś nowego w tym obrazie. Obraz zaczyna więc żyć swoim życiem.

    Jak wygląda typowy dzień artysty? Czy ma on jakąś rutynę?

    No, ma [śmiech]. Mieszkamy z Asią w domku, w którym mieliśmy urządzoną część mieszkalną i część do pracy. I to jest życie w pracy, praca w życiu. Tymczasem za chwilę się przeprowadzamy i będę musiał do pracy dojeżdżać. Teraz mój przykładowy dzień pracy wygląda mniej więcej tak: wstaję o 7–8 nad ranem, piję kawę, czytam książkę albo oglądam film przyrodniczy na YouTubie, idę do pracowni, do godz. 14 pracuję, jem obiad, a później znowu siedzę w pracowni do 21, po pracy odpoczynek. Pracuję siedem dni w tygodniu, więc nie mam takiego „świętego dnia”, kiedy mógłbym odpocząć. Wyniosłem z domu, że w niedzielę się nie pracuje, ale w Warszawie wypracowałem sobie inny rytm, tam się pracuje siedem dni w tygodniu. Kiedy przyjeżdżam tu na Litwę, to mam ten dzień wolny – moje sumienie pozwala mi go sobie zrobić. 

    I nie zdarza się Panu wypalenie w takim rytmie?

    Nie, nie miałem wypalenia. Mam okresy zmiany materiałów, z którymi pracuję. Bo raz robię obrazy sztalugowe, a potem np. wystrój wnętrz albo obrazy ze szkła. To wnosi do pracy twórczej poczucie nowości, pewną świeżość. Mam wrażenie, że gdybym cały czas pracował z jednym materiałem, to wtedy bym się wypalił. Poza tym odnalazłem swoją niszę, która mnie męczy w przyjemny sposób. Jak jestem zmęczony, to dniem, a nie pracą.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czy lubi Pan wracać na Wileńszczyznę?

    Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym, czy lubię wracać, czy też nie. Jest to taka część mnie, której nie sposób się wyrzec. Po prostu muszę tu wracać. Teraz zapuszczamy tu mocniej korzenie, bo rodzina dała nam dom po mojej babci i dziadku, który chcemy odnowić i przenieść tutaj część pracowni – tę część, w której jest dużo kurzu i wiórów, będzie to praca stolarska.

    A możemy liczyć tu na jakąś wystawę?

    Mam mnóstwo zaproszeń i najczęściej nie odmawiam, choć trudno mi się ze wszystkiego wywiązać. Bardzo chciałbym coś tutaj zrobić, ale nie miałbym czasu teraz sam tego organizować. Jeżeli ktoś mi pomoże, to bardzo chętnie.

    Czy osiągnął Pan w życiu sukces?

    Myślę, że tak. Sukcesem jest spokój. Sukcesem jest cieszyć się z tego, że żyjesz, jak żyjesz, co robisz. Miałem taki okres zabiegania w Warszawie, wszyscy tam tak dążą do sukcesu i faktycznie osiągają bardzo wiele. Obserwując to, zdajesz sobie sprawę, że ty ich nie doganiasz, że są daleko przed tobą. Oczywiście wyciągasz takie wnioski, bo obserwujesz ich na Facebooku. I zaczynasz być niezadowolony z siebie, ze swoich wyborów… Ale kiedy przychodzi spokój w życiu – dla mnie to jest sukces. Poza tym nie jestem jeszcze stary i o moim sukcesie życiowym możemy porozmawiać za 30 lat.


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 35 (101) 02-08/09/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora