Mimo sezonu urlopowego litewscy nacjonaliści nie dają o sobie zapomnieć i podczas zwołanej w środę w Sejmie konferencji prasowej znowu zaatakowali polskie samorządy oraz polską mniejszość na Wileńszczyźnie zarzucając im działalność wywrotową i oskarżając o nagminne łamanie prawa litewskiego. Przedstawiciele nacjonalistycznych organizacji działających na Litwie, jak też na wychodźstwie akcentowali konieczność zwalczania polskości na Wileńszczyźnie na szczeblu rządowym, samorządowym oraz organizacji pozarządowych.
Chociaż oficjalnie zebranie litewskich nacjonalistów w Sejmie ujęto w ramy konferencji prasowej poświęconej 60.leciu działalności Związku Litwinów Wileńszczyzny na Wychodźstwie, wśród wielu jej uczestników dziennikarzy prawie nie było. Pytania zadawali, jak i na nie odpowiadali przedstawiciele tych samych organizacji, jak stowarzyszenia „Vilnija”, „Sąjūdis” czy „Rytas”. Konferencję natomiast zorganizowali posłowie ze współrządzącej partii konserwatystów Gintaras Songaila i Rytas Kupčinskas. W zebraniu litewskich nacjonalistów w Sejmie udział również wzięli poseł Kazimieras Uoka, namiestnik rządu na powiat wileński Jurgis Jurkevičius, prezes „Vilniji” Kazimieras Garšva oraz przewodniczący Związku Litwinów Wileńszczyzny na Wychodźstwie Bronius Saplys. To właśnie jemu uczestnicy konferencji dziękowali najbardziej za cenne wskazówki i ocenę sytuacji na Wileńszczyźnie i w całej Litwie.
Wyraził on zaniepokojenie, że to, co w ciągu 400 lat strategicznego partnerstwa „polskiej wiary” i „chamskiej mowy” — tak Saplys określił historyczne więzi Polski i Litwy, nie zniszczyła na Litwie „polska wiara” ma dokończyć Karta Polaka, która, zdaniem przedstawiciela litewskich nacjonalistów na wychodźstwie, jest tylko po to, żeby spolonizowani Litwini „broń Boże, nie wątpili w swoje pochodzenie narodowe”.
Saplys skrytykował też inicjatywę władz Wilna nazwania jednej ze stołecznych ulic imieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W jego przekonaniu, może to zachęcić Polaków do żądań spolszczenia nazw innych ulic, jak na przykład Kościuszki w Wilnie i innych miastach Litwy. Prezes Związku Litwinów Wileńszczyzny na Wychodźstwie błędem też nazwał podpisanie Traktatu Polsko-Litewskiego. W przekonaniu Saplysa, Polsce, która wtedy starała się o członkostwo w NATO, bardzo zależało na podpisaniu tego Traktatu, zaś strona litewska nie wyczuła tej sytuacji i nie wymusiła w zamian przyznania przez Polskę „okupacji Wileńszczyzny, której skutki są znaczne do dzisiaj”. Dostojnemu zagranicznemu gościowi litewskich nacjonalistów zawadziło też to, że w rejonie trockim, w „kolebce litewskości” jednej ze szkół nadano imię Stelmachowskiego.
„Kto taki Stelmachowski i co tam za radni siedzą w tym rejonie” — grzmiał Bronius Saplys. Skarcił też Litwinów, że z powodu swojej nikłej aktywności w wyborach do Parlamentu Europejskiego pozwolili na to, żeby do PE został wybrany „Polak, Rusek i skompromitowany prezydent”. Saplys wytknął też rodakom w kraju, że działające tu partie polityczne wcale nie reprezentują narodowych interesów.
Rodacy z kolei tłumaczyli mu i sobie, że robią wszystko, co w ich mocy, aby skutecznie zwalczać polskie inicjatywy na Wileńszczyźnie, ale jak przyznali chóralnie, nie zawsze to im wychodzi. Wyjaśniali, że władze centralne nie mają środków nacisku na samodzielne samorządy, które są na Wileńszczyźnie, a te zaś są zdominowane przez miejscowych Polaków.
Poseł Songaila ubolewał wobec tego, że „niestety dziś nie mamy czasów autorytaryzmu, lecz demokracji”. Zdaniem Songaily, samorządy na Wileńszczyźnie nadużywają tej demokracji, gdyż w jego przekonaniu sprzyjanie polskiemu szkolnictwu, używaniu napisów polskich w nazewnictwie topograficznym jest „nie na korzyść obywateli” i „sprzeczne z oczekiwaniami lokalnej społeczności”. Uczestniczący w konferencji posłowie oraz namiestnik rządu zapewnili więc zebranych, oraz szanownego gościa z zagranicy, że dalej będą trwali „w swojej odysei” w zwalczaniu polskości na Wileńszczyźnie.