Każdy, kto się interesował rynkiem nieruchomości, zauważył zapewne, że o wiele bardziej cenione są mieszkania w stuletnich kamienicach niż tzw. „nowe budownictwo”. Nie każdy się zastanawia nad powodem takiego stanu rzeczy — a warto.
Jak to jest, że stare budynki stoją po kilka wieków, a te, zbudowane w wieku XX, grożą zawaleniem? Z czego wynika różnica podejścia do budownictwa — czy tylko z hochsztaplerstwa budowlańców? Bardziej raczej z zastosowania neoliberalnego modelu gospodarczego tam, gdzie się nie sprawdza.
Kiedyś, gdy inwestor budował kamienicę czynszową, to zakładał, że dopiero jego dzieci będą z niej czerpać zyski. Ale traktował to właśnie jako inwestycję w przyszłość. Dziś deweloper buduje na kredyt i jak najtaniej, ale chce, by mu się zwróciło od razu. Ta niecierpliwość, chęć zarobku szybkiego i łatwego, powoduje też niską jakość produktu.
W przypadku kościołów widać to jeszcze lepiej — te, którymi się zachwycamy, powstały w wyniku inwestycji całego majątku możnych rodzin. Te pieniądze im się też przecież nie zwracały — ale to była inwestycja nie w interes, tylko w zbawienie duszy.
Ze spaceru po Starym Mieście łatwo wywnioskować — zostaje to, co było drogą inwestycją w przyszłość lub w duszę.
O inwestycjach w tanie mury nikt nawet nie pamięta.