Wraca znów temat opodatkowania samochodów. Politycy się głowią, by taki podatek nie dotknął ich samych — dlatego odrzucono pomysł na opodatkowanie samochodów w zależności od pojemności silnika, czy samochodów luksusowych.
Poseł na Sejm, nienarzekający na biedę (własną) Stasys Brundza proponuje zatem, by opodatkować samochody wyprodukowane przed rokiem 2009. Czyli tak — by sam płacić nie musiał.
Żeby dopełnić obrazu groteski, pieniądze uzyskane z takiego podatku miałyby zostać przeznaczone na zwrócenie obywatelom poobcinanych z okazji kryzysu emerytur. Czyli — na opłacenie zobowiązań polityków właśnie.
W tej sytuacji wypada zapytać — jak byśmy nazwali człowieka, który wpierw zaciągnąwszy kredyt na dom, nie mogąc go później spłacać, kazałby się zrzucać na opłaty swoim sąsiadom, ale dalej by w tym domu mieszkał i korzystał z przyjemności życia? Na pewno nie dobrym słowem, prawda? Trudno więc inaczej traktować propozycje Stasysa Brundzy.
By politycy nie unikali płacenia, należałoby opodatkować głupotę, niekompetencję i cwaniactwo. Każdy polityk, który najpierw przyjmuje na państwo zobowiązania, a później każe za to płacić obywatelom — niech płaci z własnej kieszeni, a z polityki się wynosi precz. To jedyny nowy podatek, jaki można zaakceptować.