
Jest jedną z najmłodszych uczestniczek reprezentacyjnego polskiego zespołu pieśni i tańca „Wileńszczyzna”, który już we wrześniu roku bieżącego uroczyście święcić będzie swoje 30-lecie. Święcić będzie, jak i przystało na zespół artystyczny – jubileuszowym koncertem na scenie wileńskiego Teatru Opery i Baletu.
Dla Kasi Miłto będzie to bodajże najbardziej odpowiedzialny koncert na tak poważnej zawodowej scenie, chociaż bynajmniej nie jest nowicjuszką na scenie. Śpiewa, jak mówi, od dzieciństwa, chociaż swoje życie wiąże z bardzo poważnym kierunkiem studiów — biochemią. Jest studentką pierwszego roku na wydziale chemii Uniwersytetu Wileńskiego.
Spotykamy się w przededniu sesji, która dla wielu studentów spędza zapewne sen z powiek. Ale patrząc na uśmiechniętą Kasię, widzę, że takich obaw nie ma, jednak prowokuję pytaniem:
Pierwsza sesja będzie dla ciebie swoistym chrztem w murach najstarszej w naszym kraju Alma Mater?
„O nie, przecież była już sesja zimowa, a skoro dobrze mi poszło, więc sądzę, że i tym razem również tak będzie. A teraz jeszcze mam ponad tydzień na przyszykowanie się do pierwszego egzaminu. Będzie to matematyka, którą lubię. Jako uczennica Szkoły Średniej im. I. J. Kraszewskiego brałam udział w olimpiadach matematycznych oraz z języka polskiego, litewskiego”.
Kasia — widać na pierwszy rzut oka — to żywe sreberko. Jest tak ciekawa życia, świata i jej hasłem jest: „Poznać i zrobić jak najwięcej, kiedy się jest młodym”.
O „Wileńszczyźnie” marzyła od dawna, miała tam znajomych i kolegów. Planowała przyjść do zespołu, jeszcze będąc w klasie 10. Ale potem zdecydowała, że najpierw zakończy szkoły. Właśnie szkoły, bo obok tej ogólnokształcącej była muzyczna. W Nowej Wilejce, gdzie się urodziła i w której po dziś dzień z rodzicami i starszą siostrą Miladą mieszka. W tej to szkole muzycznej ukończyła klasę fortepianu, a teraz studiuje wokalistykę. Czy nie jest ciężko to wszystko połączyć?
— O nie, jeszcze śpiewam w scholi parafialnej kościoła Najświętszej Maryi Panny Królowej Pokoju. Od września roku ubiegłego uczęszczam do „Wileńszczyzny”, a kiedy się uczyłam w szkole, to były jeszcze „Pierwiosnki” — mówi Kasia. Przecież tydzień ma siedem dni, a próby mam na szczęście w różnych dniach — „Wileńszczyzna” — w środy, w czwartek — schola, no i jeszcze kilka dni mi zostaje — żartuje urocza dziewczyna.
Jak za chwilę się dowiem, bycie członkinią „Wileńszczyzny” dla Kasi to podwójna radość. Jedna, że śpiewa piosenki ludowe, które bardzo lubi, druga natomiast to ta, że udział w polskim zespole dla Kasi wypełniło chwilowy niedosyt języka polskiego, który odczuła po wstąpieniu na biochemię na Uniwersytecie Wileńskim. Nauka odbywa się tu w języku litewskim. Ona — jedyna Polka.
O tym, że będzie studiować biochemię Kasia zdecydowała dopiero w klasie XII. Aktywna, pilna, staranna uczennica, uczestniczka olimpiad długo się wahała co wybrać. Jedno wiedziała, że lekarzem, tak jak jej mama odontolog — nie będzie. I chociaż wielu znajomych sądziło, że ona, czy jej starsza siostra, wybiorą medycynę — to obie doskonale wiedziały, że aby być dobrym lekarzem, oddanym — jak ich mama — trzeba mieć powołanie. Siostra wybrała zarządzanie.
„Chemię zawsze lubiłam, ale kiedy zdecydowałam, że pójdę na biochemię, to musiałam trochę fałdów przysiąść, żeby dobrze się przygotować. W ciągu półrocza brałam korepetycje z chemii, a już, kiedy był egzamin, to byłam pewna, że będę studiować na UW. Czy ciężko jedynej Polce na roku?
— Bardzo nam się wszystkim przydał zorganizowany przed rokiem akademickim obóz integracyjny. Zaprzyjaźniliśmy się i wtedy padła propozycja, abym została starostą grupy — mówi Kasia. — Dwie osoby z naszej trzydziestki już odpadły, bo jak mówili, chcą siebie wypróbować w innych dziedzinach — śmieje się Kasia.
Jak za chwilę się dowiem, moja rozmówczyni też chce siebie wypróbować, ale w praktyce. Jak tylko sesja się skończy, planuje zgłosić się do Instytutu Biochemii, może na okres letni otrzyma tu jakąś pracę, aby się przekonać, jak to w rzeczywistości z bliska ten jej przyszły zawód wygląda. Wierzy, że się nie zawiedzie.
I znów wracamy do „Wileńszczyzny”. Miała już z tym zespołem kilka występów na scenie — w Pogirach, Birżach. Wtedy to jeszcze raz poczuła radość, że jest tu wśród swoich, że śpiewa piosenki, na które ludzie czekają, wzruszają się i ocierają łzy.
Bardzo czeka na koncert jubileuszowy, na tę premierę na takiej scenie. Czeka też cała jej rodzina. Między innymi, jej ojciec. Kiedyś śpiewał w „Orlętach” prowadzonych również przez obecnego kierownika „Wileńszczyzny” — Jana Mincewicza.
Kto wie, może i jej siostra (która ma ukończoną klasę skrzypiec, tak jak i mama) po takim koncercie też do „Wileńszczyzny” przyjdzie? A na razie będą widzami, jak wielu innych rodziców, których dzieci i wnuki dziś w tym zespole tańczą i śpiewają.